poniedziałek, 17 grudnia 2012

Portugalia. Hiszpania południowa.

Czyli od Lizbony do promu, opis naszej drogi.

         Lizbona. Coś nam wcześniej mówiło, że niemożliwym jest, aby miasto, które w 1755 roku legło w gruzach (wielkie trzęsienie ziemi), miało coś ciekawego do zaoferowania. Jednak to trzeba osobiście doświadczyć. Oczywiście nie trzęsienie, ale miasto zobaczyć!
W nocy lądujemy, zgodnie ze wskazówkami innych kamperowców - na spokojnym placu postojowym, nad brzegiem Tagu. Taka giełda miejsc postojowych, to rzecz normalna wśród karawaniarskiej braci. Tej "normalnej", nie kempingowej. Rano ruszamy "w miasto".


         Torre de Belem. Najpierw ją zobaczyliśmy. Wieżę, która z całą pewnością jest najwspanialszą budowlą militarną w Portugalii. Potwierdzamy. Warta zwiedzenia. To z tego miejsca, przed setkami lat, wyruszały okręty na "wielkie odkrycia geograficzne".


                     Potem pozujemy do zdjęć, obok pomnika Odkryć Geograficznych. W tle widoczny jest Mosteiro dos Jeronimos. Stary XVI wieczny klasztor. No właśnie. Skąd stary klasztor, w zrujnowanej trzęsieniem ziemi Lizbonie? Już odpowiadam. Dzielnica, w której się znajdujemy, czyli przedmieścia Lizbony, została ominięta przez kataklizm z 1755 roku. I tu pierwsza sugestia. Jeśli zwiedzamy Lizbonę, to zacznijmy od dzielnicy Belem. Tutaj jest historia.


                  Oto sam pomnik słynnych odkrywców. Na czele, ten po prawej to Henryk Żeglarz, trzeci to Vasco da Gama itd itd.


                Potem idziemy na drugą stronę ruchliwej ulicy, do klasztoru Hieronimitów. Okazuje się, że w klasztornym kompleksie jest kilka muzeów. Morskie, archeologiczne i inne. Zwiedzanie zaczynamy od kościoła klasztornego Santa Maria. Podziwiamy wysmukłe filary.


         Przy wejściu do kościoła, po lewej stronie zobaczyłem grobowiec Vasco da Gama, a przy nim wycieczkę maluszków. Przewodniczka musiała opowiadać o podróżniku ciekawe rzeczy, gdyż wszystkie dzieciaki słuchały z zainteresowaniem.


           Kolejny kierunek obieramy do centrum stolicy. Po drodze wpadam "na godzinkę" do Museu Nacional dos Coches. Krótko mówiąc, to najbardziej imponujące w Europie muzeum powozów. Od tych najprostszych, jak lizbońskie dorożki, a kończąc na kilkutonowych barokowych karocach.

 
          W centrum miasta włóczymy się trochę po głównym placu i spoglądamy na łuk triumfalny. Wszystkie okoliczne budowle są już "potrzęsieniowe" czyli z XVIII/XIX wieku.


                  Kolej jeszcze na Alfamę, czyli dzielnice z czasów Maurów. Powstała ona wokół zamku, ale do obecnych czasów pozostał z okresu arabskiego tylko układ architektoniczny. Zabudowa została znacznie odnowiona. Widoki z okolicznych tarasów choć ciekawe, to jednak umiar w zachwycie jest wskazany. Naszej opinii o Lizbonie nie zmienia wizyta na wzgórzu zamkowym i katedrze Se.
                       Jaka to opinia? Jak na razie, bez szkody można opuścić zwiedzanie zarówno Sintry jak i Lizbony. Na turystycznej mapie Portugalii jest wiele ciekawszych miejsc, które na długo pozostaną w naszej pamięci i pozwolą lepiej zrozumieć ten kraj.

Lizbonę opuszczamy późnym popołudniem, aby po trzygodzinnej jeździe zatrzymać się w ciszy i spokoju - w miasteczku Montemor-o-Novo. Następnego dnia kolejne zaskoczenie. Miła obsługa informacji turystycznej zaopatrzyła nas w szereg materiałów o mieście i okolicy (w Lizbonie dostaliśmy lichą mapkę i ........ następny proszę!). Ruszamy więc na długi spacer, po ciekawym śródmieściu, aby miejskim szlakiem turystycznym dojść do zamku.


