czwartek, 11 kwietnia 2019

Azja 2018 - Mongolia 2

Przez Mongolię. Z zachodu na wschód.
część 2 

Od Bajankchongor do rosyjskiej granicy.


        Po dwóch dniach szwendania się po mieście i okolicach czas w drogę. Tankujemy diesla, ale uwaga, po raz pierwszy tylko za gotówkę! Tuż za ostatnimi budynkami szlaban, budka i opłata drogowa. Za kampera 1000. Mówią, że to opłata autostradowa.
Co to za autostrada, na której bawią się dzieci i chodzą zwierzęta hodowlane? No, ale trzeba przywyknąć. Będziemy płacić, już do końca pobytu w Mongolii. Boli jeszcze to, że na tej "mongolskiej autostradzie" asfalt potrafi zniknąć na wiele kilometrów, a jak już jest, to tak dziurawy, że ćwiczymy slalom w czasie jazdy.
        Po 150 kilometrach, widzimy w oddali, po lewej stronie coś dziwnego. Zatrzymujemy się. To świątynia .... koni. Nigdzie o niej nie czytaliśmy, a warto tu skręcić.
Nieco dalej stajemy przy kilkunastu małych domkach . W każdym jest jadłodajnia. Wiem, że jednym smakuje takie jedzenie, innym nie. Należę do tych pierwszych. Fajnie jest siedzieć przy stole i obserwować, jak gospodyni przygotowuje w kuchni posiłek. Wcześniej trzeba ustalić menu, ale kobiety pokazują w garnku, co dzisiaj oferują.
        Nocleg zarządzam w ajmaku Ajworcheer. Rano tankowanie diesla, znowu gotówka. Droga wyraźnie poprawia, to znaczy stan asfaltu jest już ok.
Z drogi na UB skręcamy w lewo, w kierunku historycznego centrum Mongolii.
Są tu miejsca, znajdujące się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Prawie autostrada. Płatna.
MOP, czyli miejsce obsługi podróżnych.


Wnętrze jadłodajni, czysto, przytulnie i tanio.
Najpierw podano mongolską herbatę.


Świątynia Koni.
Na każdym pomniku jest tablica z opisem.























 

        Jedziemy w kierunku Karakorum. Na drodze pojawia się sporo terenowych aut. Trochę bez sensu, bo droga dobrej jakości. Chyba, że ludziska jadą gdzieś dalej?
Tymczasem zatrzymujemy się na kolejnym punkcie poboru opłat, gdzie kobieta krzyczy 2000. Wiemy, że jesteśmy już na obszarze turystycznym, a więc można tu leszczyć turystów. To taki światowy trend. Wcale nie specjalność Mongolii.
Ja mówię 1000, ona 2000. Ja jej pokazuję na tablicę opłat, że żaden z nas autobus, ani wielka ciężarówka, tylko pojazd do 3,5 tony, a ona swoje. Ja jej pokazuję opłacone do tej pory 5 bilecików, po 1000 każdy, a ona swoje. Trochę samochodów się zebrało za nami, więc mówię do kobiety, że wycofujemy się i zadzwonimy po policję, aby rozstrzygnęła spór. Kobieta wycofuje samochody, my nawracamy i stajemy kilkadziesiąt metrów przed szlabanem.
        Biorę telefon, aby zadzwonić najpierw do znajomych w UB - brak zasięgu. Próbuję przez internet - brak sieci. Widzę, że kobieta obserwuje nas z oddali. Numer 112, też nie działa. No to dupa. Chyba wygrała, ale ..... trochę teatru nie zaszkodzi. Trzymam przez moment telefon przy uchu i udaję, że rozmawiam i nawet ręką machałem. Kobieta znika w budce, po chwili wychodzi i kiwa na nas ręką, aby podjechać. O ty jędzą! Nic z tego. Nie reaguję na jej gesty. Podchodzi bliżej i pokazuje, aby jechać. Ja nic. Podchodzi do okna i wręcza bilet za 1000, coś tam po swojemu gulgocząc. Teraz ok. Płacimy jej 1000 i jedziemy dalej.
        Taka to ze mnie franca. W końcu 1000 tugrików, to żaden wielki pieniądz. Powiedzmy półtora złotego. Ale mam taką zasadę w życiu, że nie lubię być leszczony. Czy to przez polski rząd, czy przez prostą, mongolską kobietę. To taki szacunek do siebie i swoich pieniędzy. No i lepiej się z tym czuję.
Wieczorem stoimy już pod tybetańskim klasztorem Shankh.
Nasz pierwszy kontakt z buddyzmem. Rano, o godzinie 10.00 uczestniczymy w modlitwie mnichów. Poznaliśmy ich dzień wcześniej. Wykonywali prace budowlane, przy jednym z budynków klasztornych. Myślałem, że to budowlańcy. Nawet wodę od nich brałem.
Potem zachciało nam się zobaczyć mongolski kurort, z termalnymi wodami. Khujirt. Za dużo tego kurortu nie było widać, ale za to miejscówkę mieliśmy nad źródełkiem, kilometr za uzdrowiskiem. W tym czasie i pogoda się zmieniła. Było chłodno i przelotne opady deszczu nas zaskakiwały. Dookoła zielono. Stada koni się pasą. Inna Mongolia nam się jawi.
W promieniu 100 kilometrów mamy wszystko to, co w historii Mongolii jest najważniejsze. Historyczne centrum, wielkiego onegdaj imperium.
Następnego dnia stajemy pod murami Karakorum. Starej stolicy mongolskiej potęgi.

Stoimy przy klasztorze Shankh z XVII wieku
Główna świątynia Shankh


Sala modlitw
Środkowa Mongolia, to kraina koni.


Uzdrowisko Khujirt. Pełna komercja
Tak wyglądają mongolskie wodociągi.


Uzdrowisko nas zawiodło, to choć rowerem pokręciłem
Dużo trawy. Dużo zwierząt. 
Konie królują w centralnej Mongolii
Resztki klasztoru Erdenedzuu.


Miejsce kultowe dla Mongołów
Klasztorne świątynie


Świątynia Lavrin
Na modlitwę nigdy nie jest za późno




































































  
        Trochę poza tematem.
Walczę z tym bloggerem od kilku lat. Już mnie niczym nie zaskoczy! Zdjęcia ładnie poukładane, a finalnie blogger robi wszystko po swojemu.
To co widać, układ na ekranie , nie jest więc moją radosną twórczością, ale siłami wyższymi.
     

        Prosto z Karakorum, po dwóch noclegach pod murami starego klasztoru i kupieniu souvenirów, bo miejsce szalenie turystyczne - jedziemy do doliny Orkhon (UNESCO). To tutaj narodziła się cywilizacja stepowa, a jaki był jej wpływ na historię świata? Kto ciekaw, sam się dowie.
Nocleg spędzamy dokładnie w tym miejscu, gdzie przed wiekami mieszkali .......... współcześni Turcy. Tak, tak. Turcy wcale nie pochodzą z Turcji.
Dla takich ciekawostek, dla bycia w miejscach interesujących, ważnych i pięknych - warto podróżować.
        Kolejnego dnia zwiedzamy kolebkę Turków, a po południu wracamy do Karakorum i tankujemy wodę. Po 5 badziewiaków za jeden litr. Cena jednakowa: dla miejscowych i dla nas. To uczciwe.
Wieczorem stajemy w kolejnej turystycznej atrakcji Mongolii. Oddalonych o 100 kilometrów, przy drodze do UB, wydmach w tak zwanym Mongol Els.
Miejsce jest fotogeniczne i z tego korzystam. Pieszo i na rowerze. Sporo materiału z tego miejsca mam na dysku. No, ale czas goni, jak chcemy jeszcze UB poznać. Od stolicy kraju dzieli nas z 300 kilometrów. Czyli najpierw etap 150 km i nocleg na zielonym. Bo zapomniałem jeszcze dodać, że skończyliśmy przygodę z piaskami Gobi i górami Ałtaj. Teraz bardziej stepowo jest. Konie i wielbłądy królują wokół. Po drodze spotykamy sporo innych wędrowców. Na rowerach, motocyklach i turystów w 4x4.
        Na przedmieściach  Ułan Bator tankujemy wodę w jakiejś firmie, a na postój wybieramy miejsce, w odległości kilometra od centrum metropolii, czyli Placu Czyngis-chana.
        Potem biegamy po mieście, spotykamy się ze znajomymi, dzięki którym lepiej zaczynamy rozumieć Mongolię. Kraj, który nie można oceniać i porównywać do innych krajów. Przynajmniej z pośród tych pięćdziesięciu, które mieliśmy okazję zwiedzić. Tu jest Azja. Lecz Mongolia różni się też od Chin, z którymi przez wieki rywalizowała. Jest inna od krajów jedwabnego szlaku. Po prostu jest  inna od wszystkich innych.
        Mieszkający w UB Udim, znany mongolski pilot paralotniowy,  poświęca nam dużo czasu i uczy Mongolii. Dzięki niemu jesteśmy wszędzie tam , gdzie być wypada, co warto zobaczyć. Oczywiście na miarę wolnego jeszcze czasu. Dziwie się tym, którzy mówią, że w UB nie ma nic ciekawego do zobaczenia i gnają, prosto z lotniska na pustynię Gobi.
Z drugiej strony trudno się dziwić, skoro mają kilka dni, tydzień, dwa, na zobaczenie czegoś ciekawego w tym kraju. Wtedy ujawnia się sztuka dokonywania wyborów, w czasie urlopowego wyjazdu.
        My w UB spędziliśmy cztery dni. Moim zdaniem, to takie minimum, jeżeli się ma jakieś zainteresowania. Był to czas na zwiedzenie parlamentu, czy na piwo z Hongorcul, Uugandbolem i Batchulunnem. Ale imiona, co?! Można się od samej wymowy przekręcić? Szczególnie po piwie i rozmawiając po rosyjsku.
Przykładowe ceny. Bilet do Muzeum Sztuki Zanzibara 8 000, Muzeum Dinozaurów 5 000.

Dolina Orkhon. Stepowe cywilizacje.
Święty kamień narodu tureckiego.


Wydmy i góry Elsen Tasarkhai
Rowerem (na prąd) po wydmach




Kierunek UB. Już bezpiaskowo.
Spotkanie w drodze. Miły przerywnik w podróży. 


Wjeżdżamy do stolicy Mongolii. Karawaną.
Centrum Ułan Bator. Metropolia.


UB. Tylko ścieżki rowerowe im nie wyszły. Za cienkie!
Mongolski kamper. Da się?


































 



       

        Będąc w Ułan Bator, wypada wyruszyć na jednodniowe wycieczki za miasto. Nawet kilka wycieczek. Najważniejszym punktem, który każdy powinien zaliczyć, to zlokalizowana pięćdziesiąt kilometrów na wschód od UB, statua Czyngis-chana na koniu. Kompleks, bo statua umieszczona jest w dużym kompleksie muzealno-wystawienniczym, położony jest w Tsonjin Boldog. Pomnik został postawiony w 2008 roku. Ma 40 metrów wysokości. Za 8 500 MNG możemy wjechać windą, lub wejść przez nogę konia do środka pomnika.
Następnie idąc żołądkiem, kierujemy się na wschód i przez przełyk wychodzimy na punkt widokowy, znajdujący się na głowie konia.
Widok z góry jest dość sympatyczny, choć okolica jest trochę monotonna.
        W dzień wyjazdu z UB idziemy z Teresą na tak zwany "czarny rynek". To znaczy, może kiedyś był to jakiś oryginalny plac targowy. Obecnie wygląda jak każdy inny. Przynajmniej takie sprawia wrażenie.
Mnie zależało na zakupieniu akcesoriów szamańskich, a prawdopodobnie "czarny rynek" jest jedynym miejscem, gdzie takie rzeczy można kupić. Minęło trochę czasu, nim udało się dowiedzieć od kogoś (ta cholerna bariera językowa!) gdzie są stoiska dla szamanów. Potem okazało się, że Ci szamani, to muszą być cholernie bogaci ludzie, bo cena ich narzędzi pracy była niczego sobie.
No, ale coś tam nabyłem.
Na początkujące praktyki szamańskie zapewne mi wystarczy.
Jeszcze jakieś prezenty dla najbliższych i wyjeżdżamy z miasta.
        Wyjeżdżamy spokojnie, bo trwa to ponad 2 godziny. Takie korki na drogach.
Stan drogi psuje się zaraz za miastem. Dziury w jezdni, albo nierówna nawierzchnia.
I ostatecznie udało się przejechać do wieczora niecałe 200 kilometrów. Nocleg obok czegoś (?), a rano ruszamy dalej.
Do wieczora robimy 160 kilometrów. Szkoda nam na tej drodze rozklekotać kampera. Po drodze opłaty drogowe po 1000. Dojechaliśmy do miasteczka Darchan, krótka wizyta w klasztorze buddyjskim i zapadamy w ostatni sen na mongolskiej ziemi.
W następnym dniu, pozostało nam do pokonania 120 kilometrów. Z przerwą na wypróbowanie ajraku (lekko alkoholowe mleko kobyły), kumysem inaczej zwanego. Jednak sam punkt sprzedaży tego specjału, był dobrze oznakowany, obok drogi, to nie jestem pewien, czy był to napój bardziej dla turystów, czy taki prawdziwy, mongolski.
