Norwegia.
Reklamowana, jako najbardziej malowniczy zakątek Europy. Czy nas też zauroczy?
Jak już wspomniałem, powitaniem na granicy jesteśmy lekko wstrząśnięci, ale niezmieszani.
Najpierw jedziemy do najbliższego miasteczka Kirkenes. Kiedyś miasto górnicze, teraz przygraniczne, przed
granicą z Rosją. Widać, że chce czymś zaskoczyć turystów, ale czym? Po
miasteczku kręci się ciągle kilka kamperów. Trochę bez pomysłu. Widocznie ich
celem jest przejście graniczne i fotografowanie z odległości kilkuset metrów
Rosji. Bez sensu! Jechać setki kilometrów, aby sobie „popatrzeć”? No, ale: kto
bogatemu zabroni – jak to mawia pewien klasyk z Konina. W Kirkenes szukamy informacji
turystycznej. Prawdopodobnie jej rolę pełni pewna pani w bibliotece. Odpuszczamy.
Potem rower. Jest szlak rowerowy. Ale trochę bez celu. Wokół pobliskiego
jeziora. Jadąc rowerem doznaję jeszcze jednego zdziwienia. Wyjeżdżam z jakiejś
bocznej drogi, zatrzymuję się, a tu jadący od lewej strony samochód też staje.
Chwila wahania. Patrzę za siebie – nie ma znaku „ustąp pierwszeństwa”. Samochód
stoi, więc ja jadę. Sprawdzam jeszcze tę zasadę na innych skrzyżowaniach. Tak.
W miasteczku wszystkie skrzyżowania są równorzędne! Tylko, dlaczego nie
ustawiono przy nich znaków, które o tym informują?
Kończy się to tym, że jadąc już kamperem, zwalniam przy
każdym zaułku. Nie wiem, czy ten asfalt zza domu, to droga, czy wyjazd z
posesji. Miejscowi wiedzą, ale przyjezdni? I tak będzie w całej Norwegii? Już
się boję!
Ale
jesteśmy jeszcze w Kirkenes. Odnajdujemy pomnik żołnierza radzieckiego –
wyzwoliciela. Dobrze, bo u nas w Polsce by się nie uchował. Potem wjazd rowerem
na wzgórze i pierwsze spojrzenie na północny fiord. Robi wrażenie. No i to było
by na tyle. Następnego dnia zakupy. Pieczywo na śniadanie. O, jaki wybór!
Kilkanaście gatunków. Ceny zróżnicowane, Od 15 do 30 złotych za jeden chlebuś.
Napisy na cenach po norwesku. Na chybił trafił wybrałem chleb, a pan w kasie
skasował mnie na równowartość polskich 20 PLN. Oj, trzeba będzie okruszynki ze
stołu zbierać.
Jedziemy
dalej. Przez Finnmark. Najbardziej
na północ położony region Norwegii. W drodze na zachód, zatrzymujemy się, co
kilka kilometrów. Super widoki na morze. Górskie rzeki. Domki na brzegu. Jest
dużo parkingów na poboczu. Tylko z tą skandynawską ekologią coś nie tak. O ile
jeden brzeg rzeki Munkelva, z miejsce widokowym dla turystów, świeci
czystością, to brzeg drugi, gdzie wybrałem się z aparatem, był nie źle
zaśmiecony.
No,
ale trzeba jakiś plan na Norwegię opracować. Tak, dopiero w czasie podróży
opracowujemy swój harmonogram zwiedzania. Z doświadczenia wiemy, że zaplanować,
to można wakacje we Włoszech. Kilkumiesięczny wyjazd ma tylko ogólny szkic i
cele, a sposób i terminy ich realizacji jest dopracowywany już na miejscu.
Jadąc do Norwegii myśleliśmy o miesięcznym pobycie w czasie, którego chcemy
poznać 1/3 część tego kraju. Jego północne regiony. Najpierw otwieramy przewodniki.
No tak. Logicznym wydaje się zobaczenie Przylądka Północnego (Nordkapp), a
potem Tromso i Lofoty. Będzie sama klasyka. Sięgam po kolejne przewodniki i
nagle olśnienie. Nordkapp wcale nie
jest najdalej na północ wysuniętym skrawkiem kontynentalnej Europy! Nie jest
nim nawet pobliski cypel Knivskjellodden. Oba leżą, bowiem na wyspie Mageroi. Na wyspę prowadzi wprawdzie
tunel, ale wyspa to wyspa. Czyli Nordkapp to tylko turystyczna atrakcja. Pełna
samochodów, kamperów, autokarów, rowerów i czego tam jeszcze. Odpada. Szukamy
właściwego przylądka północnego. Wydawnictwo WoMo podpowiada nam jednoznacznie.
Wśród kamperowców jest „WoMo Nordkap”
– ostatni parking za latarnią morską Slettnes.
Dalej na północ już dojechać się nie da. Można jeszcze próbować dojść pieszo na
pobliski przylądek Kinnarodden. Ale
to już zupełnie inna bajka.
Potem zaczynamy „studiować”, moim zdaniem jeden z
najlepszych przewodników na polskim rynku wydawniczym. „Skandynawia-parki narodowe i rezerwaty przyrody” z serii
wydawniczej Poznaj Świat, Wydawnictwa
Bernardinum. Tu łatwo daliśmy się
przekonać, że nie ma zwiedzania północnej Norwegii, bez spędzenia, co najmniej dni
kilku, na półwyspie Varanger.
No to plan już mam. W miasteczku Varangerfjord, w mały muzeum Saamów, otrzymujemy trochę informacji
turystycznych, a potem skręcamy w prawo, na ten najbardziej północno-wschodni
skrawek Europy. Na Varanger.
Tutaj po raz pierwszy spotkałem się ze zjawiskiem, że
wypada się zatrzymywać w każdej miejscowości, przez którą się przejeżdża. Tyle
tu ciekawych rzeczy do zobaczenia. To wszystko opisuje przewodnik Bernardinum. Do tego dookoła, przez 24
godziny na dobę – wiadomo, dzień polarny, pogoda dopisuje i słońce nigdy nie
zachodzi - cała masę ptaków widzimy. Zaczyna nas wciągać ich fotografowanie.
Stajemy w Nesseby.
Jest tu ciekawy kościół, malutki port rybacki i po raz pierwszy widzimy jak
suszy się dorsze. Potem Vadsoo i
miejsce gdzie zacumował swój sterowiec „Norge”, w w1926 roku Amundsen, w czasie
swojego lotu na biegun.
W Ekkeroy
spędzamy kilka godzin na obserwowaniu i fotografowaniu ptaków. Głównie tysięcy
gniazd mewy trójpalczastej. Miasteczko Vardo,
do którego dojeżdża się podmorskim (bezpłatnym) tunelem, jako jedyne, położone
jest już w arktycznej strefie klimatycznej. Frajda niesamowita! Możemy już
meldować, że kamperem jeździliśmy też po …… Arktyce. Ale to nie wszystko.
Spotkałem tu ciekawe umocnienia niemieckie, z okresu II wojny światowej.
Wszystkie w dobrym stanie, nawet drut kolczasty się zachował.
Na samym końcu
drogi, zamieszkała tylko latem, wioska Hamningberg.
To już koniec świata! Nawet krzaków tu nie ma. Skały i porosty. Po drodze śnieg.
Czas na pieszą wędrówkę. Najpierw małe wzgórze nad wioską. Pogoda słoneczna i
widoki oszałamiające. Za plecami skalista pustynia, a z przodu Ocean Arktyczny.
To trzeba zobaczyć. Dookoła, poukrywane między skałami niemieckie umocnienia.
Sporo sprzętu zostało, jakieś wózki, żelastwo. Nie wiem, czy to umocnienia
artyleryjskie, czy coś ze stacji radarowych? Potem zejście piarżyskiem w stronę
morza. Do małej, samotnej latarni morskiej. Nagle zaskakujące spotkanie. Prawie
wchodzę na lisa polarnego, który spokojnie popatrzyła na mnie i pomału się
oddalił. Dookoła skały, kamienie, a raczej „plaża” z otoczaków. Nie zachowuję
właściwej czujności i zamiast zrobić super ujęcie, to wypłaszam parę wielkich
kormoranów, które czatowały na ryby.