           Zamek, a właściwie jego ruiny, to pozostałość po Maurach. Te ruiny mają jednak jakiś swój klimat.

 
            W drodze powrotnej do kampera, za sprawą otrzymanych materiałów informacyjnych dowiadujemy się, że jedno z okien budynku zapisane jest do katalogu portugalskich zabytków. Okno ozdobione jest w stylu manuelińskim. Można tylko współczuć jego posiadaczowi, gdyż wiadomo - z zabytkiem za dużo nie podziałasz, nie pozmieniasz, a tu ciągle ktoś Ci w okno spogląda!


                Kolejny nasz etap w podróży śladami Maurów to miasto Evora. Położone prawie w środku Portugalii, na równinie Alentejo, pamięta czasy rzymskie, mauretańskie i późniejsze. Wpisane jest na listę UNESCO. Tych mauretańskich śladów jest najmniej. Wiem już, że Portugalczycy niechętnie wracają do czasów, gdy półwyspem "arabowie" władali.

 
              W Evorze, prawie cudem ocalały pozostałości rzymskiej świątyni z III wieku. Może dlatego, że była tu i zbrojownia i teatr, a do 1870 roku ........ rzeźnia. Dopiero wtedy, jakiś umysł doszedł do wniosku, że głupio tak wykorzystywać zabytek z przed 1800 lat !! Dobre i to. Trochę mało czasu mieliśmy na posmakowanie atmosfery tego miasta. Dwa dni, to trochę za krótko.
        Jedziemy na południe, do Beja. Czas teraz na krótki kurs języka portugalskiego, aby choć trochę ten blog miał charakter edukacyjny :-) Pisane "j" czytamy zawsze jak polskie "ż". Mamy więc miasto Beża, a wielka nizina to Alenteżo.


              Jest więc wieczór. Z marszu znajdujemy spokojne miejsce pod murami starego zamczyska. Zamczysko, jako że pamięta czasy ........ Maurów - ale który zamek w Portugalii nie pamięta okresu muzułmańskiego, posiada swoją arabską księżniczkę, snującą się po murach. Gdy pobiegłem po aparat, to zjawa ...... znikła.

 
        Za dnia okazało się, że stoimy obok Torre de Menagem (donżon zamkowy) z końca XIII wieku. Jest poniedziałek, muzeum (ciekawe!) jest nieczynne. Więc po południu przemieszczamy się do Serpa.

 
           Tutaj nie sposób przejść obojętnie obok Porta de Beja, starej mauretańskiej bramy.

 
        Niedaleko natykamy się, już po raz kolejny w Portugalii, na pewną …… sam nie wiem jak to nazwać, ciekawostkę? Folklor? Przejaw zdrowej tolerancji? Jest to siedziba Komunistycznej Partii Portugalii. U nas rzecz nie do pomyślenia! Tutaj, a szczególnie w południowej części Portugalii, komuniści to licząca się siła polityczna. Nieźle namieszali z reformą rolną w latach siedemdziesiątych XX wieku.

          I docieramy w końcu do Algarve. Południa Portugalii, z malowniczym wybrzeżem i łagodnym klimatem, przez cały rok. Można tu spotkać setki kamperów, które tutaj zimują. Większość ciekawie zlokalizowanych miejsc postojowych jest już mocno obstawionych. Na campingach też widać sporo zmotoryzowanych turystów: Niemcy, Francuzi, trochę Holendrów. Polaków, albo mówiąc szerzej – przedstawicieli byłych krajów demokracji ludowej ZERO. Nie spotkaliśmy żadnego. Widać, że tego rodzaj karawaningu, Słowianie nie mają jeszcze we krwi. Mogę to powiedzieć na podstawie naszej podróży.
              W Polsce informacja o naszych planach wyjazdowych spotkała się z bardzo umiarkowanym zainteresowaniem. Tymczasem tutaj spotykamy się, ze strony innych kamperowców, z ciągłymi pytaniami: skąd, gdzie, jak, kiedy itp. Zawarliśmy już sporo znajomości, utrzymujemy kontakty internetowe, wymieniamy informacje z drogi.
Aż przyjemnie się jedzie.
W Portugalii poznaliśmy ciekawego Polaka. Pozdrawiamy Klaudio !!! Powiedział nam wiele ciekawych rzeczy o tym kraju, pozwolił zrozumieć szereg niezrozumiałych dla nas rzeczy. No i wskazał nam kolejne, warte zwiedzenia miasto.

 
       Mertola. To jedno wielkie muzeum. Pięknie położone, a jego dzieje zaczynają się już w czasach fenickich. To wszystko ładnie „podane” informacjami turystycznymi, a wszystko zwiedzamy po przystępnych cenach.

 
                  Potem zaszywamy się, na dwa dni, na stellplatzu przy samej plaży. Zajmujemy się relaksowaniem. Zbieramy okazy muszli, ja wjeżdżam (przez przypadek!) rowerem w kaktusy.

 
         Rozwijam się też ornitologicznie (Wojtku, pozdrawiamy!)

      Jednak czas nas nagli, Trochę go zabrakło, na poznanie wschodniej części Portugalii. Wbrew pozorom, jesteśmy uzależnieni czasowo od wielu elementów: okres świąteczny, okresy pogodowe (uciec przed latem z Afryki), okresy wizowania do krajów Afryki Zachodniej itd.

     To wszystko sprawia, że w pierwszych dniach grudnia żegnamy się z Portugalią, aby choć trochę popatrzeć na południową Hiszpanię – czyli Andaluzję. Tutaj plan udało nam się wykonać dokładnie w 50%. Rejon Huelva, skąd wyruszały wielkie wyprawy żeglarskie (Krzysiek Kolumb) niedostępny (w poniedziałek). Za to ciekawe miasteczko Niebla zaliczone.

                   Sewilla. Ma u nas pełną piątkę. Nawet za czarną obsługę placu postojowego, z którą się zaprzyjaźniłem i „żółwiki” wymieniłem. Byliśmy w Sewilli dwa dni. Na pewno za mało na poznanie tego ciekawego miasta. Oceniam je na tygodniowy pobyt.

 
                   Symbolem Sewilli jest Torre del Oro z 1220 roku, w wieży małe marynistyczne muzeum i ciekawe widoki na miasto.

 
              Tuż obok mieści się Plaza de Toros. To prawi świątynia hiszpańska. Arena korridy. Najstarsza i najpiękniejsza w Hiszpanii. Niestety, walki odbywają się tylko do października.

 
      Kolejna rzecz to Katedra i La Giralda, czyli jej dzwonnica. Jednak wszystkie sewilskie zabytki maja jedną sporą jak dla nas wadę. Co najmniej dziesięć z nich warte jest zwiedzenia. Tymczasem ceny biletów sięgają 10 EUR od osoby. Więc trzeba dokonywać wyboru ekonomiczno-czasowego.

Kolejnym etapem miał (był) być Kadyks. Prawdopodobnie najstarsze miasto w Europie. Przejechaliśmy je całe. Koszmar. Nie ma szans na zatrzymanie, o noclegu nie wspomnę. Przynajmniej my nie znaleźliśmy na to patentu i wieczorem ruszyliśmy dalej.

            Do Tarify. Miasta, nie wiem dlaczego, nie wymienianego w przewodniku? W końcu jest to najbardziej na południe wysunięta część kontynentalnej Europy, ciekawa medyna, zamek broniący przejścia przez cieśninę gibraltarską i ma jeszcze kilka innych miejsc do zwiedzenia.
Nie wspomnę już, że Tarifa to mekka europejskiego sky surfingu. Tu ciągle wieje! Jak ktoś chcę, to może odpłynąć stąd do Maroka. Z tym, że bilety są sporo droższe (szybkie promy).        
                Więc kolejnego dnia, malowniczą droga, jedziemy do Algeciras. Portowego miasta koło Gibraltaru. Najpierw ostatnie zakupy europejskie w Lidlu. W towarzystwie kilku innych kamperów. Potem kupowanie biletu na prom, co dzięki uzyskanym informacjom (dzięki Uriuk!) jest pewnego rodzaju misterium i grą. I tego samego dnia, 8 grudnia wieczorem, wjeżdżamy jako jedyny kamper na pokład, a właściwie to do ładowni, marokańskiego prom, aby po blisko dwóch godzinach, zjechać na nabrzeże portu Tanger Mediterranee.

             Teraz tu, w Afryce, szukać będziemy odpowiedzi na pytanie, co się stało z tymi Maurami, którzy przed wiekami zajmowali znaczną cześć Europy, krzewili na najwyższym poziomie sztukę, naukę i kulturę. Czy teraz znajdziemy ich w Mauretanii? Jednym z najbiedniejszych krajów afrykańskich?
Ale najpierw Królestwo Maroka.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Portugalia. Będzie zwięźle, aby już nie zanudzać.

Trochę za dużo tego pisania ostatnio było. Więc już bardziej skrótowo.


Przez jeden dzionek byliśmy w Obidos. Miasto okrzyknięte jest wielką atrakcją turystyczną. Mamy nieco odmienne zdanie. Duży plus za ograniczenie wszelkie samowoli budowlanej, w granicach murów obronnych. Wszystkie partery budynków przeznaczone są alo na lokale gastronomiczne, albo na sklepy z pamiątkami. Ceny takowych pamiątek są o wiele wyższe, w porównaniu do innych miast nie mniej zabytkowych. Zamek wiele stracił na swojej tajemniczości, bo jest w nim już hotel klasy lux.


Nie mniej pospacerować po miasteczku trzeba. Zrobiliśmy to trzy razy, w tym jeden, za namową renomowanego przewodnika, w nocy. Ten nocny spacer można sobie darować.


W dzień później zajechaliśmy do miejscowości Peniche, a właściwie to na półwysep Carvoeiro. Jest to drugie, po Cabo de Roca, najbardziej na zachód wysunięty punkt Europy. Tej kontynentalnej - nie wyspiarskiej. Dla nas było o tyle fajnie, że można tutaj nocować, co na Cabo de Roca jest nie do pomyślenia! Więc możemy zagwarantować, że bezcenne jest obudzenie się rano, z widokiem na Nowy Jork ........... no może trochę przesadziłem, ale w zarysach coś tam na horyzoncie było widać :-).


W miasteczku Peniche jest fajne muzeum, w XVI wiecznej fortalezie. Na zdjęciu stare kotwice kutrów rybackich. Ale forteca zasłynęła też z pewnego wydarzenia. Otóż za czasów Salazara, więziony tam był przywódca komunistów portugalskich. Pewnego razu (lata sześćdziesiąte) wskoczył do morza i ....... po pewnym czasie zabrał głos w radio Moskwa. Najprawdopodobniej była to jedna z bardziej brawurowych ucieczek w XX wieku. Najpierw do łodzi, potem radziecka łódź podwodna itd itd.


W Peniche też staliśmy się też "konchistami" czyli kolekcjonerami muszli :-). Nie, nie - to nie są nasze zbiory. Te są muzealne, my dopiero zaczynamy.


Potem przemknęliśmy przez Gibraltar. Ha, ha - nie ten, o którym wszyscy myślą. Tylko małą wioskę gdzieś w Portugalii.


Dwa dni, deszczowa pogoda zatrzymała nas w rybackim porcie Ericeira. Ciekawym o tyle, że kutry rybackie, te małe i te większe, po przypłynięciu są traktorami (dawniej wołami) wciągane przez piaszczystą plażę, na brzeg. Po prostu port ten nie ma osłony od pełnego morza (raczej oceanu) i tylko w ten sposób jest szansa na uprawianie rybołóstwa.


Potem Cabo de Roca. Jak wszyscy, to wszyscy. Najbardziej na zachód wysunięty punkt Europy. Pi, to znaczy wieje tam bardzo. W czasie naszego pobytu godzinnego, szybkość wiatru oceniam w porywach do 100 km/h. Czterotonowym kamperem ruszało na lewo i prawo. Na wietrze można się było prawie oprzeć na stojąco.


No i czas na Sintrę. Kto był w Portugalii tanim lotem weekendowym, albi inne last minut zaliczył, to zapewne i Sintrę musiał zobaczyć. Więc my pozwolimy sobie tylko swoje zdanie wypowiedzieć. Trochę szkoda czasu i pieniędzy na zwiedzanie tego miejsca. Albo inaczej - trzeba tu być, aby przeknać się samemu, że szkoda było czasu i pieniędzy. Nie mniej walą tutaj tłumy. Zaliczają co trzeba, a wieczorami błogi spokój opanowuje to miasteczko. Na zdjęciu zamek Maurów, więc ja "z obowiązku" być tu musiałem :-).


