W końcu zjeżdżamy w polną drogę.
Fajny zakątek, z ciekawymi widokami. Sto metrów dalej stoi jakiś domek. Idę zapytać, czy możemy sobie tak postać.
Gospodyni z uśmiechem odpowiada, że nie ma problemów.
Super. Zanikam i zaszywamy się w kamperze. Deszcz ciągle pada.
Dzień kolejny. Kończymy śniadanie. Ktoś puka. Nasza sąsiadka przynosi tacę z tażinem i innymi łakociami. Po kilku godzinach kolejna wizyta. Taca z kawą, herbatą i słodyczami.
Teresa zostaje zaproszenie. Śmieje się, że na zebranie koła gospodyń. Ja niestety nie jestem zaproszony. Po południu gospodyni przybiegła z tacą nr 3. Kuskus.
Nie można się porozumieć. Podziękować. Odmówić. Kobieta używa chyba tylko berberyjskiego. Zapraszamy do kampera. Pokazujemy nasze jedzenie w lodówce. Kiwa głową i nosi dalej.
Tak było przez 3 dni. Souveniry już nam się pokończyły. Na zakończenie jesteśmy zaproszeni na sesje zdjęciową. Pani prowadzi nas do ogrodu. Z dumą opowiada coś o swojej ……… krowie. Nie ma zmiłuj. Trzeba focić.
Dlaczego pozwoliłem sobie na dokładniejsze opisanie jednego z naszych epizodów z podróży? Aby móc zapytać, czy gdzieś w Europie spotkamy się jeszcze z takimi przyjęciami ? Czy raczej szybciej pojawi się policja miejscowa, wezwana przez sąsiadów, schowanych za swoimi żaluzjami?
Trzeciego pytania już nie zadam.
Potem cumujemy na wybrzeżu Morza Śródziemnego. W Al-Husajma. Jakaż różnica, w porównaniu do Atlantyku. Brak przypływów (prawie), fale jak na Bałtyku, takie nijakie.
Ale jest za to coś innego. Hiszpańska wyspa Penon de Alhucemas, leży 200 (ma głowie Teresy) metrów od plaży, przy której stoimy. Pozostałość czasów kolonialnych. Ktoś czegoś nie doczytał i wszystkie wysepki wokół Maroka stały się na wieki własnością hiszpańską. Widać, że umowy pokojowe (niczym kredytowe), też mogą zawierać różne kruczki.
Na plaży widzimy też najdziwniejsze łodzie (?) rybackie jakie kiedykolwiek oglądaliśmy. Dobry pomysł, na takiej (dwuosobowej), to tylko kilkaset metrów od brzegu można się zapuścić. O ucieczce do Europu nie ma mowy.
To jeszcze nie koniec dziwów w tym miejscu. Idąc plażą na zachód spotykamy kolejne dwie, tym razem niezamieszkałe wysepki Królestwa Hiszpanii. Isla de Mar i Tierra (te jaśniejsze, po prawej stronie zdjęcia). Te są oddalone o 100 metrów od lądu. Oczywiście na plaży stoi żołnierz z karabinem, aby nikomu nic głupiego do głowy nie strzeliło!
Potem jeszcze ze 2 dni jedziemy przez Góry Rif, które w tej części Maroka dochodzą do samego morza. Każdego wieczoru jesteśmy dokładnie legitymowani. Potem w pobliżu stoi jakiś strażnik. Są ku temu dwa powody. To rejon masowych ucieczek z Afryki do Europy.
Po górskich lasach ukrywają się całe grupy czarnoskórych, czekających tylko na okazję.
Po drugie, w tych rejonach produkuje się, a potem przemyca do Europy marihuanę i haszysz. Trzecia niedogodność, w postaci porwań obcokrajowców, ostatnio nie występuje.
Zdjęcia z tych kilku ostatnich dni na Afrykańskiej ziemi, postaram się opublikować przy następnej okazji.
Bo dzisiaj, ósmego kwietnia wieczorem, stoimy już na terenie poru Tanger Med. Jutro mamy zaplanowane spotkanie z trzema załogami z forum Kamperteam, które rozpoczynają jazdę po Maroku, a kilka godzin później sami mamy zamiar przeprawić się na stary kontynent. Ponad cztery miesiące nas tam nie było.
Tani internet pozostanie niestety w Maroku.
Więc w sieci meldować się będziemy tylko okazjonalnie.
Do usłyszenia !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz