niedziela, 22 grudnia 2019

Zaproszenie do wspólnej podróży - na Kaukaz


Zapraszamy podróżujących kamperowców na „Kaukaz 2020”

          Już w czasie naszej tegorocznej wędrówki po północnym Kaukazie postanowiliśmy coś zmienić w naszych „niezmiennych” zasadach.
      Zaplanowaliśmy w 2020 roku, zaproszenie kilku karawaningowych załóg i częściowe powtórzenie, najciekawszych fragmentów naszej tegorocznej trasy, po republikach północnego Kaukazu. Jeszcze nigdy tego nie robiliśmy. Nie jechaliśmy 2x w te same miejsca. Tyle ciekawych kierunków jeszcze przed nami, a żywot człowieka nie jest z gumy.
Jednak.
       To co zobaczyliśmy, jakich ludzi poznaliśmy, ile rzeczy nas zaskoczyło, ile potocznych opinii w pył zostało rozbitych – skłoniło nas do pomysłu, aby te rzeczy pokazać kilkoro innym osobom z naszego środowiska.
        Aby wykrzyczeć; Ludzie, zobaczcie w końcu coś fajnego. Poznajcie inny świat. Obalajcie mity. Wyrwijcie się ze swojego EU grajdołka!
         Ale nie tylko Wy, starzy wyjadacze, co z niejednego pieca sól wyjadali. My zabieramy ze sobą wnuczkę lat 14. Chcemy jej pokazać cudną przyrodę, wspaniałych ludzi, prawdziwą historię. Być może i fajną wakacyjną przygodę? Czyli preferować chcemy inne załogi w składzie 2+ …. (dzieci, wnuki).

Planowana trasa podróży po Kaukazie.

        Teraz do konkretów, bardziej lub mniej szczegółowych:
- planowany termin wjazdu do Rosji (północny Kaukaz) to 15 lipiec, powrót 15 sierpień 2020
- konieczne paszporty i 30 dniowa rosyjska wiza turystyczna
- konieczna w Inguszetii jest zgoda FSB, do przejazdu ciekawymi regionami
- oczekujemy, że załogi posiadają już pewne doświadczenie karawaningowe
- rusofobi odpadają, mamy już przykre doświadczenie w tej materii
- oczekujemy umiejętności współpracy w grupie, otwartości i tolerancji
- trzeba pamiętać, że dojazd do granicy Gruzji, to 3000 km!
- na terenie północnej Turcji, po drodze, warto zobaczyć kilka ciekawych miejsc
- trasa po Gruzji to ok. 600 km, przewidujemy tu kilkudniowy pobyt i zwiedzanie (Batumi, Gori, Upliscyche, Mccheta, Tbilisi, GDW (historyczna Gruzińska Droga Wojenna), Kazbegi) – byliśmy tam przed laty
-  trasa po republikach północnego Kaukazu to około 1900 km i 30 dni, po trasie: Inguszetia, Dagestan (Machaczkała, Derbent, Gunib, Matlas, kanion Sulak, jaskinie, muzea), Czeczenia (Grozny, jezioro Kozenojam), Biesłan (szkoła-pomnik), Elbrus (najwyższa góra Europy-wyjazd kolejkami na 4000 m npm, a dalej ……?)
- powrót z Rosji do Gruzji i przez GDW, nieco inną trasą wjazd do Turcji i kolejne 3000 km do Polski
- istnieje alternatywna droga powrotna z Kaukazu do Polski, 2800 km, przez Ukrainę. Jej plusy, to tanie, rosyjskie paliwo, a minusem jest konieczność opuszczenia górskich republik 4 dni wcześniej i przejechanie 1600 km do ukraińskiej granicy. Ważność wizy rosyjskiej nas ogranicza do 30 dni.
- cała trasa (Kraków-Kraków), to około 10 000 km
- praktycznie podróż potrwa około 2 miesięcy (2 tygodnie dojazd do Gruzji i 2 tygodnie powrót)
- można wyjechać wspólnie z kraju, umówić się na gruzińskiej granicy, albo nawet przed samą Rosją
- będzie czas i na kąpiele morskie, na odpoczynek, trekking górski, spokojną wędrówkę i jazdę drogami asfaltowymi,
- ze względów organizacyjnych konieczna jest łączność radiowa. W związku z planowaniem pobytu w gościnie u osób prywatnych, ilość załóg chcemy ograniczyć do 5 (my + 4)
- pod linkiem:   https://photos.app.goo.gl/SPhQENd377HeF4Ax5 umieściliśmy album ze zdjęciami, aby choć po części pokazać, co można będzie zobaczyć na trasie

        Z naszej strony oferujemy swoją wiedzę i doświadczenie w zwiedzaniu Kaukazu, czyli rzeczy bezcenne, a szczególnie:
·         Możliwość wspólnego uzyskania wiz rosyjskich w Polsce
·         Załatwienia zgody FSB na Inguszetie
·         Znajomość całej kaukaskiej trasy
·         Wiemy co, gdzie i jak warto zwiedzać i jak się w poszczególnych rejonach zachować!
·         Posiadamy sporo kontaktów osobistych i możliwość zorganizowania alternatywnego zwiedzania Dagestanu z przewodnikiem (prawie konieczne), w wynajętych pojazdach, na zasadach solidarnej składki za w/w
·         Pomoc w tłumaczeniu w czasie wjazdu i wyjazdu z Rosji, wypełnianiu dokumentów itp.
·         Znamy większość miejsc postojowych na nocleg i możemy je wcześniej ustalać, aby przejazdy odbywały się (ewentualnie) indywidualnie, a nie kolumną
·         Nasza prędkość jazdy kamperem, to około 70-75 km/h, a cena paliwa w Rosji to połowa polskiej ceny. Koszty wyżywienia (sklep) porównywalne z polskimi.
·         Wyjazd organizujemy non-profit, a oczekujemy jedynie zwrotu kosztów paliwa. No cóż, my już tam byliśmy, a powtarzamy trasę dla Was i naszej wnuczki. O szczegółach porozmawiamy, gdy będzie znana liczba chętnych (?)
·         Wczesną wiosną warto będzie zorganizować spotkanie, aby się osobiście poznać i odpowiedzieć Wam na wszystkie pytania. 

Kontakt: telefoniczny, Messenger lub WhatsApp.







niedziela, 15 grudnia 2019

Suplementy diety w podróży.

        Nie jest chyba tajemnicą, że na czas długiej podróży, powinniśmy zabrać ze sobą medykamenty, które używamy na co dzień.
Podręczna apteczka też powinna być obowiązkowym wyposażeniem naszego kampera (przyczepy).
Co powinno wchodzić w jej skład?
Opowiemy na jednym z najbliższych naszych vlogów.

        A jak się ma sprawa z suplementami diety? No właśnie.





        Dla nas to była nowość. Nigdy nie korzystaliśmy z takich środków, ale już w czasie ubiegłorocznej, sześciomiesięcznej wędrówki przez Mongolię, coś mi podpowiadało, że tamtejsza dieta dalece odbiega od naszych przyzwyczajeń.
Brakowało warzyw, owoców i ryb.
Dlatego, na początku tego roku, rozglądałem się za jakimś uzupełnieniem naszych diet.
Najmocniej na rynku była widoczna norweska firma natural pharmaceuticals
        Tam też zaopatrzyliśmy się ........
To znaczy najpierw myślałem o najbardziej popularnym i najczęściej zalecanym Omega-3, czyli o kwasach tłuszczowych, które w normalnych warunkach spożywamy z tłustymi rybami. Wszystkie w/w dobre są na mózg, serce, oczy oraz nastrój.
Potem pomyślałem o Magnezie. Do tej pory brałem ten środek w napojach. Na korcie tenisowym, czy też w czasie dłuższych wycieczek rowerowych. Magnez pomaga przy zmęczeniu i przeciwdziała skurczom mięśni.
Dalej było już z górki. Poczytałem, poszukałem opinii i zabraliśmy ze sobą jeszcze  Witamine D (kości, mięśnie, zęby) i Multivitamine (intelekt, odporność, siły witalne itd).
Teresa zażyczyła sobie jeszcze FlexiMed (stawy).
Ostatnią rybę zjedliśmy w delcie Wołgi.
Potem było już tylko bezrybie.
Serów, przez wiele miesięcy nam
nie brakowało, a gdzie witaminy?



      Jeśli ktoś pomyśli, że zabraliśmy ze sobą cały asortyment Natural Pharmaceuticals, to sie myli. Mają Oni jeszcze coś specjalnego dla mężczyzn (Pro Man i ProstaXin), Witaminę K2, Dormitan (na spokojny sen) i Vistan (na oczy).

        Na przeciw suplementom diety, przez kilka miesięcy, stanęły poniżej przedstawione potrawy gorców kaukaskich (górali północnego Kaukazu).
Mięso, potrawy mączne + tłuszcze wszelakie.



        Czas więc teraz odpowiedzieć na pytanie: czy suplementy diety spowodowały, że zdrowotnie byliśmy ok, a dobre samopoczucie, humor, wytrwałość w górskich wędrówkach nas nie opuściły?
Czy to dzięki suplementom, nasza kilkumiesięczna wędrówka odbyła się bez zdrowotnych problemów?

Suplementy diety zażywamy już ponad 8 miesięcy.

Jednak nie odpowiemy na tak zadane pytanie! 

        Bo nie wiemy. 
Zdaję sobie sprawę, że aby postawić diagnozę, czy warto korzystać z suplementów diety, trzeba by było przeprowadzić jakieś badania porównawcze.
        Bez tego musimy być zdani na ulotki informacyjne i opinie innych, które potrafią być czasami bardzo zabawne. Jakaś pani do starości zażywała i oczy miała bystre jak sokół. 
Jakiś pan serce ma niczym dzwon. Jakiś sportowiec bez suplementów nie dał by już rady. 
Co więc możemy doradzić?
Możemy jedynie rzec:
  • 8 miesięcy, pomimo intensywnego życia i nietypowego dla nas żywienia, minęły bez jakichkolwiek problemów zdrowotnych
  • już po powrocie, w jesiennej Polsce, brak oznak przeziębień, czy dolegliwości związanych z intensywnym uprawianiem sportu
  • rutynowe badania lekarskie, przeprowadzone miesiąc temu wykazały, że wszystkie wyniki są w normie
       Co by się działo bez zażywania suplementów? Czy to dzięki nim czujemy się dobrze?
Na takie pytanie też nie odpowiemy. Bo nie wiemy. Może bez nich, też było by wszystko w porządku? 
Nie mniej jakimś wnioskiem warto zakończyć ten wpis. 

Według nas:

Jeśli zakup suplementów diety nie zrujnuje naszego budżetu, jeśli nas na takie zakupy zwyczajnie stać, to doradzamy ich stosowanie. Na pewno nie zaszkodzą , a być może pomogą i nasze życie uczynią radosnym. Ważne również, by być do suplementów wewnętrznie przekonanym.

        Tymczasem my, w czasie dłuższych wyjazdów kamperem, w egzotyczne miejsca, nadal będziemy zabierać ze sobą, co najmniej OmegaMarine-3, Magnezium B6 i FlexiMed.

czwartek, 12 grudnia 2019

Medialnie w jesieni 2019.....

........... czyli co opowiadamy o swoich wędrówkach kamperem, do kamery i mikrofonu,

 w ostatnich tygodniach tego roku.




Dzień Dobry TVN - kliknij i oglądaj. 



Czas pogody. Polskie Radio 1 - niedzielne przedpołudnie dla seniorów.
Niech Was nie zwiedzie studio krakowskie. 
My tu, a prowadzący, czyli Zbigniew Krajewski 
z Warszawy mówi.


Przed Hejnałem. Radio Kraków - czyli starzy znajomi wiedzą o co pytać.





Na zakończenie krótki wywiad telefoniczny dla Radia Kielce.



        Z zapowiedzi wydawniczych możemy jeszcze dodać program TV, nagrywany przez ekipę Polsatu.
Co z tego wyszło? 
Dowiemy się dopiero w okolicach Świąt. 
Może zamiast Kevina pójdzie? 



piątek, 29 listopada 2019

Białoruś i Północny Kaukaz 2019.

Część 1 - Białoruś.

        Kierunek ten pojawił się w naszych planach dość niespodziewanie. Myśleliśmy o tym kraju, ale może, kiedyś tam, bo na razie są problemy itp.
Tymczasem Białoruś organizuje europejską imprezę sportową, a w ślad za tym idą udogodnienia. Organizacyjne i finansowe.

Bug.
Czyli:
- kupujemy przez internet bilety na jakiekolwiek zawody sportowe , za 7 rubli. Na eliminacje boksu,
- rejestrujemy je na stronie organizatora,
- kupujemy ubezpieczenie zdrowotne na okres 30 dni
 .............. i tak oto, 10 czerwca około południa, przekraczamy w Połowcach (Polesie) granicę polsko-białoruską. Bez wiz, bez zaproszeń, bez opłat za przejazd drogami i z udogodnieniami w temacie rejestracji swojego pobytu w tym kraju.
Ot, taki niespodziewany bonus. I setki złotych, które pozostaną w kieszeni, gdy nie trzeba wnosić sporych opłat, przed wjazdem do tego kraju.
        Tymczasem na granicy (uwaga! tylko pojazdy do 3,5 tony) miłe przyjęcie.
Po stronie polskiej góra 5 minut. Po stronie białoruskiej 7 minut, ale to było spowodowane ciekawością funkcjonariuszy, którzy prosili, czy mogą zobaczyć wnętrze kampera, gdyż takie nie przekraczają tu granice.
        Potem obieramy kierunek na Brześć. Ze 40 kilometrów, asfalt.
Tam planowaliśmy rozpoczęcie swojego objazdu po Białorusi.
Jedziemy do śródmieścia, bo chcemy zakupić kartę sim, aby mieć dostęp do internetu.

        Czy wiecie Państwo, jaka to katorga, gdy przez kilka godzin nie mamy dostępu do sieci?
Jesteśmy już chyba niewolnikami nowych technologii.
Ale tak na serio.
Gdy chcemy informować swoich fanów o przebiegu naszej drogi,
gdy chcemy mieć kontakt ze swoją rodziną,
gdy potrzebujemy dostępu do informacji o rzeczach, które warto zobaczyć lub zwiedzić, to?
To pytamy miejscowych o sieć telefonii komórkowej z najlepszym zasięgiem w kraju, a potem szukamy salonu firmowego.
I tak od lat.
I tak w każdym kraju, bez względu na kontynent.
        Na Białorusi. Polecono nam sieć MTS.
W kilka minut, za 15 BYN (ruble białoruskie, gdzie 1 BYN = 1.82 PLN), mamy kartę z miesięcznym, nielimitowanym internetem.
Nasze miejsce noclegowe w Brześciu.
            Jest późne popołudnie. Pytam kierowców taxi o miejsce na nocleg. Nie polecają okolic twierdzy brzeskiej. Sugerują strzeżony parking, za hotelem INTURIST.
        Żar leje się z nieba. Takie też są prognozy na najbliższe dni.
Aby w miarę normalnie funkcjonować, trzeba będzie korzystać z klimatyzacji. I nie będzie to "półgodzinny" strzał w czasie śniadania, ale kilkugodzinne schładzanie wnętrza kampera.
Czyli zarządzamy sobie dwa dni przy hotelu. Spokojne miejsce, z dala od ulicy, w samym śródmieściu miasta, za 14 BYN kamper i dwie osoby plus 11,5 BYN za prąd, wodę i zrzuty wszelakie.
Przesuwamy zegarki i inne urządzenia o godzinę do przodu i idziemy na pierwszy, popołudniowy spacer.

SP free przy twierdzy brzeskiej.
        Przy okazji, znajdujemy sobie alternatywne miejsca do ewentualnego zatrzymania się kamperem.
W Brześciu takich nie brakuje, choć najpierw chcemy zapoznać się z lokalną specyfiką. Czy wolno, czy bezpiecznie, czy spokojnie jest stać "na dziko".
Teraz wiemy już, że można było zatrzymać się, czy to nieopodal muzeum parowozów, czy też nad rzeką Muchawiec, blisko centrum.
Zwiedzamy uliczki starego miasta, obserwujemy przy pracy "zapalacza latarni miejskich" i zaliczamy pierwsze białoruskie piwo.
Dzień drugi. Upał.
300 metrów od kampera mamy ciekawe Muzeum Przemycanych Dzieł Sztuki. Czego to ludzie nie chcieli wywieźć z Białorusi?
To chyba jedyne ciekawe muzeum w mieście. Nawet historyczne nie zrobiło na nas, jakiegoś specjalnego wrażenia. Trzeba też pamiętać, a czerwiec był upalny tego roku, że żadne muzeum nie ma klimatyzacji! Trochę cienko to wygląda i dopiero wieczorami chłodziliśmy się w kamperze. Klimatyzacja Dometic pozwalała normalnie funkcjonować. Do samego rana.

Mury twierdzy.
        W Brześciu jest jeszcze słynna Twierdza Brzeska, to znaczy jej główny fragment, bo cały kompleks obronny, to ponad 20 (!) fortów, rozrzuconych na terenie Białorusi i Polski.
Tam wypada być. Przeplatają się w niej historia i Rosji i Polski i Niemiec.
Monumentalne rzeźby, które w niej rozmieszczono, nie przypadły nam do gustu, choć rozumiemy, że skierowane są do gustów Białorusinów i Rosjan, a tam monumentalizm jest w cenie.
        Wstęp do twierdzy jest bezpłatny, ale płatne są wstępy do kilku ekspozycji, znajdujących się na terenie kompleksu. Rzuciłem okiem to tu, to tam i mogę powiedzieć, że można, a nawet trzeba wstąpić tylko w jedno miejsce.
Do muzeum Historii Twierdzy. Ładnie przygotowane ekspozycje. Jest ich kilka. Wstęp do każdej z nich, wymaga zakupienia oddzielnego biletu. Ja odpuściłem różne bronie i malarstwa, a skupiłem się na samej historii kriepostii. Prawie 2 godziny mi to zajęło. W kilku gablotach zobaczyłem, po raz pierwszy, jak Polacy sobie radzili w tych fortyfikacjach, w okresie międzywojennym. Można zapoznać się z oryginalnymi meldunkami żołnierzy, na przykład z ujęcia szpiegów itp.
Mamy tylko jeden niedosyt.
Otóż w muzeum nie przewidziano miejsca na toaletę, a zainteresowanych wysyła się do obiektu, oddalonego o 300 metrów. Ciekaw jestem, ilu potrzebujących "poległo" po drodze?
     
        Jak zapewne zauważyliście, nieco dokładniej opisałem nasze pierwsze 2 dni na Białorusi. W tym czasie uczyliśmy się tej republiki. Przed wyjazdem wiedzieliśmy tyle, co nam wbijano, przez lata do głowy. Że zamordyzm, bieda, egzotyka. Łukaszenko to dyktator, że policja, że łagry. Taki propagandowy bełkot.
Trasa wędrówki KpŚ w 2019 roku.
Nie wiedzieliśmy nic o odnoszeniu się Białorusinów do Polaków i bezpieczeństwie podróżowania.
Dlatego przeprowadziliśmy, jak to mówią starzy żołnierze - rozpoznanie bojem.
W boju okazało się, że nieprzyjaciel, to przyjaciel, a oficjalne opinie o Białorusi można do butów schować.
Więc po dwóch dniach rozpędzamy się i ruszamy na szlak.
        Obok przedstawiamy szkic naszej drogi. Widać, że daleko nam do stwierdzenia, że poznaliśmy Białoruś. Do dyspozycji mieliśmy tylko 30 dni, a kraj to wielki, więc trzeba było wyznaczyć priorytety, połączyć je drogą i jazda, jazda, jazda.
Jako widać, czasu starczyło nam tylko na centralną część Białorusi. Północ i południe? Może w przyszłości, przy okazji kolejnych zawodów sportowych?
Tymczasem w 2019 roku zaplanowaliśmy sobie do "odwiedzenia": Brześć, Orzeszkową, Niemena, Mickiewicza, Dzierżyńskiego, Mińsk i Lenino.
Plan ambitny, bo tylko 2 dni luźnej przerwy mieliśmy. Było to w czasie udziału, w karawaningowym zlocie, nad jeziorem Sialava. Poza tym jazda i zwiedzanie.
        O Brześciu już napisałem. Potem autostradą (przypominam, z okazji zawodów sportowych - bezpłatnie) Kobryń. Żar leje się z nieba. Więc starczyło sił tylko na muzeum Suworowa. Aleksander Suworow, to ważna postać imperium rosyjskiego. Postępowy marszałek, jak na swoje czasy, tylko że ...... Kościuszkę swego czasu nam pobił! To i lubić go nie ma za co.
     

Kosowo. Widok z pałacu na dworek Kościuszki. 
                        Więc dla równowagi emocjonalnej, zaraz po Kobryniu skierowaliśmy się do Kosowa.
        To mała miejscowość, a w niej, między innymi: fajne miejsca postojowe, ciekawe świątynie, prawie odrestaurowany pałac Pusłowskich (taki dziwny), no i dworek Kościuszków, gdzie urodził się Tadeusz. W dworku jest muzeum, tylko z eksponatami kiepsko, no bo i skąd miały by się wziąć?
      Pamiętajmy, że przez tereny obecnej Białorusi, ciągle przetaczały się wojny i wojenki, a jak już nie było działań wojennych, to byli partyzanci. Skutkuje to teraz ruinami zabytków (są restaurowane, a najczęściej odbudowywane) i brakiem eksponatów muzealnych, które nagminnie zastępuje się kopiami. Ta świadomość będzie nam już towarzyszyła, do końca pobytu w tym kraju. Z takim stanem kojarzy nam się Białoruś.
          Różany, z ruinami pałacu Sapiehów - dojechaliśmy do Żyrowic, gdzie wyłowił nas z tłumu innych pątników, alumn miejscowego seminarium duchownego Eugeniusz Aleksander Żuk. To Polak z pochodzenia, bardzo dobrze mówiący po naszemu.

Żyrowice. Ptawosławny klasztor.
        Kolejnego dnia, skoro świt, Eugeniusz zabrał nas na zwiedzanie sanktuarium. Trzeba bowiem wiedzieć, że Żyrowice, to taka białoruska Częstochowa, a dokładniej to kompleks klasztoru prawosławnego.
Spędziliśmy w nim kilka godzin, a dzięki Eugeniuszowi zaglądaliśmy, w miejsca normalnie niedostępne dla zwiedzających.
Po południu, ciągle w letnim ciepełku, dojechaliśmy do miasta Słonim.  Zapamiętałem z niego ciekawy sobór Przemienienia Pańskiego i polski kościół Bernardynek (bez Bernardynek), w którym trwały akurat przygotowania, do pierwszej komunii świętej. Przystępowało do niej zaledwie sześcioro dzieci (!).
Już wieczorem, zupełnie przypadkowo, Teresa znalazła na mapie cudowne źródełko, gdzie zaplanowaliśmy zatankować wodę do kampera. Jak już korzystamy z wody, to niech to będzie woda cudowna. Po jej efektach poznamy ją.
        Jak tak przeglądałem dojazd do źródełka, to zobaczyłem, że kilometr dalej jest jakiś interesujący zabytek. Więc google poszły w ruch i okazało się, że za wioską Synkowicze zlokalizowana jest najstarsza na Białorusi cerkiew obronna. Wspaniale wyglądała na zdjęciach w internecie. W realu, nie mniej uroczo.Spędziliśmy obok niej (fajne miejsce postojowe) noc, a wcześniej, już o zachodzie słońca, zalatałem i obfotografowałem ją dronem.
Kolejne dni przybliżały nas do Grodna, a po drodze było średnio. W Zelwa kościół taki sobie. W Wołkowysk muzeum Bagriationa, gdzie jedna kobieta z obsługi idzie przede mną i świeci światła w salach, a druga kobieta idzie za mną i światła gasi. Musiałem utrzymywać równy rytm zwiedzania. Pełny profesjonalizm białoruskiego muzealnictwa.
W Wołpie duży, drewniany kościół katolicki i nocleg, a kolejnego dnia zajeżdżamy do Łunna. Miejscowości związanej z Bohatyrowiczami (Eliza Orzeszkowa). Podpowiem, że to Nad Niemnem, czy jakoś tak?

Czas na Grodno.
Grodno. Nocujemy za domem Orzeszkowej.
        Stanąć w centrum to problem. Remonty dominują. Zaplanowane parkingi nieczynne. Trzeba było improwizować. Dobrze, że choć improwizacja była krótka, bo w Kownie zwiedzać za bardzo, nie było co. Stary Zamek w budowie. Tak, tak. To nie pomyłka. Stawia się nowe mury, aż błyszczą z daleka. Nowy Zamek? Nic na siłę. Jeszcze warto tylko wstąpić do katedry katolickiej pw. św. Franciszka i już można wyjeżdżać z centrum Grodna. Blisko kilometr dalej zlokalizowane jest muzeum Elizy Orzeszkowej. Może muzeum, to zbyt wiele powiedziane. Raczej jedna, czy druga izba pamięci. Nie mniej wypada tu być, skoro decydujemy się pojechać jej szlakiem, czy szlakiem jej powieści.
Ponieważ nocujemy obok dworku-muzeum, nawiasem mówiąc, to dworek był własnością drugiego męża Elizy, więc wieczorem mamy okazję porozmawiać z kilkoma przypadkowo poznanymi osobami. Uczymy się coraz więcej Białorusi i Białorusinów, a kolację jemy dopiero późnym wieczorem.
Kolejnego dnia, najpierw wizyta u Orzeszkowej, a ponieważ czuję jakiś niedosyt w wiadomościach, co ciekawego warto zwiedzić w Grodnie, więc kieruję swe kroki do urzędu miejskiego.
A co? Ja to już tak mam i lubię wykorzystywać urzędników, w kraju i za granicą, do rzeczy, do których są stworzeni!
Młody człowiek o imieniu Igor, z Wydziału Sportu i Turystyki Grodna, jest dobrze przygotowany do pełnienia swej roli. Ma wiadomości, ale brak mu materiałów informacyjnych.
Podobnie w informacji turystycznej, gdzie kolejno trafiłem.
Panienka szczerze przyznała, że nastawieni są głównie na informowanie obywateli Białorusi, wyjeżdżających za granicę.
Można i tak.
        Czyli na dzień dzisiejszy, warto przed przyjazdem na Białoruś, wiedzieć co, gdzie i jak, gdyż obsługa turystów już na miejscu, jest jeszcze w powijakach.
Trudno się też dziwić, że spotkani przez nas karawaningowcy z Holandii, przyjechali na Białoruś samochodem ...... osobowym. Potraktowali swój wyjazd rozpoznawczo. Jak do nowego kraju, o którym mało na zachodzie wiadomo. Śpią w hotelach, ale już po kilku dniach pobytu mówią, że jest spoko i kamperem można tu przyjeżdżać.
        Tymczasem resztę dnia spędzamy na szlaku Elizy. Odwiedzamy jej (w Groodnie) i jej rodzinne groby w Zaleśnej. Jedziemy śladami jej bohaterów.
W ogrodzie u Wydrzyckich.
Wieczorem stajemy za domem Czesława Niemena, we wsi Stare Wasyliszki. Wieś liczy obecnie 32 mieszkańców, ale rocznie przybywa tu ponad 7 tysięcy turystów! Z kustoszem, kierownikiem klubu o imieniu Władymir, można godzinami rozmawiać o rodzinie Wydrzyckich. Z ciekawostek, to polska ambasada przekazała 7 tysięcy EUR na remont dachu budynku. Natomiast rodzina Niemena, nie przekazała ani jednej pamiątki po artyście. Całą zawartość izb muzealnych, to dary sąsiadów, albo przyjezdnych turystów.
     
Dziwne.
Kolejne miasto, to Lida.
Można je spokojnie ominąć, bo:
- zamek tu odbudowano, z wysokiej jakości cegły klinkierowej
- w zamkowych pomieszczeniach są wysokiej jakości płytki podłogowe
- eksponaty to kopie, a na książęcych stołach rozstawiono plastikowe ryby, prosięta, jabłka i banany
- zapomniano o toalecie, a za potrzebą turysta może udać się do miasta
Więc zaraz po wizycie, w wydziale d/s cudzoziemców, gdzie upewniliśmy się, że nie musimy dokonywać rejestracji pobytu, jedziemy do Mickiewicza.
Do Nowogródka.
        Muzeum Mickiewicza cieniutkie. To znaczy budynek ładnie utrzymany, ale eksponaty? Kilka zdjęć i fotokopii. Próbujemy jeszcze zobaczyć zamek, ale stoją tu jakieś małe fragmenty ściany.
Mir. Zamek i park zamkowy.
        Nie wiadomo za bardzo co i jak, więc --> Mir.
Zamek mirski traktujemy tranzytowo. Sesja foto i lot w promieniach zachodzącego słońca. Sam zamek ma ciekawą architekturę, nawiasem mówiąc wpisaną na listę dziedzictwa UNESCO. Historię też niczego sobie, bo tu polskie magnaty się biły i napoleońskie wojska i Polacy z Rosjanami i getto żydowskie było.
Przy tym getcie, to znowu mam powstańczego kaca. Takiego polskiego, powstańczego kaca.
Otóż w 1942 roku, dwustu młodych żydów, zawiązało w zamku gdzie przebywali i byli pilnowani przez policjantów, podziemną organizację powstańczą. Jak przystało na powstańców, pewnej nocy uciekli z getta. W zamian Niemcy rozstrzelali blisko 600 pozostałych na miejscu żydów. Powstańców też wyłapali.
Rano Nieśwież.
Zamek Nieśwież.
        Spędzamy tam cały dzień. Kolejny zamek Radziwiłłów, obecnie na liście UNESCO. I kolejne budowanie, odbudowywanie, burzenie, nadbudowywanie. Mamy dzisiejszy efekt za 55 mln dolarów. My zwiedzamy ciekawe muzeum w ratuszu i kościół jezuitów oraz dom przy rynku, z początku XVIII wieku.
        Czas nas goni, 10 dni za nami. Na noc dojeżdżamy do miejscowości Dzierżyński. Szukamy śladów pewnego Feliksa. To nie tu. Jest wprawdzie pomnik, nazwa miejscowości pochodzi od naszego rodaka, ale śladów jego nie znajdujemy nawet w miejscowym, rejonowym (powiatowym) muzeum historyczno-krajoznawczym. Nota bene muzeum jest ciekawe i z pasją prowadzone przez dyrektorkę. O każdym eksponacie chciała nam coś opowiedzieć. Na koniec wymieniamy się drobnymi upominkami. Miło.
No cóż, nie często bywają tu zagraniczni turyści!

Białoruski zlot karawaningowy.
        Po południu robimy długi (jak dla nas) przeskok. Ponad 220 kilometrów. Na kemping-1 (to jego nazwa), nad jezioro Sjeljawa. Za 16 BYN/doba za wszystko.
Spędzamy tam aż 2 noce. Okolica jest urokliwa, a my nawiązujemy nowe kontakty, z karawaningowcami białoruskimi, ruskimi i z pribałtyków.
Jesteśmy też świadkami kilku ciekawych wydarzeń kulturalnych. Jednym z nich były I Białoruskie Mistrzostwa Producentów Bimbru. Uczestniczyli w nich, anonimowo oczywiście, producenci calvadosów, ginów, koniaków i wódek wszelakich. Wygrał numer 3, a wieczorem degustowaliśmy produkty wicemistrza krajowego.
Dobrze, że byliśmy tam krótko, choć towarzystwo było przednie. Poznaliśmy i Igora, który kilka dni później będzie naszym przewodnikiem po Mińsku i emerytowanego pułkownika policji i rosyjskich Niemców z ..... Kazachstanu i Inę, która zaprasza nas do zwiedzenia fabryki największych ciężarówek świata.
        W miejscowości Krupki, gdzie stajemy na noc przed muzeum, pomiędzy trawnikami i nieopodal miejscowej administracji, ktoś o poranku, przed godziną siódmą przysłał ekipę do strzyżenia trawy.
Masakra. Te diabelskie maszyny prawie wjeżdżały nam do łóżka w kamperze, a odgłosy wydawały niczym startujące odrzutowce.
Za to muzeum. I ciekawe i za 50 kopiejek od osoby.
Rzeka Berezynka. Tu Napoleon zbudował jeden z dwóch mostów.
        Kolejny etap naszej wędrówki po Białorusi, zupełnie przypadkowo związaliśmy z Napoleonem.
Są takie dwie miejscowości: Borysów i wioska Studienka. No, może jeszcze Brilevskoye Pole.
        Jako Polacy, chcieliśmy bliżej poznać pewien epizod z kariery Napoleona Bonaparte. Opisywanego, jako przyjaciela Polski i Polaków. Ale wroga całej pozostałej Europy.
        Lila, dyrektorka miejscowego muzeum historycznego, dużo nam o tamtych czasach opowiedziała. I znowu mamy "problem", czy podziwiać, jak to się u nas mówi, bohaterską przeprawę przez Berezynke armii Napoleona i wojsk generała Dąbrowskiego, czy też wersję o ostatnim pogromie Napoleona na wschodzie i polskim generale, który zawiódł Napoleona, gdyż nawet jedynego mostu w tym rejonie nie potrafił utrzymać.
To jest taki kolejny kamyczek i argument, dlaczego lubimy nasze podróże?
Bo ciągle, w czasie ich trwania, czegoś nowego się uczymy i dowiadujemy.
Po dwóch dniach ruszamy dalej.
75710 trzyma ciśnienie.
        W południe zwiedzamy fabrykę BeLAZ (dziękujemy Ina!). Fabrykę największych samochodów świata.
Największa ciężarówka, to model 75710. Kilka ciekawych danych: ciężar pojazdu=360 ton, ładowność=450 ton, średnica opony=4 metry, paliwa w bakach=5600 litrów.
I to było by na tyle, w tej branży.
        Na dzień dzisiejszy wydaje się, że granice technologicznych możliwości zostały na chwilę obecną już osiągnięte. Bo? Kilka lat temu, Chilijczycy zamówili do swojej kopalni odkrywkowej ciężarówkę o ładowności ..... 1000 ton. Białorusini taki pojazd zaprojektowali i prototyp wykonali. Niestety najwięksi, światowi producenci, Bridgestone, Michelin, Dunlop, do chwili obecnej, nie umieją wykonać opony o odpowiedniej nośności.
Kolejne dni poświęcamy na białoruskie klimaty, związane z historią i etnografią tego kraju.

Hatyń (Chatyń) - położony w środku dużego obszaru leśnego,  kompleks monumentalnych pomników, upamiętniających pomordowanych w czasie II wojny światowej, cywilów. Robi wrażenie. Wielkie parkingi umożliwiają spokojny nocleg w kamperze.
Zasław - miasteczko z ciekawym skansenem ludowym i kilkoma innymi zabytkami. Można spokojnie nocować.
Raków - kościoły i obchody dnia Kupały.

Dworek przedwojenny
         Czas na Feliksa Dzierżyńskiego.
        Nieopodal osady Petrovo, nad uroczą rzeczką Ussa, na skraju Nalibockiej Puszczy, stał sobie w XIX wieku dwór szlachecki. W czasie wojny spalony, w czasach Łukaszenki odbudowany. Od zera.
Jak wiele białoruskich zabytków.
Dworek po odbudowie. Podobny. Prawie.
Co roku odbywają się tu promocje białoruskiego KGB. I dobrze, bo co by nie mówić, to właśnie Dzierżyński stworzył podwaliny pod nowoczesne służby specjalne XX wieku. Krzyczącym TERROR, odsyłam do współczesnej książki-biografii Sylwii Frołow.
Mnie zastanowiło jedno.
Po co budować kompleks "od zera", skoro jedyną oryginalną rzeczą jest tam tylko ...... stół?
Na serio. Przewodniczka wskazała nam tylko na jeden, drewniany stół stojący na piętrze.
Okolica przepiękna.
Rodzina szlachecka.
Dobre wychowanie.
Okrutne działanie.
Co to za historia?
To historia Feliksa Dzierżyńskiego.

        Prosto z historii lądujemy we współczesności. Metropolia Mińsk. Dajemy się ponieść, poznanym przed kilkoma dniami, rdzennym mińszczaninom, a przy okazji i karawaningowcom - Annie i Igorowi. Umieszczają nas i sami stają obok, w Ośrodku Młodzieżowym Lider. Dołącza i trzeci kamper. Anna i Nikołaj z Niemiec. To znaczy z Kazachstanu.
Mińsk. Wyspa Łez.
        To znaczy z Rosji. Oj, te powojenne losy wielu rodzin. Czy Oni sami wiedzą kim są?
Trochę nas dziwi, że Igor z Mińska nie wskazał nam jakiegoś miejsca postojowego w samym mieście. Ale ufamy Mu, że Lider był najodpowiedniejszym miejscem.
        W mieście trwa spartakiada sportowa. W weekend będzie defilada wojskowa i święto państwowe. Więc może lepiej odsunąć się nieco na bok?
A co ze zwiedzaniem stolicy?
        W dwa dni wiele nie powojujemy. Igor namówił nas na muzeum WWO (Wielkiej Wojny Ojczyźnianej). Wielkie, zwiedzanie męczące, ale warto poznać najnowszą historię Białorusi. Był też spacer po Wyspie Łez, piwo (bo upalne dni, a kamperem powozić nie trzeba), opera, cerkiew itp.
Z Mińska wyjeżdżamy bez żalu. Niczym specjalnym nas nie ujął.
Nocleg pod Mogilewem.
Mogilew, to już wschód Białorusi. Trzecie, co do wielkości miasto tego kraju i powiem no, no.
Czy to ten wschód tak na nas działa?
W mieście jest sporo zabytków. Mam nadzieję, że oryginalnych.
        Najpierw zwiedzamy przedmieścia, w tym Bujnickie Pole. Miejsce zaciekłej obrony miasta w czasie II wojny. Możemy tam zobaczyć trochę czołgów i armat, a nawet poskakać po oryginalnym, niemieckim Pz.Kpfw. III J (czołg średni). Potem trzeba już było podejmować decyzję. Wybór padł na ciekawy monastyr św.Mikołaja, ratusz, muzeum krajoznawcze. Przy tym muzeum zatrzymam się na moment.. Ekspozycje przeniesione są żywcem z okresu ZSRR. Masywne gabloty, pożółkłe fotografie, wieloosobowa obsługa. Ale to nie w czasach sowieckich powstało to muzeum. Jego otwarcie datuje się na rok ..... 1867. Jakie tu były skarby! I tron carycy, i sanie napoleona, w których pośpiesznie opuszczał Rosję, rękopisy polskich królów. Sam miód. A po rewolucji? Po rewolucji było tylko lepiej. Utrzymano muzeum i wzbogacano o nowe eksponaty. Zapewne od okolicznych burżujów?
Nadszedł rok 1941. Muzeum spłonęło, a wszystkie eksponaty zostały zniszczone, lub zagrabione. Nie ostało się nic. Zero.
Przykra historia, tego historycznego muzeum.

Muzeum Braterstwa Broni w Lenino.
Lenino.
        Dawno planowaliśmy odwiedzić to miejsce. W ubiegłym roku, w czasie wycieczki na daleki wschód, nie starczyło nam czasu. Mieliśmy tylko wizę tranzytową, 48 godzinną. Tym razem Lenino było wysoko w naszym rankingu miejsc do odwiedzenia.
Droga do wioski jest ok. Asfaltowa, choć to przysłowiowe "zadupie", położone przy rosyjskiej granicy. W wiosce 4 drogi na krzyż.
Muzeum bitwy położone jest nieco na uboczu. Otoczenie porządnie utrzymane. W środku ochronnik i kasjerka. Pytam o zwiedzających Polaków. Przyjeżdża ich z roku, na rok coraz mniej. Głównie w rocznicę bitwy, która miała miejsce 12-13 października 1943 roku. W jesieni ubiegłego roku przyjechało 20 osób. W ciągu roku jeszcze kilkoro turystów z Polski. Choć dookoła widać biedę, w samym muzeum jest czysto i dostojnie. Obok muzeum pomnik braterstwa. Kilkaset metrów dalej jest polski cmentarz wojenny. Nazwiska poległych i zaginionych. Zapalamy dwa znicze. Jedziemy do pobliskiej osady Kościuszkowo. Jest tu jakiś symboliczny kamień. Już bez tablicy. Wieś jak by opuszczona.
Wracamy do Lenino. Przed wieczorem wychodzi słońce. robię szybki foto oblot. Obserwuję z góry miejsce bitwy.
Na noc zostajemy na ziemi, gdzie wsiąkała Polska krew.
Osobisty komentarz z pobytu pod Lenino, pozostawię dla siebie.
Na autostradzie do Gomel, zatrzymuje nas inspekcja drogowa. Chodzi o opłatę autostradową. Sprawdzają nasze bilety sportowe. Grzecznie się odmeldowują.

Gomel. Park pałacowy
        Sam Gomel, to właściwie jeden ważny zabytek, a raczej kompleks zabytków.
Pałac Paskiewiczów.
        Choć przed pałacem jest duży parking, to nie wolno tam nocować. Poinformował nas o tym kamperowiec z Niemiec, który podróżuje wypasionym, terenowym MAN-em, o wielkości sporej ciężarówki. Z Białorusi wybiera się przez Ukrainę do Rumuni. No tak. W Rumunii tylko terenowe samochody! Uwagi w tym temacie zachowuję dla siebie, a na noc stajemy nieopodal pomnika Dzierżyńskiego razem.
Jako trzeci stoi ..... policyjny radiowóz. I tak, aż do naszego odjazdu.
        Muzeum pałacowe jest olbrzymie. Mieści się na kilku poziomach. Zwiedzanie zajmuje sporo czasu. Dobra lekcja historii. Polskiej historii też.
        Niestety pałac, pomimo że włożono w jego renowację masę pieniędzy, nie został wpisany na listę dziedzictwa UNESCO. Za beznadzieją, radosną twórczość konserwatorów zabytków. Mieli oni do dyspozycji sporo zdjęć przedwojennego pałacu, ale i tak wnętrza zrobili "po swojemu". Sami Białorusini nam o tym opowiadali. Ciekawe, czy jakieś głowy za to poleciały?
Nie za opowiadanie, ale za konserwowanie.
Potem zwiedzanie parku pałacowego. Kolejno jakieś krypty, jeszcze jedno muzeum i wieczorna jazda do miejscowości Halcz.

Urokliwe miejsce nad rzeką Soż.
        Trzydziestodniowy czas pobytu na Białorusi kończy się za dwa dni, a jutro zaczyna się ważność wizy rosyjskiej. Więc została nam doba.
W sam raz na pałac, a właściwie prawie ruiny klasycystycznego pałacu Sianożęckich.
Piękne miejsce postojowe przy pałacowej bramie. Można nieoficjalnie wejść i oglądnąć z zewnątrz piękną bryłę. Można zachwycić się jego położeniem, nad pałacowymi tarasami, schodzącymi (przed laty) do brzegu rzeki Soż.

        Tak oto minął nam miesiąc na Białorusi, a przydały by się jeszcze dwa kolejne. Chciało by się zobaczyć i północ i południe tego sąsiadującego z nami kraju.
Może w przyszłości?
Gdzieś na Białorusi.

        Znowu potwierdziła się nasza teoria. Aby poznać kraj tej wielkości co Białoruś, potrzeba 3 miesiące czasu. Francja, Włochy ze 2 miesiące dłużej, bo i zabytkowe bardziej są.
Miesiąc czasu, to wystarczył nam na malutką Czarnogórę.
Na Rosję, to już raczej nam życia zabraknie!

        Więc bez marudzenia!
Szybko ruszajmy na ten wymarzony Kaukaz.
Szkoda każdego dnia.


czwartek, 23 maja 2019

Azja 2018 - co polecamy 2.

        Kolejna porcja rzeczy i wyposażenia kampera, z których korzystaliśmy, w czasie naszego wyjazdu w kierunku Azji, w 2018 roku.

Co nam przypasowało, a co było błędną decyzją?

1. Na pierwszy rzut idzie krakowski ELCAMP i ich podpowiedzi, w temacie wyposażenia kampera.
Przed wyjazdem, namówili nas na okno dachowe Fiamma Turbo Vent. Dzięki Wojtek! Okazało się bardzo przydatne. Mieliśmy znacznie większy komfort. W ciągu dnia, jak i w nocy. Dwukierunkowy ruch powietrza. Cicha praca, na najwolniejszych obrotach. Są różne wersje tego wywiecznika: z ręcznymi wyłącznikami, na sensorach (to nasza) i sterowana pilotem, z czujnikiem deszczu, który automatycznie zamyka pokrywę dachową. Okno mamy zamontowane nad łóżkiem i korzystaliśmy z jego dobrodziejstwa również w czasie snu.
        Jeśli już wspominam o montażu, to mogę się pozytywnie wypowiedzieć o pracy serwisu w Elcampie. Przed wyjazdem wymienili nam dwa okna. Dachowe i boczne. Wszystko wytrzymało mongolskie bezdroża. 
Nakładka na podłogę też spełnia swoją rolę. Choć to chyba mój awangardowy pomysł, aby na podłogę położyć dodatkowe panele. Poradzili sobie, poprzycinali (stolarza mają w załodze?) i jest ok.

