sobota, 16 lutego 2013

Mauretania. Kierunek Atar.


Pierwsze 200 km dość spokojne.
No może z wyjątkiem koloru pustyni. Jest śnieżnobiała.



     Czasami wyminie nas jakiś pojazd z dziwnie umiejscowionymi pasażerami. Zastanawiamy się, co będzie się działo w czasie ostrzejszego hamowania?

 
          Potem pustynia zmienia kolor na żółty.

 
       Kolejno na czarny. Tak, tak. W tym rejonie Sahara bogata jest w złoża rud metali i wszystko dookoła jest czarne. Skały piasek, kamienie, pył.

 
       Kolejne 100 kilometrów i mamy kolor brązowy.

 
           Potem wjeżdżamy w Góry Adrar. Dla takich widoków warto było jechać dwa dni w tym upale. No właśnie, o temperaturach nic nie napisałem. Jest koniec stycznia, tutaj też jest zima. W dzień temperatura sięga co najwyżej 35 stopni. W nocy jest koło 20. Wilgotność powietrza kilka procent. Tylko ten wiatr. Wieje non stop od kilku dni. Ze wschodu. Mamy pierwsze problemy z drogami oddechowymi. Wszystko zapylone. Jakiś dziwny katar i kaszel. Ja już praktycznie nie rozstaje się ze swoim czerwa. Tak w miejscowym języku hassani mówi na tzw. turban.
 
 
                       Jednak do Ataru nie docieramy. Coś nam podpowiada, że warto zboczyć kilkanaście kilometrów i zobaczyć naszą pierwszą saharyjską oazę. Oazę Terjit.



         Do samej oazy kamperem nie dojeżdżamy, droga w remoncie. Ale samo otoczenie miejsca, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg, jest niespotykane. Góry i piasek. Takiego mikstu, nie widzieliśmy jeszcze nigdy w życiu.


         Nasza oaza ma dwa oblicza. Tutaj to turystyczne. Okrągłe domki tzw. czikit, przygotowane są na przyjęcie pierwszych francuskich gości. Prawie wszyscy napotkani mieszkańcy oazy witają Cię słowem: kadu. Oznacza to, że turyści tu już byli i prezenty dawali. Z około 20 zabudowań oazy, połowa to budynki z szyldami: restauracja, oberża lub camping.
 

             Teraz to oblicze mniej komercyjne. Gaj z palmami daktylowymi. Rośnie dzięki strumieniowi, który ma swój początek ………… pod wielką wydmą.  Można się tutaj nawet wykąpać. No, posiedzieć w wodzie po kolana, powiedzmy.
 

           Idąc ścieżką w cieniu palm, można się poczuć jak w raju. Miły chłód, w końcu trochę wilgoci we wdychanym powietrzu, śpiew ptaków i cichy szum płynącej wody.



                     Kolejnego dnia wracamy do głównej drogi N1, pokonujemy jeszcze trochę wysokości, między pasmami gór Adrar.

 

                     I w końcu, po 3 dniach jazdy, docieramy do osławionego miasta Atar. Jednego z ważniejszych celów turystycznych w Mauretanii. To centrum nomadów,  pasterzy saharyjskich, którzy ze swoimi stadami wielbłądów przemierzali (i nadal to robią, ale już przy użyciu samochodów terenowych Toyota) setki kilometrów Sahary.

 
         Miasta, które leży na trasie karawan idących z północy kontynentu afrykańskiego, nad rzekę Senegal. Miasta, gdzie mieszkańcy zachowują jeszcze sporo ze swoich tradycji, jak choć by ubiór zwany bubu. (na zdjęciu)

 
       W Atarze jest dobrze funkcjonujący rynek. Można tu kupić nawet marchewkę, abo buraczki czerwone. Pewno przemycone od amii francuskiej z Mali, bo to niedaleko. No i jest tu, w porównaniu z pozostałą częścią Mauretanii, nadzwyczaj czysto!!

 
      Wykonując rowerowy rekonesans po okolicach miasta, spotkałem muzułmański cmentarz. Typowy chyba tylko dla tego regionu. Wszyscy demokratycznie w piasku, nad głową większy kamień, często nawet nie podpisany. Nad nogami zmarłego kamień mniejszy.

Jak dla mnie to folklor.

 
                      Potem prawie przypadkiem, trafiam na kapitalne miejsce. Święte miasto Azougui. Położone 10 kilometrów na zachód od Ataru, za niewysokim pasmem górskim, z daleka sprawia wrażenie spokoju i harmonii. Miasto (w tym saharyjskim pojęciu miasto) zostało założone na przełomie XI i XII wieku, przez dynastię Almoravidów.

W dwie godziny później staliśmy już tu kamperem.

1 komentarz:

  1. Today, I went to the beach with my kids. I found a sea shell and gave it to
    my 4 year old daughter and said "You can hear the ocean if you put this to your ear." She placed the shell
    to her ear and screamed. There was a hermit crab inside and
    it pinched her ear. She never wants to go back! LoL I know
    this is completely off topic but I had to tell
    someone!

    Feel free to visit my web-site Discount Dental Plans

    OdpowiedzUsuń

Kamperem przez świat. Irak 2021

             Matko Boska! Krzyknąłem, gdy zobaczyłem swoje zaległości w prowadzeniu PPP (praktycznych porad podróżników) na naszym blogu. Gd...