Pas graniczny pomiędzy Mauretanią i Mali. Kilkaset metrów
szeroki. Potem szlaban i podchodzi umundurowany, nazwijmy go przewodnik.
Objaśnia, że trzeba zaliczyć cztery punkty, aby pojechać dalej.
1. Pierwszy po
lewej stronie „szałas” z doktorem. Wchodzimy pojedynczo, podajemy swoje imię i
nazwisko, pan zapisuje nas do księgi i celując nam w czoło jakimś laserem –
dokonuje pomiaru temperatury. Prawdopodobnie chodzi o to, by nie przywlec z
Europy jakiejś choroby?
2. Kolejny budynek po lewej stronie, to siedziba
„straży granicznej”. Pomieszczenie po prawej i spisanie naszych danych z
paszportu. Potem pomieszczenie po lewej, gdzie za komputerem siedzi
„inspektor”, który wykonuje prawie te same czynności, które miały miejsce w
czasie wydawania telemetrycznej wizy wjazdowej do Mauretanii.
To znaczy
spisywanie danych, zdjęcie, odciski palców. Dowcip polega na tym, że wizę
wjazdową do Republiki Mali już posiadamy w paszportach. Widać, że Francuzi mają
dar przekonywania i potrafią wcisnąć na Czarny Ląd, nikomu nieprzydatne
technologie. Brawo Paryż!
|
Dokument odprawy celnej pojazdu. |
3. Wracamy po kampera i podjeżdżamy do przodu, aby
zatrzymać się przed posterunkiem celny. Po stronie prawej. Wchodzimy do środka,
a dokładnie, to wchodzi właściciel kampera z dowodem rejestracyjnym i
paszportem. Celnik wpisuje dane do wielkiej, nawet imiona rodziców
4. Teraz
podjeżdżamy pod szlaban wyjazdowy N 15.68176
W 09.32570, a tam jakieś policjanty sprawdzają wszystko jeszcze raz i
witamy w Mali.
Proste? Proste, a co najważniejsze, wszystko spokojnie i z
uśmiechem na ustach. To nie nadęci łapówkarze i skorumpowani mauretańczycy. Dwa
światy. Choć to nie wszystko jeszcze z tym wjazdem do Mali załatwione. Reszta
formalności pozostawione na najbliższe miasto.
Jednak nie tak szybko!!!
Kilkaset metrów dalej, a dokładniej mówiąc N 15.66448 W 09.33902 bramka. Punkt poboru opłat
drogowych. Za kampera zapłacimy 500 CFA (3.50 PLN), dostajemy bilecik i w
drogę.
Całkiem nie złą drogę, trzeba dodać. Teraz odpowiem na pytanie, bo
zapewne wielu naszych sympatyków sobie je zadaje: po co oni tam pojechali?
Mali! Najbardziej niebezpieczny region świata! Odpowiem tak.
Wybraliśmy ten
kierunek, z tego samego powodu, dla którego pojechaliśmy przed laty do Gruzji,
Albanii, Tunezji czy też Rosji. Coś nam mówi, że niezupełnie jest tak, jak
przedstawiają nam to media, politycy, czy też nasze środowiska, w których
żyjemy. Że ktoś kłamie, ktoś manipuluje, ktoś kreuje na swoje potrzeby widzenie
świata.
Dlatego przed laty rozpoczęliśmy nasze podróże, aby poznać i zrozumieć
świat.
Aby zobaczyć własnymi oczami, to co inni widzą na ekranach telewizorów.
Do takich podróży, do podróży w takie rejony świata jak Mali, szczególnie
dokładnie i długo się przygotowujemy. Potem już tylko ruszamy w świadomą
drogę.
|
SP w Niorop |
Tego wieczoru droga zawiodła nas do pierwszego miasteczka
malijskiego, oddalonego o około 70 kilometrów Nioro du Sahel.
Ciemno dookoła. Za długo nas trzymali na
mauretańskiej granicy. Stajemy przed miastem, obok policyjnego punktu
kontrolnego, przy stacji benzynowej N 15.23595
W 09.56453 Jednak była to błędna decyzja. Tak nie powinno się stawać na
noc. Teren przy trasie przelotowej. Oświetlony, a zapytani policjanci mówią, że
tu niebezpiecznie i powinniśmy do hotelu jechać. Jednak pierwsza noc na
malijskiej ziemi minęła spokojnie i rano wjeżdżamy do miasta, aby rozpoznać
ceny (nieco niższe), doładować internet (karty kupiliśmy już na granicy za 1000
CFA (7 złotych) za jeden numer startowy. Ten internet, to niestety drogi w tym
Mali. 50 Mb za 7 złotych, 300 Mb za 21 złotych, a 1 Gb za ponad 53 złote (7500
CFA). Trzeba powiedzieć, ze pokrycie ma lepsze niż w Mauretanii, a szybkością
też trochę ten ostatni przewyższa. Poza tym w Nioro są dwa banki z bankomatami
i rynek, gdzie uzupełniamy zapasy warzyw.
|
Droga do Diema i nasz pierwszy baobab. |
Potem załatwiamy resztę formalności.
Wracamy przed miasto, w stronę granicy. Do urzędu celnego N 15.24325 W 09.56007. Tam dajemy paszport i dowód
rejestracyjny. Po blisko godzinie i małej awanturze (ile tu mamy jeszcze
czekać!!!) dostajemy kwit odprawy pojazdu i uiszczamy opłatę celna 5000 CFA
(frank zachodnioafrykański) co jest równowartością 35 złotych i dostajemy kwit
kasowy dokonania opłaty. Przy okazji, aby umilić sobie oczekiwanie, możemy na
terenie urzędu, zatankować wody z węża do kampera. Potem jedziemy na komisariat
policji. N 15.23557 W 09.58122, aby potwierdzić
swój wjazd do Mali. Dajemy dyżurnemu paszportu, on spisuje sobie jakieś dane do
wielkiej księgi i żąda opłaty 5000 CFA. Należy go poprosić o kwit lub
adnotację, ze wziął pieniądze od nas, to wtedy się uśmiecha i mówi, ze to był
żart i on miał na myśli „kadu”.
Jedyny przypadek w Mali takiego zachowania
policjanta. Widocznie za blisko Mauretanii pełni służbę. Ja osobiście przeniósł
bym go gdzieś za Timbouktu.
|
Diema. Idziemy na zakupy. |
Wyjeżdżamy z miasta. Kierunek Bamako. Dodam w tym
miejscu kilka słów o terenach, które na przełomie 2016/2017 były oznaczane
przez ambasady Francji i Wielkiej Brytanii, jako niebezpieczne, gdzie turyści
nie powinni przebywać. W Mauretanii jest to miasteczko Aleg na „Drodze Nadzieji”. My przejechaliśmy ponad 500 kilometrów
dalej na wschód, do Ayoun. Droga z
Ayoun, do przejścia granicznego w Gogui
też jest oznaczona kolorem czerwonym – czyli nawet nie myśleć o niej. Natomiast
na terenie Mali, pas o szerokości 100 km od mauretańskiej granicy, też jest
strefą ZAKAZANĄ. Tyle teoria, do której podchodzimy zawsze z powagą, choć coraz
mniejszym szacunkiem.
|
Ciasteczka sanfra. |
|
Maniok. |
To jednak już temat na inną rozprawkę o tytule: kto ma
więcej racji: dyplomaci, miejscowi policjanci, czy mieszkańcy danego
rejonu? Czyli rozpędzamy się, a potem jeszcze
szybciej hamujemy. Punkt poboru opłaty drogowej 500 CFA za kampera, za odcinek
do Diema. N 15.19968 W 09.53078 Zatrzymujemy się na moment, na wielkim rondzie
w Diema. Kupujemy smażone banany
(500), małe ciasteczka sanfra (250) i
owoc baobabu (?) do chrupania za 100. Przy rondzie punkt celników N
14.55455 W 09.18871. Wpisują mnie do
grubej księgi. Kilkaset metrów dalej punkt poboru opłat. Znowu 500, mówią, że
do samego Bamako wystarczy. Teraz już wiem dlaczego. 300 kilometrów koszmarnej
drogi z wielkimi dziurami. Jechaliśmy nią przez 2 dni!
Oto kilka fotek z malijskich dróg - dla rozrywki i przestrogi.
|
Takie drogi w Mali też bywają. |
|
Takich też jest nie mało! |
|
Dziury starają się zasypywać dzieci, za opłatą. |
|
Jak nie ma dziur, to znaczy GRUNTÓWKA. |
|
Transport międzymiastowy. |
|
Albo tak. |
|
Czasami tak. |
|
Zamiast trójkąta gałęzie drzew. |
|
Żywiec na platformie ciężarowej. |
|
Jeżeli kózki będą tak postępowały .... |
|
...... to skończą tak. |
|
Nocleg imieninowy |
Nasza metoda nocowania?
Zjechać w sawannę, minimum kilometr i nie być widocznym z głównej drogi.
|
Nocleg pod baobabem |
Pierwszy nocleg „pod baobabem” N 14.40279
W 08.26102 No właśnie, coraz więcej widzimy tych majestatycznych drzew.
Na mnie robią wrażenie. Drugi nocleg „imieninowy” N 13.29868 W 07.94476 Solenizantką jest Gosia el Grey.
Wieczorem dowiadujemy się, że w
Gao
miał miejsce zamach samobójczy w koszarach. Ponad stu zabitych żołnierzy, w tym
tych z misji zagranicznych. Jest przygnębienie. Przed
Bamako (stolica Mali), a dokładniej to przed
Kati, znowu bramka N 12.77194
W 08.11335. Pomyślałem – ale się wyżyje. Tymczasem obsługa pokazuje –
nie ma opłat, można jechać dalej. Jechać.
|
Bamako. Plac Indenpendence |
Ruch coraz większy. Tysiące motorków
chińskiej produkcji. Dużo ciężarówek. Upał, grubo ponad 30 stopni. Przebijamy
się do centrum. Do ambasady Burkina Faso N 12.63108 W 08.01514. Jest późno, coraz później.
Dochodzi południe. Jest czwartek. Jak nie załatwimy wizy dzisiaj, to być może
dopiero w poniedziałek się da. Tyle dni w Bamako? Wchodzimy na teren ambasady
kwadrans przed południem. Portier długo nas spisuje. Hol, okienko wizowe. Jest
ok. Zdążyliśmy. Formularz dość prosty do wypełnienia, dwa zdjęcia i paszport.
Wybraliśmy najbardziej bezpieczną dla nas wersję: wiza 3 miesięczna,
wielokrotna. Cena 31 000 CFA za osobę. Brakło nam tych „sifów” (CFA),
więc pani wezwała jakiegoś miejscowego cinkciarza, z którym dokonaliśmy
wymiany.
|
Bamako. Bulwar. |
Odbiór wiz w tym samym dniu, o godzinie 16.00. Idę więc samotnie na
spacer po Bamako. Miasto przypomina twierdzę. Metalowe schrony na rondach, co
kilkaset metrów posterunki policji, wozy bojowe, wieżyczki z żołnierzami,
kamery. Czułem się bezpiecznie, choć lekko ogłuszony. Czym? Żółtymi taxi, które
ciągle na mnie trąbiły, oferując swoje usługi. Białas idzie na piechotę !!!
Przez jedno skrzyżowanie nie mogłem przejść. Zobaczył to policjant. Zagwizdał,
wstrzymał ruch, a ja jak staruszka o laseczce przetruchtałem te 3 pasy ruchu. W
końcu znalazłem bank, który obsługuje Mastercart, bo z kartami Visa nie ma problemu.
Narobiłem też sporo zdjęć i o godzinie 16.00 odebraliśmy swoje paszporty z
wizami. Szybko, miło i z uśmiechem.
