piątek, 20 czerwca 2014

Kamperem za kołem polarnym 2014. WYDANIE NADZWYCZAJNE, czyli prawo po norwesku.

Oto treść informacji, przesłana na adres:  kontakt.TVN24

====================================================================

        Jesteśmy parą emerytów z Krakowa. Moje nazwisko Andrzej Walczak. Wspólnie z żoną Teresą od kilku dni podróżujemy swoim kamperem po północnej Norwegii.
W dniu 6 czerwca br. w godzinach popołudniowych, około 2 km od miejscowości Nesseby (dystrykt Finemark), Norweski TIR o numerze rejestracyjnym FC45573, na zwężeniu drogi, wykonał manewr wyprzedzenia naszego kampera, spychając go na barierki ochronne, na poboczu jezdni.
        Spowodował widoczne otarcia i uszkodzenia lewej i prawej stron pojazdu. Zniszczył lusterko boczne. Po kolizji nie zatrzymał się, nie reagował na światła drogowe, sygnał dźwiękowy.
Zaczął uciekać, jadąc miejscami z prędkością około 100 km/h.
Całe zdarzenie kolizji było filmowane naszą kamerą samochodową.
Podjąłem dwie próby zatrzymania go, poprzez wyprzedzenie, dawanie sygnału rękami i światłami.
Za każdym razem udawał zatrzymanie, a następnie omijając nas ruszał dalej.
           Po raz trzeci dogoniłem sprawcę w miejscowości Varangernbotn i ustawiłem swój pojazd w sposób uniemożliwiający mu dalszą jazdę.
          Wyszedłem z kampera i poszedłem w kierunku TIR’a. Gdy byłem w odległości kilku metrów, kierowca wyskoczył z kabiny z młotkiem około 2 kg i machając nim ruszył w moim kierunku.
Zacząłem uciekać, on za mną.
Po kilku metrach zobaczyłem kątem oka, że rzuca młotkiem, z rozmachem w moim kierunku.
Zrobiłem unik i młotek uderzył mnie w lewe przedramię i plecy.
Spowodował rozcięcie skóry, silne krwawienie i ból. Trafiając w głowę z pewnością mogło dojść do śmierci!
Młotek upadł na jezdnię. Kierowca podbiegł, chcąc go jeszcze podnieść. Odepchnąłem go.
Nadbiegli jacyś ludzie, zatrzymały się samochody. Zaprowadzono kierowcę do jego kabiny.

Od tego momentu ciąg dalszy zajścia jest filmowany przez moją żonę.

NN kierowca quada podnosi młotek i chowa go do kufra swojego pojazdu. Prowadzone są rozmowy po norwesku. Ja proszę o pomoc w wezwaniu policji.

Ktoś proponuje mi zjechanie na pobliską stację benzynową i tam załatwienie sprawy.
Tak też czynimy.
Tymczasem kierowca norweskiego Tira, po raz kolejny zostawia nas i z dużą szybkością odjeżdża.
Jedziemy za nim, informując policję na numerze 112 i prosząc o pomoc.
Jedziemy za pojazdem napastnika przez 10 km. Stara się on nas zgubić, skręca w boczny zjazd. Jednak pozostawia tumany kurzu.

           Wjeżdżamy za nim i my. Okazuje się to podwórkiem prawdopodobnie właściciela pojazdu.
Po kilku minutach przyjeżdża policja.
Witają się z Norwegami, jak ze starymi znajomymi. Próbują lekceważyć zajście i ustalenie winnego.
Mobilizuje ich dopiero pokazanie filmu z kolizji. Jestem zaproszony do siedziby policji w miejscowości Tana.
Przesłuchanie odbywa się za telefonicznym pośrednictwem polskiego tłumacza i skupia się głównie na kolizji drogowej. Proponuje mi się udanie do lekarza, na własny koszt.
Proponuje mi się dokonanie naprawy pojazdu i kontynuowanie jazdy, a faktury mogę przesłać właścicielowi pojazdu.
Komu ???
     Norweska policja, pomimo okazania jej nagrania z napadu, poprosiła tylko o kopię filmu z kolizji.
Policjanci zasugerowali mi, aby poczekać do wtorku, to szkoda będzie zapewne naprawiona, tak obiecał im jakiś Norweg.

Generalnie, pomimo upływu 4 dni od zdarzenia:

- policja nie była zainteresowania świadkami napadu,
- nie przesłuchano mojej żony
- nie dokonano oględzin lekarskich moich uszkodzeń ciała
- nie dokonano oględzin miejsca zdarzenia
- nie zabezpieczono nagrania video z miejsca napadu,
- nie okazano mi młotka (który prawdopodobnie posiadają), a który służył do ataku,
- nie ujawniono danych personalnych sprawcy kolizji ani bandyckiego napadu,
- nie umożliwiono mi uzyskania skademeldingskjema (protokół zdarzenia drogowego), bo nie wiem od kogo powinienem go otrzymać,
- przez 4 dni, pomimo parkowania w centrum miasteczka, nr telefonu przekazanego policji – nikt się z nami nie skontaktował.