No cóż, cały czas powtarzam, a kiedyś
postaram się coś więcej napisać, że: Fotograf
w podróży, to nie to samo, co Fotografia
podróżna. Choć sporo ostatnio wydawnictw poradnikowych, które niestety piszą
zawodowi fotograficy, którzy nikłe pojęcie mają o podróżowaniu.
Skoro już
poruszyłem wątek foto, to nie sposób odnieść się do mojego sprzętu. Firma Olympus
wyposażyła mnie, na obecną podróż, w ciekawy zestaw: aparat E-P5, z dwoma
obiektywami 14-150 i 75-300. Jest to moja pierwsza przygoda z lustrzanką, ale
na temat „filozofii fotograficznej”, w czasie podróży kamperowych – mam od lat
wyrobione zdanie. Otóż, aparat nie może być pod żadnym pozorem dużych gabarytów,
a co za tym idzie i ciężki w noszeniu. Jeśli ktoś uważa, że jego wypasiony
Canon, czy inny Nikon jest w podróży jak najbardziej ok., to po prostu bredzi.
Wydał dużo na sprzęt i teraz się usprawiedliwia i okłamuje. Niech ktoś ponosi przez kilka
godzin „kilogram” na szyi. Niech pojeździ tak na rowerze, a może przejdzie się
gdzieś w tłoku? Zatęskni wtedy za czymś o wielkości kompaktu. Taki właśnie jest
mój E-P5. Można go schować pod polara. Można z nim godzinami pedałować,
zatrzymywać się, szybkie pstryk i dalej. W czasie aktywnego dnia wykonuję około
300 zdjęć. Aparat i ja, jak na razie znosimy to dobrze. Oby tak dalej.
Za to kamerę video, przekazałem już na stałe w ręce żony.
Wracajmy na trasę. Na półwyspie Varanger, można znaleźć
sobie zajęcie i na miesiąc. Z dala od ludzi, blisko z naturą. My po dniach
kilku jedziemy na zachód. To znaczy, jedziemy tylko do nasady półwyspu, gdzie
trafia w nas, opisywany już kierowca norweskiej ciężarówki. Zatrzymuje nas to
zdarzenie, na dni cztery, w miasteczku Tana.
Bo policjanci twierdzą, że właściciel samochodu (nie kierowca), który spowodował
kolizję, chce pokryć wszystkie koszty naprawy, a ponieważ jest weekend i
świąteczny poniedziałek, więc trzeba poczekać. Upewniamy się u znajomych, jak
to jest z tym słownym zobowiązaniem u Norwegów. Pewien aktywny udziałowiec camperteamu,
wieloletni mieszkaniec Norwegii twierdzi, że jak Norweg coś powie, to jak by
akt notarialny zawarł. Okazuje się to kompletną bzdurą. Nikt się nami nie
interesuje. Inni znajomi Norwedzy twierdzą, że na północy tego kraju mieszkają same
mutanty! Ludzie prości, a nawet prostaccy. Z południowej Norwegii nikt
specjalnie nie pała ochotą jazdy na daleką północ. Można tam przeżyć wiele
dziwnych przygód.
Hmmm. Zaczynamy pomału czuć odmienność saamów (możne lepiej nazywać ich jednak
lapończykami?). Jest, bowiem mała różnica w nazewnictwie tego ludu północy
Skandynawii. Chcą oni, by nazywać ich samami,
gdyż Laponia, w dużym skrócie tłumaczy się, jako ……….. zadupie.