Jedziemy szukać noclegu. Po drodze
odwiedzamy sklep, który przypomina nasze sklepy osiedlowe, ale za to z
europejskim asortymentem. N 12.66471 W
07.97368 jogurt naturalny 1 litr 1300 CFA, woda mineralna półtora litra – z
lodówki 500, a w sześciopaku po 375 CFA, wino w kartonie 1 litr po 1500. Chleb
w cenie od 1500 CFA!!! Tego nie kupiliśmy. 10 jajek 1000 CFA. Pozostałe ceny na
targu. Pomidory po 500 za kilo, cztery duże ogórki za 500, ananas 600 za
sztukę, dwa kilo bananów za 1300 CFA, cztery drożdżówki 1400, duża bagietka 300
CFA.
|
Bamako. Wejście do muzeum narodowego. |
Na nocleg stajemy przed Muzeum Narodowym N 12.65958 W 07.99977. W ciągu dnia parking strzeżony za
200 CFA. W nocy free za żołnierzami z długą bronią. Według przewodników
pisanych, muzeum to jest najlepszym muzeum w całej zachodniej Afryce. Idę skoro
świt (9.00) Bilet 2500 CFA, chyba że masz czarny kolor skóry – wtedy zapłacisz
500. Obiekt wielki. Do zwiedzania jeden budynek z trzema salami. W jednej
tkaniny Mali. Ciekawe i można nieoficjalnie robić foto. Druga ekspozycja, to
wykopaliska. Tutaj już chodzi za mną kobieta, zachowując odległość 2-3 metrów.
W każdej chwili gotowa bezwładnieć mnie, gdyby mi przyszło do głowy zrobienie
fotki. Nie dała się namówić nawet na jedno zdjęcie. Opisy ekspozycji tylko po
francusku. Małe eksponaty w gablotach, opisane hurtem. Nie wiadomo, co jest co.
Sala trzecia. Maski. Największa atrakcja Mali. Maski eksponowane na normalnej
wysokości. Tabliczki z opisami umieszczone na wysokości 40 cm nad podłogą!!
Diabli mnie biorą. Chcę siadać na podłodze, aby coś odczytać. Ochraniarka pokazuje mi, że należy uklęknąć na jedno kolano i będę dobrze widział. Parodia.
Wychodzę zniesmaczniony.
|
Nocleg na sawannie, za miasteczkiem Fana |
Pytamy policjantów i żandarmów, jaka sytuacja na
wschodzie. Mówią, że można jechać. Droga bardzo dobrej jakości. Po drodze
mijamy dwie kolumny wojskowe. Niemiecką i hiszpańską. Wracają ze wschodu.
Żołnierze spięci, kręcą nerwowo swoimi wieżyczkami. Stajemy po 120 kilometrach.
Obok punktu poboru opłat (500). Oczywiście ukryci w sawannie. N 12.83056 W 06.903389. Kolejny dzień, to uczta duchowa.
Poznajemy historię, zwiedzamy ciekawe miejsce, bratamy się z ludźmi, fajne
plenery foto.
|
Grób króla Bambara. |
|
Meczet w Sekoro. |
|
Sekoro. |
|
Sekoro. Dzieci, dzieci |
Wszystko to w
Segoukoro
– stolicy
imperium Bambara. Rzecz nie opisana w znanych mi przewodnikach.
Trzeba wiedzieć kiedy i gdzie zboczyć z asfaltu (N 14.18890 W 03.59371). Po kilkuset metrach
zatrzymujemy się przed wioską. Dzielnie znosimy zbiegowisko dzieci. Są miłe i
przyczepne. Prowadzą nas za ręce. Potrafią łapać po jednym palcu od ręki, czyli
prowadzimy spokojnie trójkę dzieciaczków jedną ręką. Starszych, którzy domagają się kadu ignorujemy.
Kierujemy się do przywódcy wioski (to tak zwany
Hogon) N 13.39648 W
06.35272. W tym przypadku jest to niewidomy starzec. Wita się z nami, płacimy
5000 CFA za 3 osoby i mamy zgodę na zwiedzanie i fotografowanie wioski. Idziemy
do pałacu
króla Biton Coulibaly.
N 13.39701 W 06.35331 Oddajemy cześć
przy jego grobie. Spacerujemy po całej wiosce, która sięga do brzegi trzeciej
co do wielkości rzeki Afryki.