        Dzień dzisiejszy, 10 czerwiec, około południa telefon do wydziału konsularnego Ambasady Polski w Oslo. Mężczyzna, który nie przedstawił się, poinformował, że żadnej pomocy ze strony ambasady polskiej nie otrzymam. Mam złożyć do nich, lub do komendy głównej policji w Oslo skargę.
W języku angielskim lub norweskim.
Koniec, kropka.
        W dniu dzisiejszym, składamy w miejscowym komisariacie wniosek o wydanie protokołu z kolizji, wniosek o ustalenie i ściganie karne sprawcy usiłowania zabójstwa, wniosek o pisemne informowanie mnie o każdym etapie postępowania karnego i sądowego.
Brak reakcji miejscowej policji.

       Pikanterii zdarzeniu dodaje fakt, że przed wjazdem do cywilizowanej (?) Norwegii, podróżowaliśmy przez miesiąc po Rosji. Zero przykrych zdarzeń, mili ludzie, w tym i policjanci.
======================================================================

Do materiału dołączony został film:
UWAGA: film tylko dla dorosłych






PS. Film z młotkowego ataku, ze względu na drastyczność scen, został skrócony.

niedziela, 15 czerwca 2014

Kamperem za kołem polarnym 2014. Część 7 ROSJA - Półwysep Kolski


                  Po opuszczeniu Kem chcemy koniecznie wjechać na Półwysep Kolski, do Murmańskiej oblasti (województwa?). Po drodze pierwsza niespodzianka. Po raz pierwszy w Rosji, przez ponad 100 kilometrów telefony komórkowe nie mają zasięgu. No, tak trochę dziwne odczucie. Ale i tak, co kilka minut, albo jesteśmy przez kogoś wyprzedzani, albo kogoś mijamy. No i zaczynają się odcinki remontowanej drogi. Gdzieś po 200 kilometrach jazdy, widzimy na poboczu niebieski obelisk. Jest godzina 22.30. Gdyby nie polarny dzień, to znaczy taka szarówka bardziej, mogliśmy go przegapić. Zatrzymujemy się. To oznaczenie kręgu polarnego. Radość na pokładzie! Osiągamy swój kolejny mały cel. Przekraczamy tą umowną, geograficzną granicę na naszym globie. Czas na sesje fotograficzną. Doklejamy na obelisku informację o naszej podróży i jedziemy dalej. Robi się coraz później. Wiemy, że nie dojedziemy do większego miasta. Około północy skręcamy do losowo wybranej wioski. Leśna się nazywa. Ciężko znaleźć miejsce do zaparkowania. Jest jasno. Ktoś kręci się koło swojego domu. Pozwala bez problemu stanąć koło niego.

          Przed laty była to osada robotników leśnych. Skończyło się pozyskiwanie drewna. Osada zmieniła się w osiedle z daczami. Rano jedziemy dalej, w kierunku pobliskiego miasta Kandalaksha. Miasto, a raczej miasteczko, położone jest kilkanaście kilometrów od Koli, czyli głównej drogi na północ i zwyczajowo niewymienione w naszych przewodnikach. Czyli „odkrywamy Amerykę”. Może niezupełnie odkrywamy, bo już wcześniej polecali nam to miejsce spotkani Rosjanie. Aleksander polecał, aby koniecznie pojechać jeszcze kilkaset kilometrów na wschód od Kandalakshy, do miejscowości Umba (wspaniała rosyjska wioska) i Kashkarantsy (gdzie ametysty „leżą na brzegu morza”). Jednak najpierw szukanie jakiejś informacji turystycznej. Jakoś się to udaje i od miłej pracownicy otrzymujemy dużo informacji. Najpierw ciekawe miejsce do postoju kampera. Potem jesteśmy namawiani, do wędrówki pieszej w kierunku tajemniczego labiryntu. No i „powinniście koniecznie pojechać do Umby!” Za dwa tygodnie będzie tam międzynarodowy festiwal folklorystyczny, ale i teraz jest tam, co oglądać. Pytam o stan drogi. Na mapie, to cieniutka kreska. Prawdopodobnie nie jest zła.
          W mieści widzimy sporo rozbawionej młodzieży, która odświętnie ubrana, chodzi z kolorowymi szarfami. Okazuje się, że to absolwenci, którzy ukończyli szkołę średnią. Piszę o tym, gdyż późnym wieczorem – to znaczy „godzinowym” wieczorem, bo słońce po raz pierwszy nie zaszło tej nocy – zebrała się w pobliżu miejsca, gdzie nocowaliśmy. Mówimy sobie, nie będzie lekko. Pewno jakaś orgietka się szykuje? Ile alkoholu się poleje? I co? I nic! Trochę spacerów, śmiechu i około północy wszyscy się rozeszli. Uczcie się polscy maturzyści!
       Następnego dnia, kilka godzin spędzamy na wędrówce w kierunku kamiennego labiryntu, z przed 4 tysięcy lat. Nie jest on jedynym na terenach północnej Europy. Fajną rzeczą w czasie naszej wędrówki była świadomość, że trasę wyznaczyli, opisali i rozpropagowują autentyczni miłośnicy turystyki. Widać, że komuś się chcę. Że pomimo pewnych niedoróbek (słabe i nietypowe oznaczenie trasy – czerwone kropki), Rosjanie chcą pozyskać turystów, nawet na odległych terenach. Znajomość angielskiego? Wśród pracowników obsługi turystów i młodszej generacji, nie ma problemu. Na trasie naszej wędrówki spotykamy młodych skautów(?). Uczą się zachowania w czasie spotkania z niedźwiedziem i bytowania w lesie. Oni też namawiają nas do zwiedzenia Umby.
Ja wykonuję jeszcze kilka zanurzeń w Morzu Białym. To moje pierwsye nurkowanie w tym akwenie. Woda ma +8 stopni. Da się wyżyć. Kilka fotek i na powierzchnię.
Decydujemy się też na odwiedzenie Umby. Późnym popołudniem ruszamy na wschód Półwyspu Koleskiego. Droga? Pierwsze kilometry w remoncie. Potem ponad 1o0 kilometrów dobrej, asfaltowej drogi. Po drodze miejsca, z super widokami na wyspy Morza Białego. Brak ruchu i ludzi. W Umbie jesteśmy późnym wieczorem. Szukamy muzeum, aby koło niego stanąć, a ranek zacząć od zwiedzania. Jest na końcu wioski. Kobieta obok, sprząta jeszcze koło budynku. Ma na imię Irina i na pytanie, czy możemy się zatrzymać koło muzeum, odpowiada pytaniem. Zezwolenie macie? Jakie zezwolenie? No jak to, zezwolenie FSB (federalnej służby bezpieczeństwa, dawnej KGB). Co za żart? Przekonuje nas, że wszyscy obcokrajowcy muszą mieć zezwolenie służb tajnych, na wjazd do tej wojennej strefy. Załatwia się to około miesiąca.
           Co za jajo? Informacja turystyczna nas tu kieruje, za 2 tygodnie mają festiwal, a tu kobieta na serio nas traktuje? Lubię takie klimaty. Najpierw jedziemy na policję. Tam dostajemy informację, że chyba jest tu jakaś strefa wojskowa, że chyba nawet jakaś tablica była przed miejscowością, ale teraz? Jak odjedziemy kawałek od strefy bazowania okrętów podwodnych, to możemy przenocować. Czyli pierwszą informację już mamy. Sami zapodali. Jedziemy kilometr dalej na cypelek i spokojnie nocujemy. Rano rozmawiam z mieszkańcem sąsiedniego domu. Nazwijmy go „złotousty”, Jak to jest z tym wjazdem dla turystów zagranicznych? Zdziwił się. Dzwoni do swojej znajomej w administracji. Potwierdza, że trzeba mieć zgodę FSB, ale mało kto przestrzega ten przepis. Jednak kara może być! Złotousty jest zdegustowany. Mówi, że każdy wie, kiedy wpływają okręty podwodne. Na przykład ostatnio jakiś wrócił z rejsu oceanicznego, bo jeździły po wiosce samochody sprawdzające jego ciche zachowanie i coś zakłócające.
      No proszę, znowu niechcąco wszystkiego się dowiaduję. Jako pacyfistę-amatora, trochę mnie bawią te zabawy wojenne. Już chyba wszyscy rozumni ludzie na świecie mają głęboko „gdzieś” te wszystkie wojny, zbrojenia, zagrożenia. Chcą żyć normalnie. Tylko w naszych mediach słuchać można codziennie militarne bzdety, od których na wymioty się już zbiera. Czy Polakom odpowiada taki kierunek?
            Wracajmy na trasę. Decydujemy się zwiedzić „starą Umbę”. Warto było. Nic nadzwyczajnego się nie stało. Jednak kolejne 150 km „w poszukiwaniu szmaragdów” sobie odpuszczamy. Czasu nam braknie, ale i droga do Kashkarantsy już tylko gruntowa. W czasie wyjazdu z Umby dokładnie szukamy tablicy informującej o obowiązkach obcokrajowców. O kurcze, jest! Ledwo widoczna, praktycznie nieczytelna (vide foto).
          Wracamy do Kandalaksha i nie był bym sobą, gdybym nie udał się natychmiast do ….. jaskinia lwa! J Chcę mieć informację z pierwszej ręki. Najpierw idę do punktu informacji turystycznej, gdzie informuję, że wprowadzają w błąd turystów, co do podróży do Umby. Proszę o informację gdzie jest siedziba FSB. Robi się małe zamieszanie. Idziemy z pracownicą do biblioteki, aby ustalić siedzibę służb. Tam słyszy naszą rozmowę jakiś emerytowany naczelnik miejscowej policji. Dziwi się, że takie kretyńskie przepisy jeszcze istnieją. Ktoś słyszy, że chcemy dokładnie napisać, jak to jest z tym zezwoleniem. Ktoś widzi naszywkę National Geographic TRAVELER na moim polarze i prosi o autograf, na jakimś egzemplarzu miesięcznika. Ja dowiaduje się gdzie jest siedziba FSB i jedziemy tam. Na rozmowę czekam może 2 minuty? Pracownik prosi o chwilę cierpliwości, gdyż chce się upewnić, co do przepisów dla obcokrajowców chcących odwiedzić Umbę. Wraca i potwierdza, że takowe zezwolenie trzeba mieć. Można o takie wystąpić nawet mailem, miesiąc przed planowaną podróżą. Trudno, takie mają prawo i musimy je przestrzegać. Jesteśmy tylko gośćmi. No można mieć tylko uwagi, że coś z obiegiem informacji (szczególnie turystycznej) nie działa.
Ale się rozpisałem, ale chciałem możliwie wiernie oddać klimat tego etapu naszej podróży po Rosji.
        Kolejne miasto to Apatity. Tu akurat nic specjalnego nie ma. Warto natomiast podjechać jeszcze kilkanaście kilometrów dalej, do miasta Kirovsk. Te miasteczka położone są już w górach Khibiny. Zima tu jeszcze w pełni. Bytujemy wśród metrowych zasp śnieżnych. Dookoła kawał przedwojennej architektury. Kawał historii wydobycia minerałów w tym rejonie Rosji. Na miejscu jest super ciekawe muzeum minerałów i ekspozycją eksploatacji apatytów. I to wszystko za darmo.
Ruszamy dalej na północ. Przejeżdżamy przez rejon Monchegorska. Widoczna gołym okiem jest dewastacja środowiska naturalnego.
             I w końcu Murmańsk. Czas na chwilę zadumy przy pomniku ofiar Kurska. Potem monumentalny, ponad 30 metrowy pomnik obrońcy zapolarnych regionów Rosji w czasie wielkiej wojny. Na muzea brakuje już czasu. Jest za to czas na ślubne zdjęcia pary mieszanej. On rybak z Holandii, ona Rosjanka. Obawiałem się, czy nocy poślubnej w kamperze nie będą chcieli przeżyć. Ale nie. Pstryk, pstryk i do domu.
Zostały dwa dni ważności naszych wiz. Robimy ostatnie zakupy w supermarkecie. Kończymy je około północy, w pełnych promieniach słońca. Nocujemy poza Murmańskiem i rano ruszamy w kierunku oddalonej o 150 kilometrów granicy z Norwegią. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Dolinie Pamięci. Znowu zazdrościmy Rosjanom sposobu traktowania swoich bohaterów. Szacunku do historii i munduru.
Teren jest bezludny. W kierunku morza ciągną się tereny wojskowe.
           I nagle huk pod kamperem. Mina? Nie. Urwane tłumiki. Bezludzie. I co? I nic. Rzecz normalna w czasie wielomiesięcznych podróży. Kto się obawia takich przygód, lepiej nich w domu zostanie. Ja robię „myk” pod kampera i odkręcam ostatecznie tłumiki. Trochę głośniejsi ruszamy w poszukiwaniu warsztatu. Najpierw jakieś miasteczko, ale okazuje się jednostką wojskową z czołgami i transporterami. Teoretycznie można by zaryzykować, ale nim wytłumaczę, że ja z NATO chcę tu coś zespawać – dużo czasu może upłynąć. Miasteczko Zapolyarny. W jednym warsztacie spawacz ma wolne, drugi ma roboty po uszy, ale kieruje mnie do swojego znajomego spawacza. Aleksiej patrzy i mówi, drobna sprawa. Zdemontuje się, zespawa, założy nowe gumowe wieszaki, bo stare są pourywane i pojedziecie. Naprawa trwa może godzinę? Aleksiej jedzie jeszcze do sklepu, kupuje nowe wieszaki. Opowiada o najgłębszym na świecie odwiercie geologicznym, który znajduje się kilka kilometrów za miasteczkiem. Otwór o głębokości ponad 12 kilometrów wiercono chyba z 20 lat! Ostatnie wiertło złamało się i koniec. Teraz w tym miejscu stoi mały budynek. Szkoda. Dziękujemy Aleksiejowi za pomoc. Są jeszcze na świecie ludzie, którzy bezinteresownie udzielą Ci pomocy. Czy już tylko w Rosji? Oby nie.