Po tej naszej norweskiej przygodzie, dużej pomocy
udzieliła nam Eliza z Bodo, za co serdecznie dziękujemy. Tłumaczenie pism
procesowych, objaśnienie zawiłości działania północnonorweskiego wymiaru
sprawiedliwości, ubezpieczeń itp. No cóż, teraz z perspektywy mogę powiedzieć,
że Norwegia, tak od Lofotów na północ, odbiega jeszcze cywilizacyjnie od
większości krajów ….. Afryki Zachodniej. Pieniądze, nazwijmy je petrokorony,
przewróciły wielu mieszkańcom w głowie. Są totalnie leniwi. Średnia pensja na
poziomie 30 tysięcy koron (15 tysięcy złotych) powoduje, że nie opłaca im się
pracować, lepiej zatrudnić jakiegoś Polaka, Litwina itp., których tu nie
brakuje, a którzy za połowę tych pieniędzy zasuwają, aż miło. Po drodze
widzieliśmy dziesiątki porzuconych koło drogi, na odludziu, czy też gdzieś w
górach – skuterów śnieżnych. Niektóre z kluczykami w stacyjce. Widocznie
zaskoczyła ich wiosna, a za rok kupi się nowy. Kto bogatemu zabroni? Łowienie
ryb? Tym zajmują się przyjezdni. Saamowi
się nie chce. Po kilku tygodniach spędzonych na dalekiej północy, można by
jeszcze wiele takich negatywnych przykładów przytoczyć.
Ponieważ jednak blog jest podróżniczy, więc jazda, jazda,
jazda.
Z drogi wschód-zachód skręcamy w prawo, na północ, na WoMo Nordkapp.
Na półwyspie Nordkinnhalvoya,
bo to tutaj jest ten prawdziwy koniec kontynentalnej Europy, w ciągu kilku dni zwiedzamy
kilka miejscowości. Cały półwysep to płaskowyż, niewysoki, ale już te 200-300
metrów wystarcza, aby był jeszcze w całości pokryty śniegiem. Na północnych
nachyleniach. leży jeszcze po 2 metry białego puchu. Urocze są te małe porciki,
porozrzucane w miniaturowych fiordach. Udaje nam się znaleźć resztki bazy wielorybniczej
z XIX wieku. Docieramy wreszcie do latarni morskiej w Slettes. Jest tu kilka kamperów. Większość zatrzymuje się na kilka
godzin. Nam potrzeba dwóch dni na objazd okolicy rowerem i pieszą wyprawę do
rezerwatu ptaków. Tu też przeżyłem pierwszy lotniczy atak. To pewien gatunek mew
dawał mi do zrozumienia, że przekroczyłem wirtualną, magiczną linię, której
żaden dwunożny ssak nie powinien przekraczać.
I to było by na tyle do roboty na północy. Teraz
dołączamy do drogi E06. Znanej chyba każdemu kamperowcowi, który odwiedza ten
rejon Skandynawii. Ciągnie się ona od południa, aż do przylądka północnego.
Dobre 1500 kilometrów. Pędzą nią kampery, przyczepy, autokary, motocykle i
rowery. Jeszcze przed sezonem, dzień powszedni, godziny popołudniowe.
Przejeżdżają obok nas 22 kampery i 6 motocykli, w ciągu jednej godziny.
Liczyłem z ołówkiem w ręku.
Nie muszę chyba dodawać, że do dnia dzisiejszego, nie
spotkaliśmy ŻADNEGO polskiego karawaningowca. Wiem, wiem – wybieramy sobie
zawsze jakieś dziwne kierunki podróżowania.
W Alta, mało
ciekawym miasteczku, pomagamy hiszpańskiej załodze w tankowaniu gazu LPG.
Chcemy też naprawić uszkodzone lusterko boczne, ale wszyscy nastawieni byli
raczej na wymianę całego kampera, a nie jakiegoś drobnego podzespołu.
Zaliczamy kilka fajnych miejsc postojowych, w fiordach
zachodniej Norwegii. Zaliczamy też jakąś małą burzę śnieżną. Zjeżdżamy na Lofoty.
Ooooo, tu jest komercja full.
Co jeszcze kiedyś było miejscem postojowym dla kamperów, teraz jest płatnym
placykiem, za 10-20 EUR. Zaczyna się sezon wakacyjny. Kamperów dwa razy więcej,
niż na kierunku północnym. W miasteczkach płatne parkowanie. Jeszcze tylu
tablic informacyjnych dla turystów: No
camping, w życiu nie widzieliśmy. My jednak znajdujemy swoje miejsca
postojowe i dochodzimy do wniosku, że Lofoty już niczym więcej nas nie
zaskoczą. Po 100 kilometrach nie musimy zaliczać kolejnych 200, aby wjechać do wioski
o nazwie „A” (z kółeczkiem na górze) J.
Wycofujemy się na sąsiedni archipelag Vesteralen. Mamy tu „obiecane” wielkie działa Adolfa Hitlera, kaliber ponad 40
cm! Są, ale na terenie ….. norweskiej jednostki wojskowej. Trzeba najpierw zadzwonić
po przewodnika, do sąsiedniej miejscowości i dopiero z nim wejść do koszar.
Ponieważ wyjątkowo nie swędzi mnie wydatek 200-300 złotych – armaty obejrzałem
sobie w internecie.
Podobnie w Tobruku,
zrezygnowałem z zobaczenia muzeum wojskowego, gdzie za 4 małe sale krzyczą
sobie jakieś kosmiczne pieniądze. Ale jak na poważne miasteczko turystyczne
przystało, Tobruk ma informację turystyczną z prawdziwego zdarzenia. Z tym, że
nieczynną w weekendy. Miałem mieszane uczucie, gdy obserwowałem z kampera,
turystów „odbijających” się od zamkniętych drzwi.
No i racja, bo weekendy są od
odpoczynku, a nie od zwiedzania!
No i
tak to dojechaliśmy do końca naszej Norwegii. Z przygodami, ale zadowoleni.
Zadowoleni, bo poznaliśmy prawdę o tym kraju. Nie o całym! O jego „górnej”, tej
północnej części. Mamy nadzieję i przekonanie głębokie, że obraz południowej
Norwegii jest zupełnie inny. Że żyją tam ludzie, którym jest bliżej do
cywilizacji. Których postępowanie można zrozumieć i przewidzieć.
Choć cała Norwegia
to zaiste dziwny kraj. Kraj, który przez wieki był gdzieś „doklejony”, albo do
Danii, albo do Szwecji.
Historia Wikingów? To historia rozbójników i
grabieżców. Nic ponad to.
Gdy w XIX wieku Norwegia chciała stać się
samodzielnym krajem, to i tak poprosiła króla Danii, aby ten wyznaczył im
jakiegoś władcę!. Kuriozum.
Ale swój los Norwegia wygrała po I wojnie
światowej. Gdy ustalano granice w Europie, Norwedzy poprosili o trochę tego
Morza Północnego, aby mogli sobie tych rybek nałowić do przeżycia. Dostali i
morze i wyspy skute lodem. Tam sobie tłukli te młode foczki pałkami, przetrzebili
populację dorszy, nałowili wielorybów ile tylko mogli i …………… nastały lata
siedemdziesiąte, wieku XX. Na Morzu Północnym złoża ropy zostały odkryte. Od
tej pory Norwegia nie wie, co z pieniędzmi ma robić. Opływają w bogactwo,
osłona socjalna mieszkańców jest niespotykana na świecie. Ceny w sklepach
należą do najwyższych w Europie. Tymczasem drogi? Są porównywalne do tych, którymi po Rosji jeździliśmy.
Tak my widzimy ten dziwny kraj. Napisałem tu o kilku
rzeczach, może w sposób przejaskrawiony, ale zawsze prawdziwy. Bo jakże inaczej
można zrozumieć, skąd taki skansen cywilizacyjny, wziął się w Europie w XXI
wieku?
Co w zamian?
Przyroda na północy jest na pewno ciekawa i niespotykana
w innych częściach Europy. Ale fiordy są podobne do siebie, i te na północy i
zachodzie Skandynawii. Po kilku dniach można się z nimi oswoić.
Wędkowanie?
Zapewne tak. Ale trzeba wybrać sobie dobrą bazę, z dobrym łowiskiem morskim.
Wtedy do kraju wrócimy zadowoleni już po tygodniowej eskapadzie. Co więcej (na
północy)?
Ano nic. Turystyka piesza – beznadzieja. Podobnie
rowerowa.
Czyli jak to jest z tym zacytowanym na początku sloganem
reklamowym, że Norwegia, to najbardziej
malowniczy zakątek Europy?
