Rozpoczynamy od Jimena de la Frontera. Małej miejscowość z ruinami arabskiego zamku. Po godzinie jedziemy dalej.
Na noc zatrzymujemy się kilka kilometrów przed miesteczkiem Algatocin. Dla nas to duża zmiana po kontynencie afrykańskim. Wszystko utwardzone, czysto, spokojnie, z tablicami informacyjnymi Jest to punkt widokowy jakich w tym rejonie spotkaliśmy wiele.
Kolejnego dnia dojeżdżamy do miejscowości Ronda. Miasta położonego w niesamowitym miejscu, na skale, z głęboką na 90 metrów szczeliną, która rozdziela go na dwie części. Most nazywa się Puente Nuevo i został wybudowany pod koniec XVIII wieku. W tamtych czasach jego budowa była wielkim wyzwaniem budowlanym, Most jest używany nadal i wytrzymał nawet przejazd naszego kampera.
W Rondzie spędziliśmy dwa dni. Było i słuchanie muzyki "na żywo" w parku.
I kilka godzin zwiedzania ciekawych zabytków. Choćby widoczny na zdjęciu pałac, zwany Domem Władcy Maurów. Wprawdzie Maurowie w nim nie mieszkali (pałac pochodzi z XVIII wieku), ale nad jednymi z drzwi umieszczony jest wizerunek arabskiego władcy, od którego pochodzi nazwa. Pałac można zwiedzać. Posiada wspaniały ogród oraz tajemnicze podziemia.
Ciekawie prezentuje się gotycka fasada kościoła de Pedre Jesus z przełomu XV i XVI wieku.
Już sama fasada Casa de San Juan Bosco byłą intrygująca. Co jest w środku? Muszę tu dodać, że skierowł nas w to miejsce przewodnik "Ronda", zakupiony w miejscowej informacji turystycznej. Przewodnik ......... w języku polskim! Kapitalne wydanie. Myślę, że bez niego przejechalibyśmy przez miasto podziwiając jedynie jego położenie i most. Tymczasem dowiadujemy się, że stoimy w jednym z najpiękniejszych zakątków miasta. Zatrzymujemy się przed domem wybudowanym w stylu modernistycznym, na początku XX wieku. Z pięknymi wnętrzami, wypełnionymi azulejos.
Oto fragment ogrodu tego pięknego domu. Ogrodu, położonego nad 100 metrowym urwiskiem. To gdzieś tutaj przed laty opisywali uroki Rondy - James Joyce i Ernest Hemingway.
Dwa dni szybko mijają i musimy jechać dalej.
Ciągle nam tego czasu, w tej podróży brakuje. Im dłużej jedziemy, tym więcej chcemy zobaczyć, poznać, delektować się. Możemy tylko powtórzyć, że jazda dla jazdy, połykanie kilometrów i zaliczanie kolejnych miast i państw nas nie interesuje! Nie ma to nic wspólnego z naszym widzeniem uprawiania karawaningu.
Niedaleko od Rondy położony jest Setenil de las Bodegas. Miasteczko, którego część położona jest pod wielkim okapem skalnym. Ot, taka ciekawostka regionalna.
Całe miasteczko jest oczywiście białe. Próbuje się tu "przywrócić do życia" fragment starej arabskiej fortecy.
Natomiast w Olvera jest i odrestaurowana twierdza Maurów z XII wieku i kościół o dziwacznej nazwie iglesia Parroquial de ntra.sra.de la Encarnacion.
Teraz na dni kilka kończymy z zabytkami i na weekend zaszywamy się w Garganta del Chorro. To jeden z cudów Andaluzji. Rozpadlina skalna o wysokości prawie 200 metrów, którą płynie rzeka. Rozpadlinia w najwęższym miejscu nie ma nawet 10 metrów szerokości! To robi wrażenie.
Mamy tu czas i na spacer bez celu i na podglądanie nieznanych nam gatunków zwierzyny.
Choć czasami to tak do końca nie wiadomo, kto kogo podgląda? :-)
W poniedziałek "wracamy na szlak". Szlak wiedzie już oczywiście tylko na północ. Ku Polsce. Przystanek robimy dopiero w mieście Antequera. Miasto z rzymskim rodowodem i pracownikami informacji turystycznej, którzy potrafią przekonać turystę, że warto się tu zatrzymać. Czyli znowu foldery, plany w rękę i poszli!
Zaczynamy "od góry". Od arabskiej twierdzy z XIII wieku. To tu, dokładnie wskazane jest miejsce, w którym w 1410 roku wojska księcia Don Fernando zdobyły mury twierdzy Maurów. Choć z tym zdobywaniem arabskich miast, to różnie bywało. Jedne źródło podaje, że dzielne wojska chrześcijańskie ........., a inne źródło podaje, że miejscowy przywódca oddał klucze do miasta - bez walki. Do rekonkwisty bardziej pasuje wersja 1.
W Antequera jest wiele ciekawych miejsc. Ot, choć by pałac Najera x XVIII wieku, obecnie muzeum miejskie.
Potem na naszej drodze stanęła Grenada. Dosłownie stanęła... i zatrzymała nas na 3 dni, a miała być tylko kolejnym miastem etapowym.
Wszystko za sprawą (głównie) Alhambry. Do tej pory nie wiedzieliśmy, że takie miejsce istnieje, a istnieje już od ośmiu wieków. Miejsce, gdzie swój ślad zostawili i Arabowie i Europejczycy. Ślad, w postaci pałaców, parków, kościołów. Dopiero teraz rozumiemy, że w tak krótkim okresie czasu nie mieliśmy szans na poznanie, czy też zrozumienie tego fenomenu.
Więc choć kilka zdjęć tu zamieszczę, aby pokazać miejsca jakie zobaczyliśmy w Alhambrze - dawnym królestwie Nasrydów.
Tu arabska twierdza Alcazaba i tak zwany Ogród Międzymurza, czyli wspaniały ogród między murami obronnymi. No cóż, trudno się dziwić, że rekonkwista postępowała łatwo, skoro zamiast kolejnych szańców czy innych budowli wojskowych, Maurowie budowali ogrody i fontanny.
To przejście między dziedzińcami w pałacu Nasrydów.
Fontanna na dziedzińcu Lwów. Dziedziniec ten jest miejscem ..... magicznym, choć z magią nie ma nic współnego. Ale to właśnie tutaj, udało się autorom projektu perfekcyjnie powiązać przestrzeń ze swoim dziełem. Efekt? Chodząc między kolumnami, czujemy się niczym na ...... pustyni. Pełna harmonia i relaks.
To wieża Dwórek. Wiek XIV. Służyła do obserwacji otoczenia pałacu. Nie w sensie wojskowym! Lecz główną rolę spełnia tu sadzawka, a właściwie to, co w niej widać.
Z alei cyprysów widać były klasztor franciszkanów. Budowla arabska, w czasach chrześcijańskich wykorzystywana jako klasztor. Obecnie hotel.
Późnym popołudniem nadszedł czas na zwiedzanie Generalife. To część "wypoczynkowa" dla arabskich władców. Widoczny na zdjęciu dziedziniec Sadzawki, to jeden z elementów wielu ogrodów, które przed wiekami tu się znajdowały.
Kolejny oryginał to schody Wodne. Od setek lat poręczami płynie woda. Już po tych kilku zdjęciach można się przekonać, jak ważną rolę w arabskich pałacach Grenady spełniały: woda, światło, rośliny i przestrzeń. Kanony współczesnej architektury.
Do kampera wracamy już o zmroku.
Ostatkiem sił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz