wtorek, 29 grudnia 2015

Kamperem - po Sycylii - cz.2

        Po traumatycznych przeżyciach, z atakiem ryby związanymi, wsiadam na rower i jadę sprawdzić, co w Taorminie słychać? Tablice na wybrzeżu nie kłamały. Szpan, ciasnota i ciężko coś do postawienia kampera znaleźć. Pokukałem na małe muzeum, spacer po mieście i zobaczyłem, że wysoko nad miastem jeszcze jakieś domy widać. No to na rower. Bo jakoś przewodniki nic o tym miejscu nie mówią.

        Po drodze dziwne domki zobaczyłem. Może nie dziwne, ale świadczące o estetycznym podejściu swoich właścicieli. O ile Toarmin położony jest na wysokości 200 metrów nad poziom morza, to do Castelmola musiałem jeszcze pedałować ponad 300 metrów wyżej. Bo nad Taorminem położona jest właśnie urocza Castelmola.

        UROCZA. Z małego placu, położonego w starej części miejscowości, widać znaczną część wschodniej Sycylii. Dziesiątki kilometrów, miasta na wybrzeżu morza Jońskiego. Bywały tutaj znane osoby ze świata sztuki i polityki (Churchill, Mastroianni, Sofia Loren itd.)

        Spotkałem się też z opiniami, że jest to najpiękniejsza miejscowość na Sycylii, niektórzy idą dalej - w całych Włoszech. I to nie za sprawą zabytków. Bo tu zaledwie ruiny zamku na szczycie wzgórza się ostały. Ale za sprawą widoków. Widoków i historii okolicznych wzgórz, jaskiń i rdzennych plemion sycylijskich, które zamieszkiwały okolice, jeszcze przed kolonizacją grecką. Niech tych kilka zdjęć odda klimat okolicy. Kamperem, ktoś zapyta? Można, choć diablo wysoko, a na miejscu jest jeden mały, płatny parking. Byle więc poza sezonem.
Patrzę teraz na umieszczone powyżej zdjęcia i widzę, że nie oddają one atmosfery Castelmola. Chyba więcej skupiłem się na filmowaniu tamtego miejsca.
Widok na Castelmola z poziomu morza. Teleobiektywem wykonane.
Castelmola. Widok z ruin zamku króla Rogera.
Castelmola. Mistyczne wnętrze kościoła San Giorgio.

Castelmola. SP:  N 37.860527°  E 15.277286°
        
         Może ten dzisiejszy wpis na blogu jest nieco inny niż wcześniejsze, ale odstępstwo jest celowe. Chcę tu zwrócić uwagę, na rzeczy, których ja nie znalazłem, planując nasz wyjazd. Jednak moim zdaniem warte są odnotowania i zobaczenia.
        Skoro nie udało nam się zatrzymać w Taorminie, to wybraliśmy z Waldim kolejne miasto Giardini Naxos. Jest to miejsce, gdzie Grecy zaczęli kolonizować Sycylię, czyli zaczęła się ....... cywilizacja. Hmmm. Odważne stwierdzenie. Do tego starożytne ruiny odkryte zostały dopiero w drugiej połowie XX wieku, a więc siłą rzeczy, stopień ich dewastacji i rozszabrowania jest niewielki. Nie chcieliśmy stawać na płatnych miejscach dla kamperów.


        Trzeba więc było coś wypatrzeć. Takie spokojne, oświetlone miejsce przy samej plaży w Recanati znalazłem N 37.815379°  E 15.265462°. Kilometr od centrum Giardini Naxos. Był czas i na kąpiele morskie i na wędrówki rowerowe po okolicy. Trzeba też lojalnie stwierdzić, że po sezonie jest tu chyba tylko jeden spożywczy sklep, gdzie można kupić chleb.


      Mieliśmy też plan B na miejsce postojowe. Bliżej centrum, ale mniej spokojnie. Za to na samym cyplu N 37.822223°  E 15.275989°. Tak na jedną noc będzie ok. Foto po prawej.
Jeśli ktoś ma ochotę na pełną opiekę serwisową, to może zatrzymać się na płatnych miejscach dla kamperów. Jeden jest prywatny i muszę powiedzieć, że był znacznie zapełniony - głównie kamperowcami z Włoch, ale był i Belg i Duńczyk jeden. Nie muszę chyba dodawać, że gdyby nie Waldi, Bibi i Kamilka (rasy pinczer), to do tej pory tylko między sobą moglibyśmy po polsku rozmawiać.
Oto komercyjne miejsca (camper sosta) w Giardini Naxos. N 37.821740°  E 5.266740°. Tutaj poza sezonem zapłacimy 15 EUR za dobę pobytu do 3 dni. W sezonie już 28 EUR!!!

        Tuż obok jest camper sosta prowadzona przez włoskie stowarzyszenie karawaningowe N 37.821555°  E 15.267787°. Tutaj za dobę zapłacimy tylko 10 EUR z prądem.







        Teraz na kilka dni zostawiamy wybrzeże i przenosimy się w góry. Do miasteczka Francavilla di Sicilia. Dla mnie super. W końcu nie widzę hoteli, pensjonatów, barów sezonowych itp urokliwych ruderi (to włoskie słowo). Jest prowincja, sycylijska prowincja. Kilka zabytków i kanion rzeki, która wytyczyła swój bieg w ....... świeżej, jeszcze ciepłej magmie wulkanicznej.

Są tutaj dwa miejsca dla naszych domków.

        Pierwszy Francavilla "przed stadionem". N 37.907495°  E 15.142642°. Na zielonej trawce, z dostępem do wody przy skrzyżowaniu dróg. Dokonałem tutaj porządku z "masą" kampera. Objaw z początku nie był dla mnie jednoznaczny. To jedno, to drugie urządzenie elektryczne "wariowało". Trzeba było konsultacji z expertami w kraju, a potem nurkowanie i czyszczenie połączenia: minus akumulatora z silnikiem. To samo po prawej stronie komory silnikowej (pod filtrem powietrza), pomiędzy skrzynią biegów, a ramą, w wiązce tylnego oświetlenia i po prawej stronie pod deską rozdzielczą. Tak to jest we Fiacie Ducato. Uffff. Cały dzień zszedł. Trudno się ustrzec przed taką usterką. Oby tylko takie w podróży się zdarzały.

        Tutaj my staliśmy, nie wiedząc, że 200 metrów dalej, za stadionem, jest oficjalane miejsce dla kamperów N 37.908002°  E 15.143894°. Może kiedyś to było ekskluzywne miejsce, z dostępem do wody i energii elektrycznej gratis. Teraz została tylko woda. Ale dobre i to.
No i jeszcze jedna rzecz. Od kilku dni towarzyszy nam widok na Etne. Ma coś w sobie ten najwyższy czynny wulkan Europy. Ten ponad 3 kilometrowy stożek widać z odległości kilkudziesięciu kilometrów. W różnych konfiguracjach, w dzień i o zachodzie słońca, w ciszy, gdy wyziewy unoszą się pionowo i w czasie wiatru, gdy zakryty jest horyzont. To hipnotyzuje, nie pozwala zapomnieć i wzmaga chęć wejścia tam. Taka okazja na wyciągnięcie ręki. Wertuje internet. Jak można dostać się do tego krateru? Mało, prawie zerowe informacje w tym temacie. Wiem, że trzeba najpierw wyjechać do dolnej stacji kolejki, na 2000 metrów. Można wejść od południa i północy. Że dookoła park narodowy, a rejon wpisany jest na listę światowego dziedzictwa natury UNESCO. Jest kilka opisów,że pogoda nie dopisała i zerowa widoczność była. Wiem, że zimą jeździ się tam na nartach. Nie ma na co czekać. Ruszamy. Poniżej kilka zdjęć Etny, które udało mi się popełnić i które zainspirowały mnie do ..............
O tym napiszę w kolejnym odcinku.

Tymczasem Etna w 4 foto odsłonach:







niedziela, 27 grudnia 2015

Kamperem - po Sycylii - zaczynamy cz.1

     
        Dotarliśmy, po miesięcznym zwiedzaniu południowych, a dokładniej, to południowo-zachodniego rejonu, lądujemy w Messynie. Zbliża się północ. mamy jakiś plan, zobaczyć ze 2 punkty w tym mieście. Tymczasem po wyjeździe z portu, wpadamy w jeden wielki korek. mamy jakieś namiary na miejsca postojowe dla kamperów, ale to głównie przy ulicy lub jakiś parking. Jak się jedzie w korku, to trudno ocenić, co nadaje się na miejsce postojowe. Skręcamy w kierunku wybrzeża. Może tam?
Jest coraz gorzej. Bardzo slamsowato. Jak to najczęściej bywa w portowych miastach. Nie mamy tutaj oporu natury kryminalnej, bo gdy staniemy w nocy i następnego dnia pojedziemy dalej - to nie ma specjalnie czego się obawiać. Natomiast mamy uwagi natury estetycznej i zapachowej.. Więc wracamy na drogę prowadzącą na południe wyspy. Dlaczego ten kierunek? Ponieważ za kilka tygodni będziemy z Palermo odpływać do Afryki, więc logika wskazuje ten kierunek zwiedzania wyspy.
        Za miastem ruch wyraźnie mniejszy. Jedziemy wzdłuż autostrady. Przez mniejsze i większe miasteczka. Właściwie, to nie wiadomo gdzie jedno się zaczyna, a gdzie kończy. Całe wybrzeże jest zabudowane, każdy kawałek ziemi ogrodzony. Ciemności też nie ułatwiają oceny, co nadaje się na zatrzymanie kamperem. Ze dwa razy wjeżdżamy "na nosa" w boczne uliczki. Z jednej wycofuje się tyłem, przez dobre kilka minut. Dobrze, że nie ma ruchu.

        Dopiero po dobrej godzinie, w miejscowości Ali Terme udaje nam się znaleźć fajne miejsce na nocleg. N 38.008439°  E 15.428531°. Oświetlone, spokojne, zielono dookoła i delikatny szum morza. Kąpiel i do spania. Następnego dnia widzę obok kampera rower, a na nim estoński proporzec. To sympatyczny Kuno. Estończyk, który od kilku miesięcy jedzie na rowerze wokół Europy. Super podróż. Teraz kieruje się do Stambułu. Rano wyciągam rower i robię to, co robię na ogół w czasie naszych podróży. Jadę znaleźć kolejne miejsce dla kampera. Okazuje się, że z tym nie ma problemu. W każdej miejscowości droga prowadzi wzdłuż plaży, a tam wcześniej czy później, znajdziemy jakieś ciekawe miejsce na nocleg. Już w sąsiedniej Nizza di Sicilia znajduje ciekawy parking nadmorski N 37.993445°  E 15.414474°.

        Miasteczka (?) przez które przejeżdżam są średnio interesujące. Czasami jakiś kościół, czasami pomnik. Po prawej miejscowość Santa Teresa i saraceńska wieża (La torre dei Saraceni). Zatrzymałem się tu na moment. Trzeba uhonorować imię swojej żony. Zabytek zamknięty. W przewodnikach zero informacji i dopiero w internecie wyczytałem, że wieżę wybudowano w wieku XIII, dla obrony przez saraceńskimi piratami. Wieża ma dwie podziemne kondygnacje i 500 metrowy tunel do sąsiedniej wieży Baglio. Ta ostatnia jest niestety w ruinie. Dzięki takim zabytkom uczę się historii regionu, który zwiedzamy, historii wyspy, czy całego kraju. Wiem już, że Sycylia, to region chyba najmniej włoski w całych Włoszech. To skutkuje pewną odrębnością, w stosunku do kontynentalnej części kraju. Skoro potomkami dzisiejszych mieszkańców są i rodzime plemiona Sykanów, a potem Grecy, Rzymianie, Bizancja, Arabowie, Normanowie, dynastie królewskie z Francji, Hiszpanii, Austrii ............ to tak w skrócie, aby zrozumieć, że obecnych Sycylijczyków tak szybko nie zrozumiemy. W tym i ich tradycji, którą jest również ......... sycylijska mafia.
        Znowu nie mogłem powstrzymać się, przed napisaniem kilku podstawowych (!) wiadomości o regionie aktualnie zwiedzanym. Ale będę do bólu powtarzał swoją teorię, że DO KAŻDEJ PODRÓŻY MUSIMY SIĘ PRZYGOTOWAĆ. Nie tyle fizycznie, ale i mentalnie. Inaczej będziemy się poruszać niczym niewidomy w księgarni. Można, ale będzie to tylko namiastka poznania.
        Jadę dalej rowerem wzdłuż wybrzeża. W San Alessio widzę trzy kampery stojące na końcu ślepej, nadmorskiej uliczki. Podjeżdżam, aby zapisać koordynaty GPS N 37.928965°  E 15.354348°.

