sobota, 2 stycznia 2016

Kamperem - po Sycylii - cz.3 - Etna

Będzie o wulkanie Etna.
        Aby dać się przekonać, że można, że dasz radę, że nie zapomnisz tego wejścia!
Podobnie jak wjazdu na rowerze na Wezuwiusza.
        Lecz na początku nie było optymistycznie. Park narodowy. Niebezpieczeństwa wszelakie na turystę czekają. Przewodniki i materiały otrzymywane w miejscowych informacjach turystycznych jednoznacznie uświadamiały - tylko z przewodnikiem licencjonowanym (!), dowiozą Cię nawet z Katanii lub innego pobliskiego miasta. Potem kolejką linową i znowu samochodami. Potem troszeczkę, dosłownie kilkaset metrów na swoich nóżkach wymęczonych i już będziesz prawie blisko celu. To nie dla mnie. Jakoś tak nie lubię. Nie stadem, proszę!
        W polskim internecie też posucha w tym temacie. Tylko jeden wątek młodego człowieka znalazłem, który na blogu napisał. Nie dajcie się zwariować. Można wejść bez problemu!
To był miód na moje serce wszędołaza starego.
        Jedziemy z Waldim do góry. Kierujemy się skąpymi informacjami, bo mapy Parco dell Etna nigdzie nie możemy dostać. IT takich nie mają, w tutejszych księgarniach jakieś regiony całe. Duże skale. Do niczego. Na pewno takowe gdzieś są, ale ja nie trafiłem.
        Po drodze ciekawe miasteczka Sycylijskie. Taka Linguaglossa zatrzymała nas na dobrą godzinę. Ciekawe Murales, Mini muzeum przy turystycznej informacji itp.
        Do miasta Zafferana dojechaliśmy już prawie o zmierzchu. To ostatni punkt startowy, przed wyruszeniem w górę. Pomyślałem o sprawdzeniu jeszcze tutejszej informacji. Też ubogo. Pizzerie jeszcze zamknięte, bo wiadomo, ze dopiero po 19.00 rozpoczynają swoją działalność. Więc decyzja. Zostajemy tu na noc.


        Zatrzymujemy się jak najbliżej centrum, obok amfiteatru N 37.694604°  E 15.105951°. wyznaczony plac do postoju kamperów jest przy tej samej ulicy, kilkaset metrów wyżej. N 37.694754°  E 15.103601°. Lecz ktoś nie pomyślał, że trzeba gałęzie poobcinać, wjazd zrobić z uwzględnieniem długich pojazdów. W sumie inwestycja nieprzemyślana i nie wykorzystywana.
Kolejnego dnia, o poranku ruszamy na punktu pierwszego, parkingów Rifugio Sapienza. Droga z Zafferany jest ok dla kamperów i autokarów. Jednak cały czas pod górę.

        Wyjeżdżamy prawie z poziomu morza na wysokość 2000 metrów. Zmienia się krajobraz, znikają domy, potem sady oliwne, krzaki i krzewinki na końcu. Trzeba pamiętać, że skała wulkaniczna ulega przez lata erozji. Staje się niesamowicie żyzną glebą. Dlatego ludzie nie dają się wyrugować z okolic Etny, pomimo dużych zachęt. Nawet bezzwrotnych pożyczek rządowych.
W końcu dookoła tylko czerń. Czerń skał wulkanicznych. Jest pochmurno, ale widoczność ciągle dobra. Czyli jest szansa na atak szczytowy :-).

        Po godzinie, z kilkoma przystankami na sesje fotograficzne docieramy na wielkie parkingi, od schroniska zwane Rifugio Sapienza. N 37.698990°  E 15.004507° . To koordynaty naszego mp. Ten na foto jest kilkaset metrów dalej. Stoi tu tylko jeden kamper niemiecki i jest z tysiąc wolnych miejsc parkingowych! Wszystko "niebieskie" czyli płatne. Specjalną kasę na tę okoliczność utworzono i jest ona nawet czynna. Za dzienny pobyt kampera zapłacimy 12 EUR. No cóż, ceny prawie jak w Rzymie. Jest jeszcze jedno ..... ale. Zaczyna wiać. Mocno. Tak, że rusza kamperami. Waldki podejmują decyzję o natychmiastowym zjeździe na dół. My zostajemy, tylko przejeżdżamy w bardziej zaciszne miejsce, obok krateru Silvestri. 