Rzeka
Niger (czytaj nidżer).
|
O zmierzchu obserwujemy rzekę Niger. |
Mijamy jakąś wiejską blokadę beczkową N 13.07479 W 05.31806. Przed miejscowością San blokada poważniejsza N
13.27330 W 04.95530, a na noc stajemy w cieniu
wielkich budowli termitów. W punkcie N 13.23260
W 04.85596. Wszędzie zasięgamy języka i wszyscy mundurowi przekonują
nas, że jest bezpiecznie. Więc następnego dnia jedziemy do, chyba największej
obok Timbouktu atrakcji Mali. Do miasteczka Djenne (dżienne), gdzie w poniedziałki odbywa się duży, kolorowy
targ, otaczający największą na świecie budowlę z gliny. Wielki Meczet.
Droga
jest koszmarna. Wprawdzie bez dziur, ale połatana tak nieudolnie, że trudno
jechać szybciej, niż 30 km na godzinę. I tak przez ponad 100 kilometrów.
|
Przeprawa do Djenne. |
Na
skręcie do Djenne silny posterunek. Po raz pierwszy chcą fiszki. Zapewniają o
bezpieczeństwie, byle nie przekraczać na północ drogi do Gao. Do Djenne jedzie
się wałem, ze znośną nawierzchnią. Po dwudziestu kilku kilometrach prom. N
13.87999 W 04.51422 Taki na dwa
samochody, ale wjeżdża się na niego po przebyciu po dnie rzeki kilkunastu
metrów. Wjazd na prom
nie dla długich samochodów. Decyduje się
pozostawić kampera przed rzeką. Teresa zostaje, ja przesiadam się do Czarka.
|
Można i tak się przeprawić. |
Opłata za przeprawę 5000 CFA od kampera, w obie strony. Od promu jeszcze 6
kilometrów do miasta. Samo miasto z charakterem. Tłoczno, gwarno, kilku
przewodników chce zostać przez nas zatrudnionych. Nic im z tego nie wychodzi.
|
Kolorowy targ w Djenne. |
Idziemy
grupą przez kolorowe targowisko i wokół meczetu N 13.90526 W 04.55502. Warto tu było przyjechać. Przed
każdym wejściem do świątyni tablice informacyjne; niewiernym wzbronione.
Przewodnicy twierdzą, że wprowadzą nas za opłatą po 10 tysięcy, a potem za 5
tysięcy od osoby. Gdy zostałem sam, to była mowa o 3 tysiącach. Wcześniej,
namówiony przez młodzieńca, który się do mnie „przylepił”, wyszedłem na dach
jednego z budynków, z widokiem na meczet. Miała być za to opłata 1000 CFA.
|
Perełka, czyli Wielki Meczet. |
Stanęła na długopisie i też było ok. Niestety na dachu, gdzie można było
wykonać kilka interesujących zdjęć meczetu i rynku, mój Olympus E-P5 odmówił
dalszej współpracy. Nie włączył się i tak mu już zostało. Głupie uczucie, gdy
to dopiero początek podróży, a Twoje ważne narzędzie dokumentacji ulega awarii.
No cóż, jest to tylko maszyna, która wiernie służyła mi przez 3 lata. Z dobrymi
„szkłami” wykonała zapewne setki tysięcy zdjęć. W różnych warunkach pogodowych.
I za kołem podbiegunowym i na pustyniach. W kurzu i deszczu. Od tej pory nic
już nie będzie takie samo. Szczególnie nasze zdjęcia z podróży. Coś tam ze sobą
zabrałem „na czarną” godzinę, choć już nie tej klasy co Olympus.
|
Port w Mopti. |
Dość szybko
wracamy promem do Teresy i odjeżdżamy kilka kilometrów na wcześniejszy
odpoczynek. Jak zwykle w bok, od głównej drogi. N 14.10052 W 03.54351 Kolejny dzień to nowe doznania.
Jedziemy do Mopti. Tu niespodzianka.
Droga okazuje się zupełnie dobra! Samo miasto lubi być nazywane Wenecją Mali.
To że jest położone nad wodą, nic jeszcze nie znaczy. Tak zawalonego śmieciami
miasta, jeszcze w tym kraju nie widzieliśmy. Na kilkumetrowych stertach śmieci
pasą się świnie. Smród czuć z każdej strony. Stajemy w centrum. Idę pokukać na
meczet. Wcale nie taki stary. N 14.49369
W 04.19672 Do środka tylko wierni mogą wejść. Potem zakupy na targu.