        Stoi Francuz, drugi Francuz i ......... Polak!!! To nie przewidzenie. Polak. Waldek ze Szczecina z żoną Bebe. Jak, gdzie, skąd tutaj się wziął? Camperteam? Nie reaguje. Może jakiś karawaning, a może choć karawanier? Pytam oczywiście o internetowe grupy dyskusyjne. Waldek nie wie o co pytam! Dwa lata temu przeszedł na emeryturę. Sprzedał dom. Postawił mniejszy. Kupił kampera i w ubiegłym roku zimę spędzili na Półwyspie Apenińskim. Ale samorodek!!! Super. Nie czerpiąc informacji z przepaścistych źródeł internetowych. Nie czytając kultowych periodyków karawaningowych, można uprawiać karawaning. Karawaning, w jego najlepszym wydaniu. Jeszcze ubiegłej zimy Waldkowie podróżowali z mapą Europu na kolanie. Gdy zobaczył to jakiś niemiecki karawaningowiec, to natychmiast zaopatrzył ich w mapy Hiszpanii i Portugalii. Choć Waldek spokojnie mu tłumaczył, ze jak będzie jechał, mając cały czas morze po lewej ręce, to wróci przecież do swojego Szczecina. No, co racja, to racja.
W tym roku Waldi operuje już bez problemu nawigacją GPS i internetem. Umawiamy się na spotkanie wieczorem i jadę dalej. Kilkaset metrów i widzę czynny kemping, taki dość prymitywny, ale płatny N 37.931146°  E 15.356195°. Jak ktoś lubi?

        W Fondaco Parrino "odkrywam" kolejne miejsce, gdzie możemy stanąć kamperem N 37.906032°  E 15.334475°. Trochę na uboczu, ale jeśli ktoś tak lubi?

        Jednak przede wszystkim odkrywam, że widoki , które mnie otaczają, coraz bardziej mnie zaciekawiają. Góry, często na szczytach bielą się zabudowania wiosek. Ruiny wież lub innych obiektów militarnych. Wystarczy na moment zatrzymać się i popatrzeć. Jest pięknie. Uczę się Sycylii. Choć muszę przyznać, że trudno tu o spotkanie równego odcinka drogi. Góra, dól, góra, dół. Czasami tylko góra, góra, góra. Tak było w przypadku, gdy wybrałem sobie kierunek do Forza d'Agro. Ot, tak z mapy, aby oddalić się od morza Zostawiam szukanie kolejnych miejsc postojowych. Widać, że nie będzie z tym problemów w przyszłości. Blisko godzinę zajmuje mi wyjazd do tego małego miasteczka. Po drodze widzę reklamy, ze jestem na szlaku filmowym Ojca chrzestnego. No tak, czytałem relacje osób, które jeździły po Sycylii zwiedzając miejsca, gdzie kręcono sceny do tego kultowego już filmu. Tymczasem wypedałowałem na górę. Chyba z 500 metrów npm. Po cichu myślałem, że w to urocze miejsce może i kamperem przyjedziemy? Tymczasem zrobiło mi się niebiesko w oczach. Niebiesko, ale nie z wysiłku fizycznego, ale od linii namalowanych na każdym skrawku płaskiej powierzchni. Na poboczu, na zakrętach, na placykach, na podwórkach. Wszędzie jesteś kierowany do automatu z biletami i płacisz pół EUR za godzinę zatrzymania się. Ot, jak się gra na turystach. Albo chce grać, bo z mojej obserwacji, to nie widzę tu turystów. Sam spaceruję i robię zdjęcia.

        Przede wszystkim kościoła, który pojawia się w drugiej części  Ojca chrzestnego. Sceny,a  nawet całego filmu nie przypominam sobie. Pewno zobaczymy go dopiero po powrocie. Tak było i z filmem Grek Zorba, który przypomnieliśmy sobie po Krecie, albo filmem Wyspa, po powrocie z Rosji. Powinniśmy chyba to zmienić. Najpierw film, albo kultowa książka, a potem szukanie klimatów w realu. Tylko, że nam ciągle czasu brakuje w czasie przygotowań do wyjazdów! Aby Wam nie brakowało, podrzucę jednak jakieś możliwości z Forza d'Agro: oficjalnie i płatnie N 37.914131°  E 15.337107°. Można spróbować noclegu nieco przed miasteczkiem N 37.913122°  E 15.339840° lub koło żandarmów N 37.913416°  E 15.335953°.

        W czasie rowerowego zjazdu w dół, wypatrzyłem jeszcze jedno miejsce, które nadają się dla kamperów. Na końcu miejscowości Mazzeo, przy plaży, poza sezonem nie było tam nikogo. Choć są tu niebieskie linie, to nie wiem, czy i jak są traktowane w okresie zimowym N 37.869821°  E 15.299522°.

     
          Dzień, czy dwa później ruszamy dalej na południe. Razem z Waldkami. Nasz "związek" ma charakter luźny, z dnia na dzień umawiamy się co dalej. Jak plany są zbieżne, to jedziemy w kolumnie. Jak nie, to umawiamy się w jakimś miejscu.

        Na pierwszy ogień poszedł Taormin. Miasto o charakterze wybitnie turystycznym. O specjalizacji hotelowo-autokarowej. Dodatkowym warunkiem jest posiadanie odpowiedniego konta bankowego, ze względu na dużą ilość "regionalnych produktów" oferowanych przez sieć, rozmieszczonych na głównej ulicy butików. Dominują jakieś Gucci, Valentino, Chanel.

        Kilka zabytków, to tylko tło dla dużych pieniędzy.Do tego zerowe szanse dla kamperów. Dozwolony jest tylko tranzyt takich pojazdów. Tak stoi napisane na znakach drogowych.


        Próbowaliśmy na dolnej stacji kolejki linowej.Trzeba pamiętać, że jedną z opcji zwiedzenia Taorminu, to wjazd do miasta kolejką górską. N 37.855110°  E 15.299640°. Jednak przy kolejce wyraźne oznakowanie. Kampery won! To za uboga klientela dla tego niemieckiego miasta. Niemieckiego, bo przed laty niemieccy turyści rozreklamowali go w swoim kraju. I tak już zostało. Zostawiamy więc ten niegościnny dla karawaningu Taormin i jedziemy kilka kilometrów do przodu.


        Zobaczyć Isola Bella (Piękna Wyspa), a jest na co popatrzeć. Obecnie to raczej półwysep niż wyspa. Prywatna posiadłość, nie tak dawno jakaś księżna tu rezydowała. Rezerwat przyrody i miejsce przyjazne nurkom. No, to choć na kilka godzin. Tylko zaparkować nie ma gdzie. Ciasna ta Sycylia, oj ciasna. Zostawiamy kampery na poboczu drogi i schodzimy na kamienistą plażę. Najpierw jakieś skośnookie proponują nam tajski masaż. Nie chcą się odczepić. (Isaola Bella, to ta niżej na foto, z willą na szczycie)


        Dopiero gdy z Waldkiem idziemy do wody, mamy spokój. Do czasu. Bo właśnie tutaj, na głębokości 1 metra przeżyłem pierwszy w życiu atak ryby! Chyba nie był to rekin? Ale to to miało około 50 cm długości, siedziało schowane za dużym kamieniem, a gdy podpłynąłem do tego potwora z głębin, to zamiast uciekać, jak przystało na każdą normalną rybę - otworzyła paszczę i pokazała ........ zęby. Normalnie szok. Prawie zawał, a ja dodatkowo nie umiem pod wodą płynąć do tyłu. Nie wiem jak udało mi się przeżyć?

        Dla bezpieczeństwa, Waldek nie zanurzał się już, po tym wydarzeniu, głębiej niż na 30 cm. Dalej będę pisał jutro, jak dojdę do siebie, po tych traumatycznych przeżyciach podwodnych. Wróciły wspomnienia.



czwartek, 24 grudnia 2015

Kamperem - w Boruszynie 2015

Wpadła nam w ręce ciekawa impresja filmowa. Z miejsca, gdzie byliśmy kamperem.

DzikusTV  Dzikus TV. Jest tam coś o nas, ale przede wszystkim

o ludziach, którzy kochają podróżowanie,

rodzinne podróżowanie. 

 Oto materiał filmowy z Boruszyna



wtorek, 22 grudnia 2015

Kamperem - kierunek Sycylia ..... cz.8 samo południe

     Turystyczna harówka za nami. Największe atrakcje turystyczne zostawiamy z tyłu i jedziemy na południe włoskiego buta. Może teraz czas na coś "dla oka"? Coś co natura stworzyła?