        To jeszcze jedną sprawę trzeba wyjaśnić. Etna, to cały system kraterów, jest ich ponad 250 !!! Oczywiście ten największy, ciągle aktywny, to krater centralny Cratere centrale.  Dopiero z samej góry widać, że kratery sięgają prawie do podnóża i jest ich naprawdę wiele. I ostatnimi laty (setkami lat) nie tylko centralny zionął ogniem.
Decyzja. Pomimo wiatru ruszam w górę. Teresa odpuszcza. Odpuszczam sobie kolejkę za 30 EUR. Poza tym i tak nieczynna, z braku chętnych czy wiatru? Ubiór. Wysokie buty trekingowe, bielizna termiczna, trzy okrycia wierzchnie, kominiarka, google rowerowe (bez śmiechów, Kukuczką nie jestem), dwie pary rękawiczek, kijki, mały plecak.



        Pierwszy cel, to górna stacja kolejki, tak zwana Funivia na 2500 metrów. Od samego dołu nie ma żadnych płotów, ograniczeń, tablic. Każdy chodzi gdzie i jak chce. Idąc w górę obieramy trasę po lewej stronie kolejki. Widać prawie wydeptany szlak w górę prowadzący. Nie ma szans na zabłądzenie. Idziemy po luźnym materiale wulkanicznym, Wersja druga, to wychodzenie trasą, którą do góry wyjeżdżają terenowe busy. Trasa idzie też od dolnej stacji kolejki, zakosami do góry. Jednak moim zdaniem, każdy średnio przygotowany kondycyjnie turysta poradzi sobie idąc wzdłuż kolejki.

         Teraz zaczyna się obcowanie z naturą. Pyszczydło mi się śmieje. Patrzę na jakieś krzewinki, które pomimo wysokości, wegetują w żyznej glebie wulkanicznej. Strzelam zdjęcia. Robi się coraz zimniej. Zaczyna prószyć śnieg. Za sprawą wiatru opad jest bardziej poziomy, niż pionowy. Najgorsze, że zanika zasięg telefonu komórkowego. Dookoła nie ma żywej duszy. Widoczność coraz gorsza. Ale nie mogę sobie wyobrazić grożącego niebezpieczeństwa?  Okey, zawał, skręcenie nogi? Ale myśląc tymi kategoriami to by człowiek z domu nie wychodził. Nawet zabłądzenia specjalnie nie widzę, bo zawsze muszę zejść gdzieś w dół. Najwyżej zejdę z drugiej strony ..... Sycylii. Poza tym GPS działa ok, track się rysuje na mapie. Mapa online oczywiście.


        Tak wyglądają ostatnie metry przed Montagnola, gdzie jest zbudowana górna stacja kolejki. Jeszcze coś widać, za sobą zostawiłem nieczynne wyciągi narciarskie, bo takowe tu stoją. Widać też, że niektóre zostały zniszczone i zasypane w czasie erupcji wulkanów. Imponuje jednak zacięcie w ich odbudowywaniu. Widocznie dobry to interes. Wiatr wzmaga się coraz bardziej, dobrze, ze część drogi jest osłonięta. Za to konfiguracja jest ciekawa. Bo cały czas idzie się pod górę, regularnie, równe nachylenie. Bez wypłaszczenia. Aby złapać oddech trzeba przystanąć.

        Po godzinie docieram do budynku kolejki. Przed nią zaparkowane znane już mercedesy terenowe, do przewozu turystów. Dzisiaj bezrobotne. Kolejka nie dowiezie towaru. Dodam jeszcze, ze ostatni odcinek podejścia szedłem po lawie pochodzącej z erupcji, z lat 1983 do 2003. Świeżynak!