            Około godziny 22.00 zbliżamy się do strefy granicznej. Zasieki, elektronika, kamery, oświetlenie. Granica – zamknięta. Przejście czynne jest od rana do 21.00 Dobrze, że mamy dzień w zapasie, bo inaczej były by poważne kłopoty. Nocujemy nad jeziorkiem. Rozmowy z miejscowymi ludźmi i rano wjeżdżamy na przejście graniczne. Ruchu brak, więc celnicy i inni funkcjonariusze mogą nam poświęcić więcej czasu. Ale wszystko w przyjętej formie. Po stronie norweskiej najwięcej ich interesowało, czy nie wwozimy jakiegoś jedzenia lub alkoholu z Rosji. Potem szok!!!
             Autentyczny szok w czasie wyjazdu z przejścia granicznego. Stoi kilka kamperów, kilkanaście osób, autokar turystyczny. Fotografują nas, pozdrawiają, pokazują znak viktoria. Czujemy się jak małpy w zoo. Jak małpy, które obserwują ludzi zachowujących się jak …… małpy. Co myśmy zrobili? W odczuciu tych turystów zachodnioeuropejskich jesteśmy bohaterami? Bo podróżowaliśmy po Rosji? Bo wróciliśmy żywi?  Europejski ciemnogród.
Czas teraz na jakieś małe podsumowanie naszej miesięcznej podróży po północno-zachodniej Rosji.
      Uprasza się, aby ten wątek odpuściły sobie osoby, którym Rosja kojarzy się z trzema miastami: Moskwa, Katyń i Smoleńsk. Niech sobie żyją dalej po swojemu. O szczegółach naszej podróży na wschód zapodamy dokładnie w „praktycznym poradniku podróżnika”. Teraz tylko rozprawimy się z kilkoma mitami i bajkami jakie słyszeliśmy przed naszą podróżą.
          Prezydent Putin popierany jest przez większość Rosjan. Żyje im się coraz lepiej. Nawet emerytom. Pracy nie brakuje. Sklepy pełne towarów. Ceny trochę wyższe niż w Polsce. Z wyjątkiem paliwa. Tankowaliśmy nawet po 2.80 zł za litr ON. Przestańmy pouczać Rosjan kto ma nimi przewodzić. Popatrzmy lepiej na swoje bagienko. Dodam jeszcze, że nikt na wschodzie nie przejmuje się polskimi obsesjami antyrosyjskimi. Obawiałem się, że w kontaktach z ludźmi mogą mieć jakieś „ale” do Polski. Nic takiego miejsca nie miało. Ciekawe było podejście do historii. Historia była, jaka była i nikt tego nie zmieni. Nie pomoże żadne burzenie pomników. Lenin był, działał, zrobił to, co zrobił. Kropka.
              Policja zatrzymała nas raz tylko z mojej winy, gdy przekroczyłem podwójną ciągłą. Zwrócono mi uwagę i nic, czyli tzw. „łapówki „ schowajmy między bajki. Putin ukrócił łapownictwo w tej formacji. Obecnie początkujący rosyjski policjant drogówki zarabia 3 tysiące dolarów, sierżant około czterech. To wysokie pensje, a za łapówkę idzie się w dyby bezapelacyjnie.
Podobnie ciekawie wygląda historia Chodorkowskiego. Ale to nie temat podróżniczy.  
                Drogi są różne. Już pisałem, że za bezsensowne dziury w miastach odpowiada administracja i ona powinna być ścigana za nieróbstwo. Podobnie jak za wywóz nieczystości. Prawdziwy bałagan widzieliśmy do tej pory na Ukrainie i w Afryce. Wracając do dróg, to do bocznych miejscowości prowadzą na ogół drogi gruntowe, choć na ogół równe i bez dziur. Natomiast remont Koli  woła o pomstę do nieba . Na odcinku ok.1000 kilometrów są chyba 3 odcinki remontowane, na długości około 60 kilometrów. Ok. to się chwali, ale będę strzelał… że remontu dokonują chińskie firmy (? ), bo organizacja jest do niczego. Prace trwają na odcinku powiedzmy 1-2 kilometrów, a stary asfalt zerwano na odcinku 20 kilometrów!!! Co za osioł to organizuje? Kto takie remonty nadzoruje?

          Pijaństwo Rosjan? Znowu padliśmy ofiarą propagandy. Zabraliśmy ze sobą cały domowy barek, no, bo wiadomo... Alkohol leje się tu strumieniami. I co? I wieziemy swoje zapasy dalej.
              Bezpieczeństwo? Jeszcze kilka lat temu, jak podkreślali wielokrotnie nasi rozmówcy, nasza podróż mogła nie być taka przyjemna. Obecnie przestępczość w Rosji jest już nieporównywalnie mniejsza. Rosjanie mają problemy w południowych republikach. Na pozostałych obszarach jest już normalnie. Prawie zawsze staliśmy swoim kamperem „w dziwnych miejscach” i nikt nawet nie starał się podejść do niego, o czym poinformowałby nas, włączony alarm czujnikowy. Czyli mówiąc krótko, bardziej należy się bać przestępczości we Włoszech, na riwierze francuskiej czy też w Hiszpanii. I niech tak zostanie.
           Jest jeden duży minus Rosji. To te sławetne ceny biletów dla obcokrajowców. Na ogół dwukrotnie wyższe, niż dla ziomali. Ok., zgodzę się z takim podejściem, jeśli wprowadzą inne ceny dla rudych i inne dla łysych. Wtedy będzie przynajmniej śmiesznie.

                             Poza tym, przez miesiąc nie spotkaliśmy żadnego zagranicznego turysty karawaningowego. Był tylko jeden kamper rosyjski, dwie przyczepy kempingowe i po jednej wycieczce zorganizowanej – z Francji i Niemiec.

No cóż, my już mamy pewne nowe plany podróży w kierunku Rosji.

Ale nikogo namawiać do tego kierunku nie będziemy.

Niech zostanie jak jest.

Kirovsk. Nieczynny budynek dworca kolejowego z lat 30.
Półwysep Kolski. Kandalaksha. Nasz spokojny SP.
Półwysep Kolski. Kandalaksha. Pierwsze białe noce.
Kandalaksha. Oznakowanie ścieżki edukacyjnej.
Półwysep Kolski. Kandalaksha. Ścieżka edukacyjna.
Kandalaksha. Ścieżka edukacyjna. Efekty pracy więźniów.
Półwysep Kolski. Kandalaksha. Ścieżka edukacyjna.
Kandalaksha. Ścieżka edukacyjna i tajemniczy labirynt.
Kandalaksha. Na dnie Morza Białego
Kandalaksha. Na dnie Morza Białego 2
Kandalaksha. Wyspy w Zatoce Kandalaskiej.
Półwysep Kolski, Umba. Rzeka Umba
Półwysep Kolski, Umba. Stara wieś
Półwysep Kolski, Umba. Tajemnicza tablica
Półwysep Kolski. Kola. Reklama
Półwysep Kolski. Kola. Kierunek na Murmańsk.
Półwysep Kolski. Kirovsk. Nasz SP w centrum z WiFi.
Półwysep Kolski. Kirovsk. Plac centralny.
Półwysep Kolski. Kirovsk. Pomnik Kirowa
Półwysep Kolski. Kirovsk. Muzeum geologiczne
Półwysep Kolski. Kirovsk. Muzeum geologiczne 2
Kirovsk. Muzeum geologiczne. Minerały różne
Półwysep Kolski. Kirovsk. Muzeum geologiczne. Złoto
Półwysep Kolski. Kirovsk. Muzeum geologiczne. Ametyst
Muzeum geologiczne. Proces technologiczny apatytów
Półwysep Kolski. powrót z Kirovska. Ekostrowski przelew
Półwysep Kolski. Monchegorsk i problemy ekologiczne
Półwysep Kolski. Kola. Przed Murmańskiem
Półwysep Kolski. Kola. Trochę górek
Półwysep Kolski. Murmańsk. Port
Murmańsk. Pomnik pamięci marynarzy Kurska
Półwysep Kolski. Murmańsk. Młoda para.
Półwysep Kolski. Murmańsk. Pomnik bohatera
Półwysep Kolski. Murmańsk. Pomnik bohatera 2
Półwysep Kolski. Murmańsk. Polska moda.
Półwysep Kolski. Murmańsk. Prawie północ.
Półwysep Kolski. Kierunek Norwegia.
Półwysep Kolski. Kierunek Norwegia. Dolina Sławy
Półwysep Kolski. Kierunek Norwegia. Dolina Sławy 2
Kierunek Norwegia. Zapolyarny. Aleksiej przy tłumiku.
NOR Powitanie na granicy
NOR Powitanie na granicy 2

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Kamperem za kołem polarnym 2014. Część 6 ROSJA - Karelia