Ano tak, jak z wypowiedziami żonatego mężczyzny, który
wszem i wobec ogłasza, że jego żona jest najpiękniejsza na świecie.
Dla niego zapewne tak, ale inni, za jego plecami, w głowę
z uśmiechem się pukają.
Co niniejszym czynimy i do Szwecji pomału wjeżdżamy. J
 |
Varanger. Ekkeroya. Klif mewy trójpalczastej. |
 |
Varanger. Vardo. Port rybacki |
 |
Finmark. Podróż na Nordkinn |
 |
Finmark. Widok na miasteczko Kirkenes. |
 |
Finmark. Kirkenes. Pomnik żołnierza radzieckiego. |
 |
Droga z Kirkenes na półwysep Varanger. |
 |
Droga na Varanger. Kościół w Neiden z 1902 roku. |
 |
Varanger. Droga na północ. Pasterskie osady |
 |
Varanger. Ekkeroya. Klif mewy trójpalczastej |
 |
Varanger. Miasteczko Vadso |
 |
Varanger. Varangerbotn. Kamienny skansen. Chata saamów |
 |
Varanger. Varangerbotn. Kamienny labirynt. |
 |
Varanger. Wjazd na arktyczna wyspę Vardo |
 |
Varanger. Domki w miasteczki Vardo. |
 |
Varanger. Hamningberg. Nieczynny kościół |
 |
Varanger. Hamningberg. Przedwojenne domy. |
 |
Varanger. Hamningberg. Ostatnie wzgórze |
 |
Varanger. Hamningberg. Ostatnie wzgórze co to? |
 |
Hamningberg. Ostatnie wzgórze i niemieckie umocnienia. |
 |
Hamningberg. Ostatnie wzgórze i ostatnia latarnia morska. |
 |
Hamningberg. Otoczenie ostatniej latarn |
 |
Hamningberg. Porosty na skałach |
 |
Nazwy miejscowości w 3 językach. |
 |
Finmark. Tana. Rezerwat przyrody |
 |
Finmark. Tana. Rezerwat przyrody ptaków. |
 |
Finmark. Tana. Miejscowe saamki. |
 |
Finmark. Tana. Typowe gospodarstwo lapończyka. |
 |
Finmark. Podróż na Nordkinn 2 |
 |
Finmark. Podróż na Nordkinn 3 |
 |
Finmark. Podróż na Nordkinn. Tam też jest życie. |
 |
Finmark. Podróż na Nordkinn. Kjollefjord. |
 |
Finmark. Podróż na Nordkinn. Port w Kjollefjord. |
 |
Podróż na Nordkinn. Okolice Kjollefjord i nocne słońce. |
 |
Podróż na Nordkinn. Stacja wielorybnicza Oksevag. |
 |
Nordkinnhalvoya. Kinnarodden. Przyladek północn |
 |
Nordkinnhalvoya. Gamvik. Popatrz na anteny sat. |
 |
Nordkinnhalvoya. Osada na końcu świata Slettne |
 |
Nordkinnhalvoya. Gamvik i niemiecka historia |
 |
Finmark. Podróż przez Ifiord Fiell |
 |
Finmark. Podróż przez Ifiord Fiell 2 |
 |
Finmark. Trollholmsundet. Kamienne trole. |
 |
Finmark. Trollholmsundet. Kamienne trole 2. |
 |
Troms. Kvanangsfjellet. Powrót zimy |
 |
Troms. Kvanangsfjellet. Powrót wiosny i renifer Niko |
 |
Alta. Kafjord i wiszący most |
 |
Lofoty i Vesteralen. Tjeldsundbrun 1001 metrów długości |
 |
Lofoty i Vesteralen. Miasteczko Harstad. |
 |
Lofoty i Vesteralen. Typowa informacja. |
 |
Lofoty i Vesteralen. Nasz port i kuter |
 |
Lofoty i Vesteralen. Kuter od dna. |
 |
Narvik. Centrum- Muzeum czynu zbrojnego |
 |
Norwegia. Znaki drogowe, które powinieneś znać! |