Kolejne "bezgustowie" to zamek Sintra. Przynajmniej naszym zdaniem. Jest to mix kilku stylów architektonicznych, kolorystyka wprost z dziecinnej malowanki. Dla Portugalczyków miejsce ważne, gdyż z tego miejsca wyjechał na wygnanie ostatni król Portugalii. No i nie wszystko zdążył zabrać ze sobą. My jedziemy kilkanaście kilometrów dalej. Do Lizbony.


piątek, 7 grudnia 2012

Portugalia. Templariusze, konie i wielka miłość.

Dzisiaj opowiem o trzech różnych, ale jakże portugalskich klimatach.

Najpierw miejscowość Tomar i górujący nad miastem zamek i klasztor Templariuszy. Pogoda normalna, czyli pada, kropi lub na moment wyjdzie słońce. W takich oto okolicznościach przyrody zatrzymujemy się na 3 dni, pod murami tajemniczego zamku. W nocy, jak akurat nie pada, pohukują sobie sowy. Bezgłośnie (dla ludzi) latają nietoperze. Z miejsca gdzie stoimy jest wspaniała panorama na miasto i okolicę.
 
Widać na przykład Nossa Senhora da Conceicao z połowy XVI wieku. Z daleka widać, że chyba „mało uczęszczany”. Tutaj należy się mała uwaga. W Portugalii wszystkie (?) kościoły są własnością Państwa i są udostępniane czasowo (msza lub inne uroczystości religijne) parafiom lub związkom wyznaniowym. Dlatego, do wielu obiektów religijnych, wstęp jest płatny, a część z nich jest stale zamknięta.
 
Nieco dalej widać kaplicę Nossa Senhora da Piedade z XVII wieku z jakże typowym podejściem do niej. Przypomniało nam to schody do Bom Jesus. Ale deszcz nie nastraja do ich forsowania.

W dzień ruszamy za zamkową bramę. Do klasztoru i jednocześnie zamku templariuszy. Tu znowu musimy kilka słów historii (portugalskiej) wtrącić. W końcu już kilka tygodni poznajemy ten kraj. Więc, jak pierwszy (samozwańczy) król Portugalii wyzwalał swój przyszły kraj z rąk Maurów, to był trochę za słaby na taką wojaczkę. Zaprosił więc do wspólnej walki, pod hasłem rekonkwisty, czyli nawracania niewiernych na chrześcijaństwo, najbardziej wojownicze zakony. W tym i templariuszy. Po każdej zwycięskiej bitwie (wiadomo, łupy wojenne) budowano kościoły, klasztory, przyznawano zakonom ziemię. I było miło do roku 1312, w którym to papież Klemens V rozwiązał ten bogaty i wpływowy zakon. Król Portugalii nie mógł się nie liczyć ze zdaniem papieża. Zakon rozwiązał ale na jego miejsce, powołał następnego dnia Zakon Chrystusa, który odziedziczył całą własność i przywileje …… templariuszy. I kto tu był najbardziej sprytny? Papież, król czy zakonnicy? No ale dzięki tej operacji, dzisiaj mamy okazję zobaczyć, kawał historii. Zdjęcia „zewnętrzne” pokazaliśmy na fejsie, teraz trochę fotek wnętrz.
 
 
Krużganki królewskie z połowy XVI wieku.


Tak zwana nowa zakrystia.

Refektarz, czyli jadalnia.


Późnym popołudniem zjeżdżamy z zamku do miasta. Zostawiamy nasz dom na kółkach koło siedziby sądu i ruszamy w miasto.

Na pierwszy ogień poszedł stary, gotycki kościół Sao Joao Baptista. To jeszcze nic, takich kościołów w Portugalii sporo. Jednak w tym miejscu, co cztery lata, ma miejsce dziwne (nie znane w kościołach katolickich) święto dos Tabuleiros.


Procesja ubranych na biało dziewcząt, które niosą na głowie, wysokie tace z chlebem i kwiatami. Oto jedno z takich nakryć głowy, o wysokości blisko 2 metry.


Potem szybka wizyta w najstarszej (1430 rok) portugalskiej synagodze. Oj, nasłuchałem się tutaj opinii na temat inkwizycji, przymusowym chrzczeniu Żydów lub ich wysiedlaniu z Portugalii w wieku XV.


Obok starego mostu Ponte Velha (XV wiek), idziemy do muzeum zapałek.
 