        Wchodzę na chwilę do budynku. Można tu kupić herbatę. Są jakieś przekąski. Mnie coś innego zaskoczyło. Wypożyczalnia butów i kurtek. Widać, że sporo tu turystów, którym obce jest obcowanie z górami. Buty dostaniemy za 3 EUR. W tej samej cenie kurtki. Możemy też zafundować sobie dalszą wycieczkę samochodową do Wieży Filozofów Torre del Filosofo. Dorośli płacą 32 EUR. Za przejazd samochodem 23 + 9 za obowiązkowego przewodnika. No cóż, każdy chce jakoś żyć. w skrócie podpowiem, że Wieża Filozofów, to byłe schronisko (?), obserwatorium wulkanologów. W latach 80 XX wieku, kilka erupcji zasypało je i obecnie tylko maszt wystaje z lawy.

        Co dalej? Idę. Wprawdzie mało co widać, ale zabłądzić też będzie trudno. Terenowe autobusy wyorały przez lata, w lawinisku, równą drogę. W schronisku zostało kilka osób. Przygotowywały się chyba do zejścia w dół. No to naprzód. Nie widzę już centralnego krateru. Trzymam się drogi. Wiatr się wzmaga. Przybywa śniegu. Idę ciągle pod górę. Po wyjściu na bardziej otwarty teren przekonuje się, ze jest problem z poruszaniem się. Mam już wszystko założone na sobie. Kominiarka, czapka, google. Nie wiem jaka jest prędkość wiatru. Nie mam porównania, może 100, może 120 kilometrów na godzinę? Wiem tylko, że co kilka minut, gdy nadchodzi silniejszy podmuch, muszę przyklękać aby nie zostać wywrócony! Nowe doświadczenie życiowe.

        Traktuję to z humorem. Ewentualna wywrotka, grozi co najwyżej potłuczeniem. Natomiast moje klękanie traktuję jako hołd oddawany górze. Królewskiej Etnie. Jesteśmy tutaj tylko we dwoje. Etna powoli odsłania swoje oblicze. Na większych skałach tworzą się ciekawe formy lodowe. Droga wiedzie zakosami. Tak, aby samochody z turystami mogły wyjechać. Robię zdjęcia, co kilkaset metrów. Pomimo takiej pogody, temperatury odczuwalnej grubo poniżej zera, mój stary Olympus E-P5 nie zawodzi. Robi foto i filmuje. Nie dziwi mnie brak jakichkolwiek zapachów. Przy takim wietrze? Na mapie w smartfonie sprawdzam kierunek marszu i wysokość.

        Zbliżam się powoli do krateru centralnego. Wysokość 2800, 2900,3000 metrów i szlaban. Dotarłem do miejsca, gdzie zawracają autobusy. Do głównego krateru zostało około jednego kilometra. Za łańcuchem jest jeszcze widoczna ścieżka. Idę nią. Kilkaset metrów. Ginie między coraz większymi kamieniami, głazami wulkanicznymi. Wychodzę na małe wypłaszczenie terenu i nagle ...............


        .................. podstawa chmur zaczyna się szybko podnosić!!! Coś zaczynam widzieć. Pyszczydło się śmieje. Panorama coraz bardziej się otwiera. Widok jest odlotowy. Wokół nikogo. Do tej pory przeszedłem trochę ponad 7 kilometrów, w ponad dwie i pół godziny, trochę ponad kilometr w górę. Niech każdy sobie odpowie i dopasuje do swoich możliwości taką pieszą wycieczkę. Dla porównania, wejście z Kuźnic na Giewont, to tylko (aż) około 700 metrów różnicy wysokości.

        Czas się kończy, trzeba rozpocząć odwrót. Wracam drogą którą wyszedłem w górę. Dopiero teraz widzę, co poprzednio omijałem. Metrowej średnicy dziury są widoczne z oddali, Czarne, odcinają się od śniegu. Wydzielają zapach siarki. W szczelinach, między pęknięciami skał, coś się czerwieni? Albo to moja sugestia, albo?
Zadaje sobie pytanie, czy mogłem wejść 300 metrów wyżej zboczem krateru centralnego? Nie. To już była by głupota. Zbocze to usiane już jest sporymi, luźnymi głazami. Skręcenie nogi w takich warunkach, to formalność. Nie tędy droga.

        Poza tym, prawie całe główne zbocze dymi ze szczelin. Dopiero teraz to widać. Z perspektywy. Nie można zapomnieć, że Etna jest cały czas aktywna! Że okazuje to nie tylko wyziewami, ale również drżeniem i osuwiskami głazów na stoku kraterów. To już nie przelewki, a wyprawa na główny stożek, to igranie i loteria. Przypomnę jeszcze, że kilkanaście lat temu, w latach dziewięćdziesiątych, gdy na stokach wulkanu było wielu turystów, Etna w sposób niezasygnalizowany wyrzuciła w powietrze gejzer głazów. Dziewięć osób zginęło, kilkadziesiąt było rannych.

        Do tego wiedziałem, że od kilku miesięcy obserwuje się wzmożoną aktywność Etny, a nie miała ona erupcji od kilku ładnych lat. Więc wydaje mi się, ze zrobiłem wszystko, co powinienem zrobić, a zostałem za to wynagrodzony niesamowitymi widokami i obcowaniem sam, na sam z tym fenomenem natury.



        W czasie zejścia, gdy widoczność poprawiła się, poszedłem jeszcze w kierunku północnym do krateru Simone i języków lawy z roku 2004, aby w tamtym  kierunku nasycić swój wzrok. Jednak w połowie drogi zrezygnowałem. Wiatr powtórnie wzmógł się do siły, gdzie musiałam mocno trzymać się kijków trekkingowych. Wróciłem na drogę dla samochodów. Przerwa na foto i w dół. Foto i dalej.

           Na wysokości 2500 metrów, czyli w rejonie górnej stacji wyciągu, znowu fantastyczne widoki. Zobaczyłem, że na dole też nieco się bieli. Oj podejrzewam, że zmarzła mi żona, zmarzła. Mam nadzieję, że gdzieś przestawiła nasz biały dom, aby nie zamarznąć.





        Potem już tylko zbieg w dół, prawie jak po kopalnianej hałdzie. Bo i kolor podobny i nogi trochę wpadają w podłoże. Trzeba się śpieszyć. Szybko zapada zmierzch. Zaczynają się pojawiać jakieś ptaki. Turystów nadal brak. Gdzieś przy dolnej stacji kolejki odezwał się pierwszy raz telefon. Teresa przysłała SMS gdzie postawiła kampera. Gdy podszedłem, zobaczyłem po raz pierwszy, jak dookoła kampera zwisają z niego sople lodu.  Minutę później siedziałem już przy pysznym, ciepłym jedzeniu, które przygotowała moja niezastąpiona towarzyszka naszej kamperowej włóczęgi.
Taki oto prezent uczyniłem sobie po sześćdziesiątce.
Nigdy go nie zapomnę!

Kilka dni później, miała miejsce niezapowiedziana erupcja wulkanu. Trwała kilka dni.

Największa od kilkudziesięciu lat.

2 komentarze:

  1. Moim marzeniem jest zajrzec w oko Wezuwiuszowi. Pozdrowienia z ponurej Anglii :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale Vesuvio na razie śpi, od lat czterdziestych XX wieku. Pozdrowienia ze słonecznej Sycylii :-)

    OdpowiedzUsuń

Kamperem przez świat. Irak 2021

             Matko Boska! Krzyknąłem, gdy zobaczyłem swoje zaległości w prowadzeniu PPP (praktycznych porad podróżników) na naszym blogu. Gd...