Ten najbardziej górnolotny, to szukanie śladów Maurów, czyli muzułmanów z Afryki północnej. Temat skrywany? Zapomniany? Niechciany, no bo jak to - muzułmanie w Europie?
Chrześcijańskiej Europie?
Tak, byli tutaj, a dokładnie na Półwyspie Pirenejskim i wnieśli olbrzymi wkład w rozwój kultury, sztuki, architektury.
Nie można tego pomijać i wstydzić się.
Drugim celem było sprawdzenie możliwości uprawiania karawaningu, przez wiele miesięcy. W tym możliwość spędzania zimy na południu Portugalii lub w Afryce.
Cele, które sobie założyliśmy przed wyjazdem, zostały osiągnięte.
Więc w te ostatnie kilka dni, możemy już nieco zwolnić tempo.
Z Prowansji obrać kierunek na Kraków.
Ale po drodze ........
Ostatnio mało było zdjęć miejsc, gdzie się zatrzymyjemy na noc. Oto jedno z nich. Dokładnie mówiąc, jest to jedno z trzech miejsc, wyznaczonych dla kamperów, koło małej miejscowości Gordes. Z tymi "rzeczami" nikt nie pobije Francuzów. W całym kraju ponad 3 tysiące miejsc do postawienia kamera ! Raj na ziemi. I to pomimo tego, że francuscy kamperowcy są ........, jeszcze na ten temat napiszemy.
Natomiast tak wygląda punkt obsługi kampera. Tak wygląda za granicą, bo w Polsce można je policzyć na palcach. To tutaj, za darmo, lub za kilka euro, zatankujemy wodę, dokonamy zrzutu nieczystości, toalety, a nawet doładujemy akumulator.
Oto prowansalskie miasteczko (wioska?) Gordes. Trzeba coś dodawać? Ten widok powala. I oczywiście jest modny. Tu wypada być. Tu wypada być Francuzom z grubym portfelem. To takie górskie St.Tropez. Nigdy nie widziałem, w ciągu kilku godzin, tylu Porsche, Ferrari i innych nieznanych mi marek.
My jednak nie przyjechaliśmy tu oglądać samochody. Ciekawsze były domy, jakie buduje się w tym rejonie od setek lat, a które nawet obecnie bywają zamieszkałe. Takie domy nazywają się borie.
Muszę jeszcze o czymś dodać. Przed momentem wpadł mi w ręce, no raczej w oko, wpis internetowy polskiego karawaningowca. Wyjechał właśnie do odległego kraju. Zastrzega się, że w jego relacji nie będzie nic przewodnikowego, że unika muzeów jak diabeł święconej wody, żadnych wytworów ludzi - tylko natura. No i zaczął się reportaż: ta droga jest dziurawa, w dużych miastach są korki, a na stacjach samoobsługowych jest tańsze paliwo, niż na stacjach z obsługą. Bez komentarza.Aby nie było tak szaro, jak z polskim karawaningiem internetowym, popatrzmy na ciekawe okolicę wioski Roussillon. Kamieniołomy ochry. Jeden z wielu w tym rejonie. W sumie jest kilkanaście odcieni tego minerału, a stosowało się go (już tysiące lat temu) i stosuje nadal, jako brawnika do farb, ceramiki i w kosmetyce.
Skoro tyle barwnika dookoła, trudno się dziwić, że domy w Roussillon są bajecznie kolorowe.
Na krótko, na zbyt krótko, zatrzymaliśmy się w cudownej wiosce Tourtour. Wiosce, która reklamuje się jako "wioska w niebie". Położona na wzgórzu, z dala od tras turystycznych. To było to, czego oczekiwaliśmy od Prowansji. Ten magiczny klimat, koloryt, uśmiech mieszkańców.
To dodam jeszcze tyle, że każda, nawet mała wioska we Francji, chce być zapamiętana jako coś ciekawego, intrygującego turystę: wioska kwiatów, miasto papieży, a w Polsce?
Nie przegapisz przekroczenia granicy, bo u nas po tablicy z nazwą miejscowości jest kolejna: UWAGA FOTORADAR. Komedia.
Popatrzmy na kilka klimatów, jakie oferuje nam "wioska w niebie".
Myślę, że każdy miłośnik fotografii miał by tu dużo do roboty. Przy okazji, jak już o fotografii mowa zauważyłem, że zarówno Prowansja, jak i Toskania leżą na tej samej szerokości geograficznej. Może dlatego i tu i tu jest wspaniałe światło do zdjęć i filmów?
Ma ktoś podobne odczucie?
Na kilka godzin wpadamy do St.Tropez. Tu mogłem zrobić tylko fotki bajecznie drogich pojazdów, jachtów i restauracji. Oaza próżności.
Na koniec brama do Prowansji, czyli miasto Sisteron. W czasie zwiedzania twierdzy, jakiś żołdak nakrzyczał na mnie - ze wzajemnością, Nawiasem mówiąc, to tu był więziony przyszły król Polski: Jan Kazimierz Waza.
Tak z cytadeli w Sisteron wygląda Rocher de la Baume. Jedno z bardziej znanych miejsc wspinaczkowych w tym rejonie Francji.
Opuszczamy Francję, niemieckimi autostradami jedziemy w deszczu. Słyszymy, że Dunaj zagraża wylaniem. Tymczasem wjeżdżamy do Austrii i ............... robimy jedno z dziwniejszych zdjęć. To to na zdjęciu, to na 100% rzeka Dunaj. Takie byle co!
W Austrii mamy dwie zaprzyjaźnione rodziny globtroterów: w Linzu i Lienzu.
Tym razem gościliśmy w Linzu.
U patronów naszej podróży - Doroty i Sławka. Zgotowali nam niesamowicie miłe powitanie. No cóż, prawda jest taka, że trzeba mieć w duszy coś, co popycha cię w świat. Nie ważne czym. Kamperem, samolotem, samochodem czy rowerem? Ważne, że przygotowujesz swoją podróż, sensownie ją odbywasz, jesteś otwarty na innych ludzi. I tylko wtedy zrozumiesz innego wędrowcę.
Z takich wędrówek wracasz zawsze bogatszy o wielu znajomych, a takie znajomości i przyjaźnie trwają całe dziesiątki lat, a bywa, że są przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Nasz wyjazd dobiegł końca.
Zwyczajowo, jak co roku, robimy swoim powrotem niespodziankę pewnej siedmiolatce i zajeżdżamy kamperem pod szkołę podstawową. Przed "wydaniem dziecka" Pani wychowawczyni upewniła się tylko, czy to my jesteśmy tymi dziadkami, o których się tyle nasłuchała, że podróżują po Afryce? Po powitaniu z Justą, nie mogła mieć już żadnej wątpliwości. :-)
I to było by na tyle.
Podsumowanie jeszcze będzie.
Na spokojnie podzielimy się jeszcze swoimi doświadczeniami.
Może komuś się przydadzą?
Tymczasem wybaczcie - wakacje "za pasem", a nas już ciągnie na trasę.
Choć na kilka tygodni, choć na Chalkidiki.
Więc o tym też będzie na blogu.
Bardo ciekawa podróż. bacznie obserwowałem. dziękuję za dzielenie sie spostrzeżeniami! pozdrawiam. Ron.
OdpowiedzUsuńGratulujemy wspaniałej podróży! Czekamy na kolejne wojaże. :)
OdpowiedzUsuń