           Tego dnia daleko nie ujechaliśmy. O zmierzchu zatrzymujemy się kilkadziesiąt kilometrów, od kilkumilionowego Sankt Petersburga. W ciszy, spokoju i niemal wiejskiej atmosferze. W Szlisselburgu, nad jeziorem Ładoga. W jakimś przewodniku otrzymanym w czasie zwiedzania Peterki było napisane, że jest to klucz do Newy, a nawiasem mówiąc rzeki krótkiej niesłychanie. Newa wypływa właśnie z jeziora Ładoga i po 80 kilometrach wpada do Bałtyku. Tymczasem w Szlisselburgu wybudowano twierdzę na wyspie, gdzie Newa swój bieg zaczyna. Twierdza niezdobyta, teraz w ruinę popadła. Poza tym mały skansen artylerii okrętowej i rzecz bezcenna, rozmowa z właścicielem sklepu z pamiątkami. Pochodzi on z dalekiej północy i powiedział nam co warto w drodze do Murmańska zobaczyć. Gdzie zjechać, gdzie się zatrzymać. Takie informacje to rzecz bezcenna, gdy polskie przewodniki milczą w tym temacie. Tuż za miasteczkiem kolejny ciekawy skansen. Ponieważ jest to miejsce, gdzie dokonano odblokowania (po trzech latach okrążenia przez Niemców) Stalingradu, więc wystawiono kilka unikalnych czołgów, umocnień itp.
           Kolejnego dnia ruszamy dalej. Gdzie fatalne rosyjskie drogi? Tyle nam o nich opowiadano. Oczywiście najwięcej mówlili Ci, którzy w Rosj nigdy nie byli. No, ale to taka nasza narodowa specjalność.
          Jedziemy sobie tak, jedziemy przez tą Rosję. Na zmianę z Teresą prowadzimy nasz domek. Czasami nas zaskoczą ekrany dźwiękochłonne, za którymi 3 drewniane domki stoją. Po południu wjeżdżamy do Republiki Karelii. Informuje o tym napis nad drogą. Karelia, to takie 2/3 powierzchni Polski, ale za to prawie 30 tysięcy rzek i rzeczek i ........ ponad 60 tysięcy (!!!) jezior. Piszę o tym, aby można było sobie wyobrazić, co nam będzie teraz towarzyszyło. Przez najbliższe kilkaset kilometrów.
           Wieczorem nie mamy patentu na nocleg, więc skręcamy za kierunkowskazem do wioski Keskozero. Skusił nas asfalt, który do niej prowadzi. No i odległość kilometra. O ten asfalt na bocznych odnogach dróg nie tak łatwo. Większość bocznych dróg ma nawierzchnię szutrową. Nawet na długości kilkunastu kilometrów. Choć trzeba też powiedzieć, że te które poznaliśmy, były "bezdziurawe".
              Wróćmy do wioski. Wybieramy sobie prosty kawałek trawy koło jednego z domów, idę zapytać, czy możemy się tu zatrzymać na noc. Miła gospodyni odpowiada, że nie ma problemu, a jej syn proponuje wjechanie na teren posesji. Korzystamy i w ten sposób poznajemy Wierę, babuszkę przemiłą, jest karelką. Czasami mówi do nas w swoim ojczystym języku. Nie kumamy, ni ciorta. Poznajemy historię jej rodziny, oprowadza nas po swoim domu. Pokazuje rosyjską banię. Uruchamia patefon na korbkę. Częstuje karelskimi przysmakami. To kalitki. My dajemy jej krakowskie pamiątki i pokazujemy filmy ze swoich podróży. Jest zachwycona, szczególnie afrykańskimi dziećmi.
          Wieczór i poranek szybko mijają. Babcia Wiera uświadamia nam jeszcze jedną prawdę. Mamy małe szansę nspotkanie prawdziwej rosyjskiej wioski. Większość wiejskich domów zamieniła się w dacze. Ludzie, nawet starsi, wolą na zimę przenosić się do swoich mieszkań w mieście, gdzie ciepła woda jest i do sklepu niedaleko. Do swoich wiosek, gdzie stoją ich rodzinne domy, wracają wiosną. Na weekendy dojeżdżają do nich, pracujące w mieście dzieci.
            Kolejny kierunek - Pietrozawodsk. Stolica Karelii. Wiera dała nam namiary na możliwość postawienia kampera, koło jej zimowego miejsca zamieszkania. Jednak po spacerze, po mieście postanawiamy jechać dalej. Sama stolica taka sobie, 2-3 godzinny spacer po niej wystarcza. Chyba, że zaplanujemy z miejscowego portu rejs na wyspę Kiży (warto!), na to trzeba conajmniej dwa dni zaplanować. Ale z wyspy nici. Najbliższe wolne miejsce na statku dopiero za dwa dni, ale i tak bojkotujemy ten kierunek. Cena biletu jest wprawdzie demokratyczna, po 2500 rubli od człowieka - w obie strony. Dodatkowo trzeba jeszcze zapłacić za wstęp na wyspę: 330 rubli Rosjanie i 880 zagranicznicy. O nie! Już w Petersburgu dwukrotnie odszedłem demonstracyjnie od kasy z powodu takich zasad. Postanowiliśmy nadal trzymać się tej reguły. Ciekawe jest, że Rosjanie, z którymi rozmawialiśmy na temat tego zróżnicowania cen (niespotykanego nawet w Afryce) nie potrafią tego logicznie wytłumaczyć i jest im trochę nieswojo. Takie zasady obowiązują jeszcze w około 40% (po naszemu uważaniu) miejscach, gdzie wstęp jest płatny. Bo decyzje o wysokości cen biletów, podejmują poszczególne administracje (dyrekcje) danego obiektu.
Tutaj przypomniała nam się przygoda z przed kilku lat, z naszym wjazdem do Armenii. Chciano od nas, jako obywateli Europy, opłaty wjazdowej, której przeznaczenia nikt na granicy nie umiał nam wytłumaczyć. Wtedy zawróciliśmy kampera z powrotem do Gruzji, a zdziwiony armeński oficer zapytał nas, czy gdyby nie było tej opłaty, to byśmy odwiedzili jego kraj? Odpowiedzieliśmy, że po to tu wjechaliśmy.
W ubiegłym roku już w Armenii takich opłat nie było.
Oczywiście nie uznaję, że jest to jakakolwiek nasza zasługa, ale jakiś mały kamyczek?
              No i w końcu są dziury w jezdni. Piękne, głębokie. Takie, o jakich opowiada się w Polsce. W Pietrozawodsku spotkaliśmy wiele takich.
Wyobraźcie sobie. Obwodnica miasta. Po dwa pasy ruchu w każdą stronę. Spory ruch. Nagle droga w naszym kierunku zwęża się do jednego pasa, a nawet zahacza o pobocze, bo w poprzek jest dziura. Głęboka na 30 cm, dobrze wyjeżdżona, stara dziura. Miejscowi kierowcy wiedzą o niej, z daleka hamują, tworzą jeden korek. W innym miejscu, na odcinku 100 metrów, same dziury!
Czyja to wina? Moskwy? Czy miejscowej administracji? Z całą pewnością jest to NIEZROZUMIAŁE postępowanie merów, czy jak ich tam zwał. W każdym z tych przypadków. wystarczy jeden robotnik, taczki z kamieniami i dziury zasypane. O ile nie ma się pieniędzy na ekipę remontową z płynnym asfaltem. Komuś zależy na takim obrazie Rosji?
Podobna sytuacja w niektórych miejscowościach, ma miejsce w sprawie śmieci. Po weekendzie, wokół kontenerów lub parkowych koszy na śmieci, walają się puszki, plastikowe opakowania, butelki itp. Widać, że Rosjanie wrzucają śmieci, tam gdzie ich miejsce. Kto to ma wywozić?
Znowu jakcyś "carscy" urzędnicy nic nie robią? Może czas takich pogonić na 4 wiatry?
Ale są w Pietrozawodsku jeszcze jedne fajne rzeczy. Rzeźby nad brzegiem jeziora. Dary zaprzyjaźnionych miast, nawet amerykańskich.
          Potem czas na Biełomorsk. Kolejne miasto, na trasie naszej podróży na północ. Znowu miejsce polecane przez spotkanych Rosjan, bo przewodniki..? Więc najpierw muzeum regionalne. W jednej izbie, Ceny różne dla swoich i obcych. Jakieś śmieszne te ceny, 3 albo 5 złotych, po przeliczeniu. Ale zasada zasadą. Kupuję tylko mapkę powiatu. Szkicem zwaną, to ważne jak się potem okaże. Chcę jakieś wioski zwiedzić. Pierwszy deszcz nas dopada. Ale jeden dzień zapuszczam się rowerem do oznaczonych na szkicu ciekawych wiosek. Na oko jakieś 30 km w jedną stronę. Ciekawa jazda, bo w zdłuż kanału Biełomorskiego. W tym miejscu odsyłam do książki " Archipelag Gułag". Robi wrażenie ta konstrukcja. Dzisiaj prawie bezużyteczna. Ale pedałuję dalej tymi duktami, wśród mokradeł. Dojeżdżam po 20 kilometrach do pierwszej z wiosek. Do Suchoje. Pierwsza rozmowa i już wszystko jasne. To wioska letniskowa. Wszyscy mieszkają zimą w mieście. Do kolejnej wioski jest jeszcze ze 30 km! Okazuje się, że szkic, to szkic i nijak się ma do skali. Więc czas zawrócić, tym bardziej, że zaczyna padać.
Potem jazda, kilka kilometrów do miejsca, gdzie są pietroglify. Dość popularne na północy Europy, naskalne rysunki, z przed kilku tysięcy lat. Robią wrażenie!
Potem kolejne 100 kilometrów na północ i dojeżdżamy do Kem. Dokładnie, to kilkanaście kilometrów dalej, do Kem-port, a jeszcze dokładniej, to wioska Rabocheostrovsk. Pod względem scenerii fotograficznej, to totalny odlot. Tak jak przypuszczaliśmy, na rejs na wyspę Sołowiecką szans nie mamy. Może jutro, ale bez powrotu. Trzeba swój namiot wziąść itd. Za to spotykamy Aleksandra. Człowieka światłego, który oprowadził nas po okolicy i wiele ciekawych rzeczy opowiedział. Poznajemy też Dimę, fotografa amatora, który przyjechał tu robić zdjęcia, ze swojego miasta oddalonego o 5000 kilometrów! Powiem tylko tyle. Kto oglądał rosyjski film Ostrov (Wyspa), ten pozna miejsca, które załączamy. Film prawdopodobnie jest świetny. Zobaczymy.
Potem krąg polarny.
Ale o tym w kolejnym odcinku napiszemy.


Szlisselburg. Widok na ruiny Orzeszka.
 
Szlisselburg okolice. Miejsce odblokowania Leningradu.


Szlisselburg okolice.
Miejsce odblokowania Leningradu. Czołg ciężki KW1.


Szlisselburg okolice. Kamper za płyta pancerna


Szlisselburg. Skwer artyleryjski. Miejsce zabawy
w świąteczny dzień.


Kola. Ekrany dźwiękochłonne przy drewnianych domkach.


Kola. Granica Republiki Karelii. Bez kontroli.


Keskozero. Bania syna Wiery. Obiekt dumy i tradycji.


Keskozero. Wiera i Teresa.


Kola. Zmiennik za kierownicą. Ja z gazetką w dłoni.


Karelia. Wodospad Kivacz. Drugi w Europie wśród ..... :-)


Karelia. Wodospad Kivacz. Pomnik pamięci z monetami.


Biełomorsk. Wjazd do miasta.


Biełomorsk. W poszukiwaniu rosyjskich wiosek.


Biełomorsk. Kanał Biełomorski. Resztki pomostu?


Biełomorsk. Kanał Biełomorski. Wioska na drugim brzegu.


Biełomorsk okolice.
W poszukiwaniu rosyjskich wiosek. Wieś Suhoye.


Biełomorsk okolice. Wioska Suhoye.


Biełomorsk okolice. Suhoye. Morze Białe.


Biełomorsk okolice. Pietroglify kładki dla zwiedzajacych.


Biełomorsk okolice. Pietroglify i ich opisy.


Biełomorsk okolice. Pietroglify 1


Biełomorsk okolice. Pietroglify 2


Biełomorsk okolice. Pietroglify 3


Biełomorsk okolice. okolice wioski Suhoye.


Biełomorsk okolice. Kolianka w Sosnowcu, ale jaka woda?


Biełomorsk okolice. Studnia w lesie, tu woda ekstra.


Biełomorsk. Cmentarz, jakoś tak przy drodze?



Kola. Za Biełomorskiem. Aż nudno.


Kola. Skalne graffity. Przy drodze.


Kola. Pomniki drogownika.
Sztuka takie głazy postawić koparą, bo każdy tony waży.


Kem. Absolwent po zdaniu matury.


Kem. Rabocheostrovsk. Nasze miejsce postojowe.


Kem. Rabocheostrovsk. Spacer fotograficzny na Ostrov


Kem. Rabocheostrovsk.
Kamper-samoróbka przy filii sołowieckiego klasztoru.


Kem. Rabocheostrovsk. Zwiedzamy meteostancje.


Kem. Rabocheostrovsk. Autoportret po północy. Białe noce!


Kem. Rabocheostrovsk. Kopenhaska syrenka.


Kem. Rabocheostrovsk. We mgle.


Kem. Rabocheostrovsk.
Mgła i ...... zapomniałem jak się to nazywa? Help me


Kem. Rabocheostrovsk. Spacer fotograficzny i Ostrov.


Kem. Rabocheostrovsk. Spacer fotograficzny cd.


Kem. Rabocheostrovsk.
Port skazańców, do wywózki na sołowieckie wyspy.

Kamperem przez świat. Irak 2021

             Matko Boska! Krzyknąłem, gdy zobaczyłem swoje zaległości w prowadzeniu PPP (praktycznych porad podróżników) na naszym blogu. Gd...