        Na granicy w Altanbulag, kolejka przed szlabanem nie była za duża. Może kilkanaście samochodów. Ale po godzinie zorientowałem się, że prawie nie poruszamy się do przodu. Poszedłem do mongolskich strażników granicznych, Ci skierowali mnie do jakiegoś oficera, a ten pozwolił wjechać boczną bramą.
        Nie wiem, co było przyczyną takiego zastoju przed szlabanem?
Ale wiem, że odprawa po stronie mongolskiej strasznie się ślimaczyła. Na środku stoi duży budynek i spróbuj się człowieku zorientować, gdzie masz iść? Napisy po mongolsku. Obowiązujący język, oczywiście mongolski. Chodzę, szuka, pytam. Ten nie podpisze, jak wcześniej nie podpisze tamten. Jeden pogranicznik wziął mnie za rękę i zaprowadził do pokoju, gdzie dostałem pieczątkę, upoważniającą mnie do otrzymania innej pieczątki.
Gdzie są celnicy? Cholera wie. Wsiadamy do kampera i zaczynam jeździć wokół wielkiego budynku, przed którym stoi wiele ciężarówek. Pomyślałem, że wyjdzie w końcu jakiś gość, zainteresowany naszym zachowaniem. Przy drugim okrążeniu tak się stało, ale był to jakiś naciągacz. Pogoniłem go. Potem znalazł się ktoś w mundurze, który mówił po rosyjsku. Kazał najpierw dokonać opłaty za coś, w wysokości 2000. Idę we wskazane miejsce.
Nic tam nie ma. Ściana budynku. Zaczepiam kogoś i pokazuję mu pieniądze, kiwa głową i prowadzi mnie do małego okienka, w które trzeba zapukać. Jak się zapuka, to okienko się uchyla i pokazuje się łapa. Łapa bierze pieniądze i wypisuje jakiś kwit. Potem jeszcze ze dwa miejsca do obskoczenia i można wyjechać z przejścia.
        Spora różnica, pomiędzy obsługą na wjeździe do Mongolii. Tam była kultura i uśmiech. Tu totalne olewanie i brak organizacji.   

Straż w muzeum Bogd Khaan.
Tsonjin Boldog, statua Czyngis chana.



Ruch drogowy w UB.

Międzynarodowa droga z Chin do Rosji przez UB.
Darhan, klasztor Dara Echin.
Brama do miasta granicznego z Rosyjską Federacją.































        Nic to. Za 2-3 dni Bajkał !!!
Żegnaj Mongolio.
       Szkoda, że nie udało nam się zobaczyć grobu Czyngis-chana.
To było by wydarzenie! Widział go ktoś, to znaczy grobowiec?  :-)





Kamperem przez świat. Irak 2021

             Matko Boska! Krzyknąłem, gdy zobaczyłem swoje zaległości w prowadzeniu PPP (praktycznych porad podróżników) na naszym blogu. Gd...