2. Fotografia w podróży. Tym razem otrzymaliśmy do testów aparat Lumix GH4 marki Panasonic.
To już nasze kolejne podejście do dużych aparatów, dużych firm. Chcieliśmy spróbować coś nowego w podróży. 
Od lat korzystamy, z leciwego już Olympusa i mamy do niego kilka obiektywów. Dlatego naturalnym było skierowanie się do Panasonica, który korzysta z takiego samego systemu mocowania obiektywów, tak zwane Micro 4/3. Moje wnioski są zaiste niefotograficzne (!). Lumix robi dobre zdjęcia, kręci dobre filmy (choć gorsze od kamer video, ale to problem wszystkich aparatów fotograficznych), ale do wykorzystania w podróży nadaje się niestety średnio.
Jego ciężar i rozmiary, znacząco utrudniają zabieranie na całodniowe szwędanie się po okolicy, czy też jazdę rowerem.
Drugi minus, to brak modułu GPS w aparacie. Zapewne podniosło by to cenę korpusu o dobre trzy dolary, ale ........ dało znaczący komfort w czasie podróży. Moje argumenty, w czasie rozmów z różnymi "fabrycznymi" fotografami, trafiają od lat w próżnię. Różni ambasadorzy marek, mistrzowie fotografii podróżnych, uważają GPS jako zbyteczny dodatek. 
        Zapewne mają rację, gdy jadą na tydzień, w daleką podróż na Kamczatkę, czy inną Grenlandię. Wtedy doskonale pamiętają, gdzie wykonywali swoje zdjęcia.
        Gdy jesteśmy w drodze, przez kilka miesięcy i jedziemy przez kilka krajów, to co najmniej połowa zdjęć pozostaje bez dokładnego opisu. Nie pomagają tu żadne "czary mary", z dodawaniem geotagów, czyli koordynat miejsca wykonani zdjęcia, uzyskiwanych "po czasie" z jakiejś aplikacji smartfona. 
Bo, albo zapomnimy włączyć aplikacji, a zdjęcie trzeba strzelić szybko, albo złapiemy złe koordynaty czasowe, albo apka zeżre nam baterię.
        Wiem, wiem. Jestem wymagający. Zapewne większości wystarczy opis zdjęcia: "dom w Maroku" i będzie zadowolony.
Czas na wnioski.
        Osobiście rezygnujemy z zabierania w drogę dużych lustrzanek, czy bezlusterkowców, na rzecz fotografowania i filmowania (z gimbalem) naszymi podstarzałymi smartfonami. 
Jakość na socjal media będzie wystarczająca. Do zrobienia czegoś na ścianę (duży format) zabierzemy Olympusa E-P5.

        3.  W tym punkcie mamy jasność. Przed ponad rokiem znalazłem nieopodal Krakowa, dużą hurtownię części do busów, czyli ..... do kamperów też. Mieli wszystko, czego potrzebowałem. Do tego, w dobrych cenach. Przed wyjazdem dokonałem wymiany wszystkich wymaganych płynów i filtrów. 
Tak nawiasem mówiąc, to nasz kamper dostaje wszystko, co mu się należy. Może dlatego, od wielu lat odpłaca się nam samym dobrym, a spędziliśmy już razem 150 tysięcy kilometrów. O wcześniejszych kilometrach nie wspomnę.
Wracając do wcześniejszego Celkaru, a obecnie, po zmianie nazwy, Firmy VanKing.
Na drogę zapakowaliśmy i zabraliśmy ze sobą, jeszcze sporo rzeczy eksploatacyjnych, a nawet zapasowy rozrusznik.
Wszystko było w dobrej jakości i dobrych cenach.
Więc dlaczego nie? 
W tym roku bardziej kompleksowo podeszliśmy do sprawności kampera.
Ale o tym, w innym temacie. Teraz dokonujemy samooceny 2018 roku.

4. Sprawy żywotne zaczynamy od energii elektrycznej. Bez niej nie ma w kamperze światła, ciepła, wody, zasilania - nie ma NIC. 
       
        Tymczasem drugi sezon w drodze, spędziły z nami akumulatory Gel ES 1300 (2 x 120Ah plus jakaś seteczka pod fotelem kierowcy) marki EXIDE Technologies Poznań. Samej marce jesteśmy wierni od kilku lat. Ich akumulatory, nigdy nas jeszcze nie zawiodły. Ani te pokładowe, ani rozruchowy. Nasze wcześniejsze przygody z prądem, w przyczepie, a potem w kamperze, opisywaliśmy przed laty.
Ta radość, związana z brakiem prądowych problemów w drodze, obwarowana jest jednak kilkoma uwagami - dbałość eksploatacyjna, właściwe połączenia, właściwe doładowywanie itp. Takie kompedium wiedzy karawaningowca - elektryka, popełnimy jeszcze w tym roku. Sami, na podstawie naszych praktycznych doświadczeń.
Tymczasem, jakże ważnym dodatkiem do najlepszych nawet akumulatorów, musi być instalacja solarna (fotowoltaika), czyli panele słoneczne na dachu przyczepy albo kampera, które doładowują nasze "magazyny prądowe".  
        Do naszej azjatyckiej wycieczki, przygotowywał nas ECO System z Międzyrzecza Górnego k/Bielska. Wprawdzie specjalizują się Oni w dużych projektach fotowoltaicznych, ale jak trzeba, to i kampera okleją.
Napisałem okleją, gdyż zastosowaliśmy u nas cienkie i lekkie panele słoneczne. Od roku wszystko pięknie działa, nic nie odpada, czyli dobrze wykonana robota. 
Nasze długie rozmowy i konsultację z właścicielem Pawłem, były dla nas bardzo inspirujące technicznie.
Trzeci element naszej prądowej układanki, to inwerter DSP 1512, czyli mówiąc popularnie przetwornica, która z prądy stałego o napięciu 12V "zrobi" nam prąd o napięciu 230V i charakterystyce pełnej sinusoidy. Inwerter przekazała nam firma DOMETIC, która bardzo nas wspiera, w naszych emerytalnych podróżach.
Tymczasem, czego to myśmy wcześniej nie mieli?
Z jakich przetwornic nie korzystali? Były takie różne, fajne, bo tanie. Dzięki nim straciłem i ładowarkę indukcyjną szczoteczek do zębów i zasilacz laptopa. Teraz wszystkie problemy odpadły.
DSP 1512 jest łatwy w montażu, wentylator, o ile się włączy, to jest cichy, a 1500 wat mocy, zadowoli nawet właścicielkę suszarki do włosów. Muszę jeszcze dodać, że inwerter znosił bez problemu ośmiogodzinne ładowanie akumulatora do roweru elektrycznego. Już nie rozstaniemy się, w czasie naszych wyjazdach, z przetwornicami Dometica.

5. Sprawy lżejszej wagi, ale żadna podróż bez nich się nie obejdzie. Media i wydawnictwa.
 
       W tej materii mamy różne doświadczenia i odczucia. Na nasz wniosek, patronatem medialny objęło nas Radio Kraków. Podpisana umowa, wyłączność, kontakt z redakcją sportową itp. To na początek. Wydawało nam się, naiwnie jak się okazało, że radio będzie dobrym nośnikiem, do propagowania ciekawego trybu życia dla emerytów, że są oni naturalnym słuchaczem tej rozgłośni, że fajnie będzie pokazać iż jacyś tam mieszkańcy Nowej Huty włóczą się od lat po świecie.
Nic bardziej błędnego. Zero kontaktu przed naszym wyjazdem, w trakcie i po powrocie z Azji. Nie odpowiadają na maile, zero kontaktu telefonicznego, zero zainteresowania.
Wybaczcie, ale nas już nie kręci, jeden czy drugi pustak, czyli pusty sponsor.

Tymczasem dwa wydawnictwa z nami współpracują i jesteśmy z tego dumni.

        Wydawnictwo Bernardinum oraz Wydawnictwo Bezdroża. Z naszego punktu widzenia oba się uzupełniają. Bernardinum wydaje sporo dobrych książek podróżniczych, które przyjemnie wziąć do ręki. Ja poświęcałem im codziennie trochę czasu, jako książki do poduszki.

            Natomiast Bezdroża szybko wydaje przewodniki rodzimych autorów. Szybko, to znaczy z aktualnymi informacjami, na których można polegać. Niestety, swoim zasięgiem nie obejmują wszystkich krajów, ale to wynika raczej z braku autorów. My korzystaliśmy, w czasie ostatniego wyjazdu,  z dwóch pozycji: Trasy Transsyberyjskiej i Azji Środkowej. Codziennie wieczorem, w czasie planowania kolejnego dnia: przewodnik, mapa i internet.

niedziela, 12 maja 2019

Azja 2018 - co polecamy 1.

        Jeszcze nie zakończyłem omówienia naszej trasy po Azji Centralnej, a tu już zaczynamy kolejną wycieczkę. Więc wszystko na raz. Byle nie pogrążyć się w zaległościach na blogu.
        Dzisiaj podzielę się spostrzeżeniami o kilku rzeczach, które zabraliśmy w drogę.
Przypomnę tylko, że nie jest moim zamiarem dokonywać porównań i stanowić jakieś rankingi, w poszczególnych kategoriach.
Nie. Ot, po prostu coś zagościło w mojej głowie, coś zabraliśmy w drogę, co miało nam ułatwić wędrówkę, a podróż sprawić przyjemniejszą.

Co nam przypasowało, a co było błędną decyzją?

1. Zacznę od rzeczy, z której korzystamy już od 8 lat! W roku 2011 nowością było jeszcze zawieszenie pneumatyczne tylnej osi kampera. Skorzystaliśmy z oferty warszawskiej firmy
INTRAK i nie żałujemy tego.
        Osobiście nie wierzyłem, że te gumowe miechy, tak długo wytrzymają. Tyle lat i 130 tysięcy przejechanych kilometrów. Ostatnie dwa lata, to były wymagające trasy po Afryce Zachodniej i do Mongolii. Oceniam, że przejechaliśmy kamperem, kilka tysięcy kilometrów po bezdrożach. Niewiele mniej kilometrów, to były trasy po nie najlepszych drogach: kilkakrotnie na Ukrainie, po Albanii, Tunezji, Mauretanii czy też Gruzji.
        Pamiętam nasze 2-3 podskoki, gdy wjechaliśmy niespodziewanie na jakieś wybrzuszenia w drodze, kamper wykonał podskok, a w środku pojazdu była nie zła demolka.
Biorąc pod uwagę nasze trasy, wiodące w odległe krańce Afryki, czy też Azji, zaopatrzyłem się w jeden zapasowy miech gumowy, trochę przewodów powietrznych i jakieś złączki. Wszystko to wożę ze sobą niewykorzystane.
        W przeciągu tych ośmiu lat, podjechałem dwukrotnie na przegląd zawieszenia do INTRAK'u. Wszystko jest w dobrym stanie.
        Trzeba jeszcze pamiętać, że nasze kampery, a przynajmniej mój, jest zawsze trochę przeładowany. Tak to bywa w czasie półrocznych wycieczek. Nie zaszkodziło to zawieszeniu pneumatycznemu.
Czy mogę coś powiedzieć o poprawie komfortu jazdy? Nie podejmuje się, gdyż zapomniałem już, jak prowadzi się pojazd bez poduszek powietrznych.
Mogę za to napisać, że poduszki ciągle pomagają nam przy poziomowaniu kampera na noc. Wypuszczając powietrze z jednej strony i dopompowując z drugiej, jestem w stanie uzyskać różnicę poziomu do 15 centymetrów. W większości to wystarcza do komfortu spania i nie trzeba nogą zgarniać wodę w brodziku, po kąpieli.

2. Rower elektryczny. W podróży do Mongolii korzystałem, z dość wypasionego modelu X5 firmy ECObike. W drodze widziałem wielokrotnie takie elektryczne pojazdy, na których poruszali się karawaningowcy. Więc może i mnie to ułatwi wędrówkę?
Tym bardziej, że z roweru korzystam prawie codziennie, a pokonanie trasy kilkadziesiąt, czy ponad 100 kilometrów, nie robi na mnie specjalnego wrażenia.
W przeciągu blisko roku, przejechałem na e-rowerze prawie 2 tysiące kilometrów i doszedłem do wniosku, że to nie dla mnie! Że w czasie podróży rower elektryczny jest mało przydatny. Tak na 100 procent, przydał się jedynie 3 razy:
- na poligonie atomowym w Semipałatyńsku (aby nie wdychać kurzu),
- w czasie jazdy w Kirgistanie, na wysokości ponad 4 000 metrów (zadyszka)
- w czasie jazdy po piaskach pustyni Gobi (zwykły rower musiał bym pchać przez kilka kilometrów)
Minusy to:
- znaczny ciężar, z wyposażeniem dodatkowym, to prawie 30 kilogramów,
- praktyczny zasięg, na powiększonym akumulatorze, to około 60 km (nie 110 km)
- ładowarka ma moc 50 wat, a czas ładowania to około 8 godzin. Trzeba mieć nie złą elektrownię.
- silnik elektryczny przegrzewa się często, w czasie jazdy pod górę i wyłącza się.
Wnioski: rowery elektryczne przeznaczone są głównie dla seniorów i osób z przewlekłymi chorobami. Mają też zastosowanie w miastach, w czasie dojazdów do pracy.
        W czasie podróży karawaningowych, e-rowery są raczej nieprzydatne.

3. Płyn do toalet firmy AGACHEM . Bez chemii toaletowej raczej nie można się obejść. Wprawdzie znamy "kaskaderów", którzy są innego zdania, ale my jesteśmy tradycjonalistami w tej materii.
         W czasie kilkunastu lat, gdy aktywnie uprawiamy karawaning, korzystaliśmy z trzech różnych środków chemicznych. Agachem jest czwartym i pozostaniemy przy nim dłużej.
     Po prostu spełnia nasze oczekiwania.
Poprzednio, stosowane środki różnych producentów, niekoniecznie nam pasowały.

Plusy Mobile Toilet to:
- mocny koncentrat, nie trzeba wlewać podwójnej porcji
- miły zapach utrzymuje się nawet 5 dni
- spełnia dobrze swoją rolę rozpuszczalnika
- zachowuje swoje właściwości przy temperaturach od kilku, do prawie 30 stopni. Wyższych temperatur w Azji nie mieliśmy.
- dobry stosunek ceny do ilości i jakości

        Ten płyn możemy spokojnie polecić, do stosowania w czasie karawaningowych podróży.

        Inne rzeczy, z których korzystaliśmy w Azji, ocenimy oczywiście subiektywnie, mam nadzieję, w ciągu najbliższych dni.

        Tymczasem dziękujemy firmom, które przekazały nam do wykorzystania i oceny, powyższe produkty.

Kamperem przez świat. Irak 2021

             Matko Boska! Krzyknąłem, gdy zobaczyłem swoje zaległości w prowadzeniu PPP (praktycznych porad podróżników) na naszym blogu. Gd...