Zbiór zapałek z całego świata, mieszkańca Tomaru, po jego śmierci wystawia miasto. Jest to największa kolekcja w Europie (prawie 50 tysięcy pudełek). Tylko ta nazwa jakaś dziwaczna J  : Muzeum Fosforu.
 

Chwilę spędzamy w małej fabryczce azulejos. Choć nie tylko. Są tam też wykonywane na naszych oczach, i ręcznie malowane, inne wyroby z gliny.
 

Późnym wieczorem pędzimy do miasteczka Golega. Centrum hodowli portugalskiego konia. Pierwsze dwa tygodnie listopada, to spokojne miasteczko jest gospodarzem Feira Nacional do Cavalo. Czyli setki miejscowych i przywiezionych koni. Kilka tysięcy gości. Około 100 kamperów (w tym jeden z Francji i jeden z Polski J). Od rana do nocy zawody hippiczne (mistrzostwa Portugalii), pokazy ujeżdżania na specjalnych obiektach, stukot podków na ulicach miasteczka, bryczki, policja konna, markiz i kilka hrabianek na koniach, wspaniałe stroje portugalskiej arystokracji. Można by tak wymieniać i wymieniać.
 
 
 
Dla nas piechurów, do niedawna latających co najwyżej na paralotni, otarcie się o świat miłośników konia, był rzeczą absolutnie zjawiskową. I już nikt nam w kraju nie wmówi, że koń nie zawsze potrzebuje podkowy, a w stajni musi być choć trochę brudno. Z żalem opuszczamy to ciekawe miejsce, wywożąc ze sobą setki zdjęć i sporo materiału video. No ale czeka nas teraz, prawdziwa i wielka miłość, a właściwie, to jej romantyczne (?) zakończenie. 
 

Największy w Portugalii kościół Mosteiro de Santa Maria w miejscowości Alcobaca. Wraz z królem Alfonsem I, który „gonił” Maurów z północy na południe, szli również cystersi. W 1147 roku król rozpoczął budowę dla nich tego olbrzymiego kompleksu. Zakonników przybywało. Maksymalnie było ich 999. Msze święte odprawiano przez całą dobę. Niestety kilku średniowiecznych kronikarzy opisuję coraz bardziej hulaszcze życie miejscowych zakonników.


Na zdjęciu drzwi kuchenne, przez które karmiono ubogich, tym co zostało na zakonnych stołach.


Nawa główna kościoła robi niesamowite wrażenie. To zdjęcie wykonałem w czasie niedzielnej mszy świętej.

 
 

W nawach bocznych, naprzeciw siebie, stoją dwa grobowce romantycznych kochanków. Po prawej stronie ołtarza króla Piotra I. Po stronie lewej królowej (?) Ines de Castro. Oba wspaniałe groby zwrócone są do siebie w ten sposób, aby w dzień zmartwychwstania, Piotr i Ines, mogli na siebie spojrzeć jako pierwsi. Ich tragiczną historię poznaliśmy w Coimbrze.

W dużym skrócie było to tak. Wiek XIV. Młody królewicz Piotr zmuszony jest poślubić kastylijską księżniczkę. Wraz z nią, do Portugalii przyjeżdża dama dworu – Ines de Castro. Młodzi zakochują się w sobie. Jednak ojciec młodego księcia, czyli król,  nakazuje odesłać Ines do Hiszpanii. Gdy wkrótce umiera prawowita żona Piotra, ten sprowadza Ines i oboje zamieszkują  w Coimbrze. Jednak ich szczęściem nie trwa długo. Trzej szlachcice, na rozkaz króla, z obawy o powiązania polityczne, mordują  Ines. Dwa lata później umiera król, a tron obejmuje Piotr I. Demaskuje dwóch zabójców i osobiście wyrywa im serca. Następnie nakazuje ekshumować zwłoki Ines, ubrać ją w królewskie szaty i posadzić na tronie. Cały dwór był zmuszony oddać cześć królowej (?) i całować jej dłonie.

Dalszą część już znamy. Dwa grobowce w Alcobaca.



Może dla poprawy humoru. Popatrzmy na piękne, w stylu manuelińskim obramowane, drzwi prowadzące do zakrystii kościoła  w Alcobaca.

Kamperem przez świat. Irak 2021

             Matko Boska! Krzyknąłem, gdy zobaczyłem swoje zaległości w prowadzeniu PPP (praktycznych porad podróżników) na naszym blogu. Gd...