        Niedaleko za Pompejami znajduje się rozreklamowane Wybrzeże Amalfi (amalfitańskie). Cud natury. Na zdjęciu po lewej - tak wyglądało przed laty. Wybieramy "lżejszy" dojazd, bo z mapy droga wygląda dość pokręcona. Czyli wjeżdżamy od strony Salerno. Nie jest źle, ale trzeba być spiętym za kierownicą. Zasada - przed ostrymi zakrętami nie musimy się wstydzić użycia sygnału dźwiękowego. Poza tym trochę rozsądku i na pewno dojedziemy "do środka" wybrzeża, czyli do miejscowości Amalfi. W końcu i autokary turystyczne i rejsowe też tu dojeżdżają.

        I my, z naszymi troszkę ponad 7 metrami długości też spokojnie dotarliśmy. Na miejscu małe, a raczej duże zaskoczenie! Nie ma gdzie się zatrzymać. Pomimo, że dawno już po sezonie, to jest sporo samochodów osobowych, kilka autokarów, trochę busów turystycznych i parking prawie pełen. Jakiś parkingowy mówi, że nie ma szans. Na miejscu dla autokarów nie wolno. Najlepiej wracaj skąd przyjechałeś. Chwilę stoimy na poboczu i wszystko jasne. TO NIE JEST MIEJSCE DLA KAMPERÓW. Jest w tym sporo logiki. Weźmy na ten przykład taki autokar. Wypluje z siebie z 50 turystów, którzy rozbiegną się po miasteczku. Część do knajp, część po pamiątki. I interes się kręci. Samochody osobowe też nie są złe. Coś kupią, a może i w hotelu zanocują? A taki kamper. Zaraza jedna! Miejsca zajmuje jak bus.Jak już stanie to chętnie by postał trochę. Do knajpy nie pójdą, bo szamanko swoje mają. W podróży są już długo, więc pamiątek"made in china" nie kolekcjonują. To po jaką cholerę tu się pchają?

        Zrozumieliśmy zasadę w kilka minut. Masowa turystyka górą i bez emocji, więc późnym popołudniem wracamy drogą, którą przyjechaliśmy. Do Salerno. Wieczorem spory tu ruch. Jest plac dla kamperów. Stoi tam nawet jeden Włoch. Cena 15 EUR, bez jakichkolwiek udogodnień. Życzymy miłej nocy i na granicy miasta znajdujemy duży stadion z jeszcze większymi parkingami. Wszystko oświetlone, bezpłatne. Czyli zasada, że w pobliżu obiektów sportowych, kamper znajdzie coś dla siebie, potwierdziła się. Ale uwaga! Jak sięgnę pamięcią, to dokładnie odwrotnie jest na terenie Albanii. Pamiętam tam kilka stadionów sportowych, wokół których są tylko ulice, bez parkingów.

        Wygląda to obłędnie, ale pamiętajmy, że jeszcze nie tak dawno, za rządów Envera Hodża, nikt w tym kraju nie miał prywatnego samochodu. Więc po co było budować parkingi? Ten nasz w Salerno ma koordynaty N 40.646913° E 14.822538°.
        Muszę jeszcze dodać, że na parkingach wokół stadionu, bo jest ich kilka, zmieści się swobodnie kilkaset kamperów. Nie mniej Salerno potraktowaliśmy tranzytowo i kolejnego dnia ruszamy dalej.

        Do Castellabate. To taka spokojna, nadmorska miejscowość, gdzie chcieliśmy kilka dni odreagować po intensywnym zwiedzaniu Napoli i okolicy. Ze znalezieniem miejsca postojowego po sezonie nie ma tu problemu. N 40.300163°  E 14.948796°. Ot, typowa nadmorska miejscowość południowych Włoch. W czasie wakacji zapchana do granic możliwości.
     
        O tej porze roku kompletny luz. Wyciągamy, więc nogi (kampera), ustawiamy antenę TV i rower idzie w ruch. Bo wokół jest kilka ciekawych miejsc do zobaczenia. Przy okazji można wypatrzeć inne kamperowe miejsca. Przykładowo w oddalonej o kilka kilometrów Santa Maria jest specjalnie wyznaczone miejsce dla naszych domów na kółkach. N 40.291800°  E 14.949298°. Jest miejsca na kilkanaście kamperów, a do plaży jest kilkaset metrów.

        Podobnie w San Marco jest darmowy parking. N 40.267458°  14.939618°. Czasami pod znakiem oznaczającym parking (P) jest tabliczka, która informuje, że w jakimś dniu tygodnia, najczęściej w godzinach 6-14 jest zakaz postoju. Oznacza to, że w tym terminie, na tym miejscu, odbywa się cotygodniowy targ. No cóż, kilka podstawowych słów po włosku wypada sobie przyswoić. Dni tygodnia, czy też liczebniki. Jeśli ktoś chce być bardziej komunikatywny, a ma telefon – smartfonem obecnie zwany, a do tego system android w nim zawarty, to warto zastanowić się nad zainstalowaniem bezpłatnej aplikacji „Tłumacz”. Warto to zrobić jeszcze przed wyruszeniem w drogę, gdyż urok tej aplikacji polega na tłumaczeniu z i na język polski, kilkudziesięciu innych języków offline, czyli bez podłączenia do internetu. Ale do tego trzeba pobrać wcześniej z sieci pakiety danego języka, a te mają po 200-300 MB wielkości. Szkoda je „zasysać” za granicą.

        Kręcąc się to tu, to tam na swoich dwóch kółkach, znalazłem przecudnej urody miejscówkę. Nazywa się Licosa. N 40.253648°  E 14.906273°. Foto po prawej. Dojazd trochę ukryty. Trzeba wjechać przez Ogliastro Marina i prosto asfaltem, przez bramę z napisem droga prywatna. Napis nieaktualny. Samo miejsce, to marzenie. Malutki port rybacki, stary kościół, zero ludzi i my.


        No i nie zapominamy o kąpielach morskich. Temperatura wody prawie 20 stopni!.. więc ćwiczę podwodne zdjęcia. Daleko im do tych, które oglądamy w kolorowych pismach. Myślę, że oprócz słabości sprzętu i miernych umiejętności nurka, to jeszcze trzeba pamiętać, że Morze Tyreńskie to nie Czerwone albo inna rafa koralowa.
Trzy dni minęły szybko, pogoda dopisuje wybornie, więc dalej na południe czas.
     
        Po drodze zupełnie przez przypadek zatrzymujemy się w Elea Velia. Dużo miejsca, nawet na nocleg N 40.158432°  E 15.155460°. Jest to małe miasteczko z widoczną z oddali wieżą na wzgórzu. Okazuje się, że to ruiny greckiego miasta, z którego budulca rzymianie wybudowali swoje miasto. Ono też w ruinę popadło. Muszę tu dodać, że wjeżdżamy do rejonu Włoch, gdzie przed ponad dwoma tysiącami lat była kolonia grecka. To i greckich zabytków nie będzie nam tu brakowało, pod warunkiem, że wcześniej rzymianie ich nie unicestwili. No tak, miało nie być na tym blogu „przewodnikowo”, ale tylko czasami coś wtrącę.

        Zwiedzanie Elea Velia skutkowało tym, że w dalszą drogę ruszyliśmy już późnym popołudniem. I do celu nie dotarliśmy. Zrobiło się ciemno. Zatrzymujemy się w maleńkiej mieścinie Ceraso. Dwie uliczki, cztery lokale. Zapytany mieszkaniec, wskazał nam mały plac, w sam raz na kampera. N 40.193877°  E 15.255801°. Idziemy na mały spacer i na pyszną pizze. W małej wiejskiej pizzerii. Jesteśmy tu obcy. Wszyscy się znają. Dyskretnie nas obserwują. Ale jest miło i spokojnie.

        Kolejnego dnia wracamy na szlak. Jedziemy wybrzeżem Cilento. Super widoki. To kolejne po Amalfitanie wybrzeże regionu Kampanii, które jest urokliwe, a przy tym bardziej dostępne niż Amalfa.

        Potem na mapie zobaczyłem jakieś ruiny. Miejscowość Cirella. W przewodnikach ani słowa. Do czego jednak jest internet. Łoł, to urokliwe ruiny miasta, które zostało opuszczone przez wszystkich mieszkańców. Tego nam było trzeba. Stajemy na jedną noc nad morzem. Rowerem po okolicy, a potem na wzgórzu, obok opuszczonego miasta. Wiecie, jakie odgłosy dobiegają w ciemnościach z takich ruin? Normalnie – Hitchcock!


        Cirella  N 39.715820°  E 15.823083°

        Cirella  N 39.706711°  E 15.810882°










          Kilka kilometrów za Cirellą leży miasteczko Diamante. Warto zatrzymać się tu na mały spacer, bo warto zobaczyć "murales". Jest ich tu kilkadziesiąt. Murales to takie małe dzieła sztuki wykonane na murach. Dla nas były ok. Aby je zobaczyć, można zatrzymać się na parkingu N 39.679036°  E 15.816987°
  

        W Amantea zatrzymaliśmy się, aby zrobić zakupy w jakimś większym supermercati. To znaczy Teresa robiła, a ja coś tam wypatrzyłem nad miastem. Sam nie wiem, co to? Ale ładnie w promieniach zachodzącego słońca wyglądało. Foto po lewej.
       