Ceny wysokie. Coraz trudniej się porozumieć. Jakieś pamiątki, sprzedawane są po
cenach absurdalnych. No to jeszcze port na rzece Niger pozostał. Tu
pełne zaskoczenie N 14.49566 W 04.20100
Oddalony kilkaset metrów od centrum, jest największym portem Mali. Stąd można
dopłynąć i to bezpiecznie dopłynąć nawet do Timbuktu! Rejs trwa 3 dni. Tylko
jak tam zejść na stały ląd i nie stracić głowy? Odpada. Natomiast, pomimo
makabrycznego brudu, sterty śmieci walających się po nabrzeżu, wszechobecnemu
smrodowi – miejsce to ma coś magicznego w sobie.
Stąd odpływają wielkie
łodzie, nawet do sąsiednich krajów. Trwa załadunek towarów i ludzi. Dokąd płyną?
Tuż obok rybacy zarzucają sieci. Na brzegu trwa handel towarami wszelakimi.
Wszystkie zakamarki wykorzystywane są do siedzenia w cieniu, spania, picia
herbaty, a między tym wszystkim przemieszcza się jeden białas, czyli ja.
Robię
zdjęcia, filmuje, nic złego mnie nie spotyka. Więcej uśmiechów i pozdrowień
widzę, niż obojętności. O wrogości nie ma mowy! Ponieważ ekipa była zmęczona
upałem, który od wielu dni oscyluje wokół 35 stopni w cieniu i kamperach też,
stawiłem się wcześniej na pokładzie i wczesnym popołudniem pojechaliśmy w
kierunku kraju Dogonów. Do miasteczka
Bandiagara.
Ale tam nie dojechaliśmy.
|
Wiejskie studnie z wodą. Wszędzie podobne. |
Za miejscowością Goundaka
jest „mocny” checkpoint żandarmerii N 14.49167
W 03.94187. Spisują wszystkich przejeżdżających obcokrajowców. Uwaga:
jest 24 styczeń. Kartka grubej księgi, gdzie wpisywane są nasze nazwiska,
zaczyna się od daty 24 grudzień. Przez miesiąc, przez posterunek ten
przejechało 8 (ośmiu) obcokrajowców. Jeden miał wpisany kraj pochodzenia Japan.
Pozostałych nie doczytałem. Nie jest to pokrzepiająca informacja. Pytamy o
bezpieczeństwo w regionie, do którego wjeżdżamy. Żandarmy odpowiadają, że do
Bandiagary jest ok, ale potem, to znaczy na 120 kilometrowym odcinku do granicy
z Burkina Faso, sytuacja jest im nie znana i odradzają podróż w tym kierunku.
No kurcze. Nie jest dobrze. Czyżby czekał nas powrót 500 kilometrów do
przejścia poniżej Bamako?
Zostawiamy decyzję na później. Kilkaset metrów za
postem policyjnym „wyskakujemy” z opłaty drogowej 500 CFA, a potem stajemy, na
dwa dni wypoczynku, w dość ciekawym punkcie. Kilometr od posterunku policji, w osłoniętym drzewami
punkcie N 14.49000 W 03.93377. Jeśli ktoś
ma ochotę na spacery, to znajdzie tu wiele ciekawych kierunków.
|
Taguna z XIII wieku |
|
Pałac Aguibou Tall. |
Bandiagara. Stolica plemienia Dogonów.
Namierzyłem tu dwa ciekawe starocie: starą XII
wieczną togunę N 14.34907 W 03.61129
oraz pałac
Aguibou Tall N 14.35006 W 03.61095.
I przewodnika. Widać po opowieściach innych podróżnikó1), że ciężko będzie, w krótkim
czasie, zobaczyć tu samodzielnie coś ciekawego. Poza tym, znajdujemy się jednak
w rejonie niekoniecznie bezpiecznym w 100%. Ofert i zaczepek ze strony
przewodników, jest aż za dużo.
|
Oferta naszego przewodnika. Wioski Dogonów. |
Wybieramy angielskojęzycznego
Ousmane Kamia. Dobry to wybór okazuje
się po czasie. Cena? Jak sam Ousmane powiedział, jeszcze kilka lat temu,
oferował by swoje usługi od 50 tysięcy CFA od osoby, a nigdy nie schodził
poniżej 40 000 (280 złotych) od jednego turysty, za jeden dzień pracy!
Teraz zadowolił się kwotą 20 000
CFA. Od wszystkich! Do tego doprowadził brak turystyki, w tym
turystycznym centrum Mali.
|
Przewodnik Ousmane. |
Z przewodnikiem umawiamy na następny poranek, w wiosce „wyjściowej” do zwiedzania, czyli
Djiguibomba.
|
Nocleg w Djiguibomba. |
Tam nocujemy, obok szkoły,
N 14.18935 W 03.59427. Wieczorem jeszcze
obchodzę wioskę. Rano punktualnie zjawia się przewodnik i zjeżdżamy z uskoku
Bandiagara, do dolnych wiosek.
|
Zjazd z uskoku. |
Oj, bardzo widokowy jest ten uskok. Potem spacer
po wiosce
Kani Kombole. Ciekawy i
pouczający. Lud Dogonów, to ważny element w tym regionie Afryki.
Potem jedziemy
kamperami w kierunku, oddalonej o 7 kilometrów, wioski Tely. Ja rezygnuję w połowie drogi, obawiając się zakopania swojego
olbrzyma, w tym piaszczystym terenie.
Sama wioska, a szczególnie jej niezamieszkała obecnie część, wybudowana
pod ścianą uskoku, okazała się warta zwiedzenia.
Rozliczyliśmy się z przewodnikiem, zakupiliśmy jakieś dogońskie
pamiątki i odjechaliśmy kilkanaście kilometrów dalej, na nocleg.
|
Dogońskie dzieci z Barafera. |
Do wioski
Barafera. N 14.10079 W 03.54332 To znaczy najpierw do wioski, a
potem ze względu na kurz jaki wznosili mali mieszkańcy wioski, odjechaliśmy kilkaset
metrów za zabudowania.
Do granicy z Burkiną pozostało niecałe 200 kilometrów.
Tylko jest małe ale. Usłyszeliśmy dwie opinie, że nad tym pasem przygranicznym
służby mundurowe nie panują. Jedziemy na własne ryzyko. W miejscowości Koporo Na silny posterunek żandarmerii.
Spisują nasze dane z paszportów.
Przed miejscowością Koro popadamy w opłatę miejscową. Jest dzień targowy, sobota i jako
domniemani sprzedający na targu płacimy 500 CFA. Myśleliśmy, że to jakieś
drogowe historie.
|
W drodze do Burkina. Studnia. |
|
Przed Burkina. Zakupy. |
|
Przed Burkina. Foto my im i oni nam. Białasom. |
Dopiero z otrzymanych kwitków wyszło co i jak. Za Koro
odprawa graniczna N 14.05862 W 03.07718.
Po kilkuset metrach odprawa celna, taka bardziej kurtuazyjna. Czyli
wyjechaliśmy z Mali, choć do granicy jeszcze ze 40 kilometrów.
|
Ostrzelany posterunek. |
Kilka kilometrów
przed granicą N 13.92581 W 02.90472 stoi
budynek policji granicznej. Nieczynny, z wyraźnymi śladami ostrzału z broni
ręcznej. Widocznie zbyt dużo funkcjonariuszy przebywało na zwolnieniu lekarskim
(po ranach postrzałowych) i w związku z brakami kadrowymi posterunek został
zamknięty.
Tymczasem my wjeżdżamy do Burkina Faso. Kraju ludzi prawych (tak
tłumaczy się nazwę tego kraju), ludzi szczęśliwych, uśmiechniętych. Zobaczymy?
Drogi fatalne, smród bród i ubóstwo to po ch. Pana tam się tarabanic? Jesteście masochisci? Bissap mieli choć?
OdpowiedzUsuńBissap? Nie pamiętamy. Z tym brudem, to lekka przesada. Mieli za to inne wartości dodatnie: Dogonów, Mopti i jeszcze kilka prawdziwych perełek. No i ludzi szczęśliwych. :-)
Usuń