       Kąpielisko Nocera. Nocujemy tu „tranzytem”. Miejsca jest sporo, szumi morze, wszystko oświetlone. N 39.013818°  E 16.115298°. Obowiązkowe tankowanie wody. 
        A propos wody do kampera. W Włoszech jej nie brakuje. Można ją tankować na większych stacjach benzynowych. W małych miejscowościach są różne studzienki . Bardziej zapobiegliwi mogą sobie zainstalować w smartfonie bezpłatną aplikację „Fountains in Italy”, czyli ujęcia wody pitnej na terenie Włoch. Woda wodą, trzeba ją jednak jakoś zatankować do kampera.

        W garażu wozimy za sobą konewkę o pojemności 12 litrów (najczęściej używana), odcinek 3 m węża ogrodowego, gdy można podjechać blisko kranu i drugi 15 metrów, który używamy sporadycznie. Do tego potrzebujemy różne końcówki do wkręcenia na kran, mamy o trzech średnicach. Takie spotykaliśmy w krajach przez nas do tej pory odwiedzanych.

   
     
        Kolejnym miastem jest Tropea. Mieliśmy tu tylko zanocować, ale było miło i wyszły dwa noclegi. N 38.679745°  E 15.895280°. Super plaże, fajne spacery, interesujące motywy fotograficzne. Byliśmy tu kilkakrotnie nagabywani na odbycie rejsu w kierunku wysp liparyjskich. To takie jeszcze nie zupełnie wygaszone wulkany położone około 100 km od wybrzeża Kalabrii. Niewątpliwa atrakcja turystyczna. O cenę takiego rejsu nawet nie zapytaliśmy. Za to kąpiele i nurkowanie było codziennie.
        Potem było tak, jak to często w naszych podróżach bywa. Pijemy poranną kawę i ktoś pyta – to kiedy przeprawiamy się na Sycylię. Może być dzisiaj? No to jedziemy! Do miejscowości Villa San Giovanni, skąd odpływają promy na Sycylię. Do portu skierują nas odpowiednie znaki. Dodam jeszcze, że ostatni odcinek drogi po Kalabrii pokonywaliśmy już autostradą. Jest bezpłatna, a jej „bezpłatność” obowiązuje prawdopodobnie już od Neapolu (?).
       

        W samej Villa San Giovanni, a dokładnie to tuż przed portem, będziemy mieli dwie różne propozycje kierunku jazdy. Oba na prom. Jeden dla linii Caronte & Tourist i tu należy się kierować. Ta druga linia, Bluferries trochę rzadziej pływa. Czyli jedziemy sobie pasem z oznakowaniem C & T i gdzieś w punkcie N 38.221163°  E 15.633267° zobaczymy małą kasę biletową. Z marszu możemy podejść do okienka i poprosić o bilet. Są w jedną strone, albo tam i z powrotem. Poczytajmy sobie o aktualnych cenach i warunkach w internecie, bo te ulegają zmianom. My za jednokierunkowy zapłaciliśmy 55 za kampera z kierowcą + 3 za pasażera + 1 opłata portowa. Razem 59 EUR. Kolejka samochodów, w tym i ciężarowych pomału przesuwa się do przodu. Promy pływają na bieżąco. Jeden odpływa, drugi przybija, wyładunek, załadunek i następny proszę. Przy wjeździe na prom są obecni oczywiście pracownicy załadunkowi, którzy wskazują Ci miejsce zatrzymania się, dość ciasno upychają pojazdy. Rejs przez Cieśninę Messyńską trwał trochę ponad pół godziny. Prawie nic nie widzieliśmy, środek nocy. Można przebywać i w pojazdach, albo wejść na górny pokład.
        My popatrzyliśmy z góry jak znikają światła kontynentalnej Europy i wyłaniają się światłą Messyny. Koło północy zjeżdżamy z promu na nasz pierwszy cel tegorocznego wyjazdu.
Na Sycylię.

Kamperem przez świat. Irak 2021

             Matko Boska! Krzyknąłem, gdy zobaczyłem swoje zaległości w prowadzeniu PPP (praktycznych porad podróżników) na naszym blogu. Gd...