|
Most graniczny Niger-Benin |
Za mostem policja benińska. Znowu deklaracja do wypełnienia.
Celnicy puszczają nas bez dokumentu celnego pojazdu. Skierowali nas do siedzimy
douanów we wiosce. Musimy jednak wracać po niego, po kilku kilometrach. Tak to
jest, jak jesteśmy postrzegani jako ciekawostka.
Opłata 5800 CFA. O zmroku
chowamy się na sawannie. Kilka kilometrów za granicą. Po wypiciu zimnego piwa,
które daje ukojenie po kolejnym, upalnym dniu.
|
Pierwszy nocleg na benińskiej sawannie. |
Rano wstajemy spokojnie, bez
pośpiechu, a w chwilę potem mamy wizytę czterech policjantów, w terenowym
radiowozie. Dostrzegli nas z ulicy. Zainteresowali się, bo turysta, a do tego
kamperem, to tu ewenement! Coś tam sobie zapisali, a my uzyskujemy chyba
wiarygodne informację o bezpieczeństwie w pobliskim Parku Narodowym W. Parków w
tym rejonie Afryki jest sporo, ale akurat W jest objęty patronatem UNESCO.
Czyli godny zobaczenia. Nie mniej nie braliśmy go pod uwagę, gdyż placówki
dyplomatyczne Francji i Anglii, kategorycznie odradzają swoim obywatelom,
przebywania w tym rejonie. Zagrożenie terrorem i napadami rozbójniczymi. O
polskiej dyplomacji już wspominałem wcześniej. Generalnie odradza opuszczania
Europy. Obecnie jesteśmy informowani, że problemy z parkiem W dawno się
skończyły. Czyli …… postaramy się go zobaczyć.
|
Zdjęcie z ukrycia. Gabinet komendanta z jego foto. |
Ale najpierw mamy być odeskortowani
przez policjantów do najbliższej placówki żandarmerii, gdzie nas zarejestrują i
przekażą do kolejnej placówki, która brygadą tu się zowie. Pojechaliśmy sami,
bo policjanty gdzieś się zawieruszyły. Żandarmi nie wiedzieli co z nami począć.
Jakieś telefony wykonali. Nasi policjanci się znaleźli po czasie. Dostajemy
info, że w kolejnym mieście będą na nas czekać. Tymczasem nikt nie czekał, więc
zostawiliśmy przygodę z żandarmami na boku i pojechaliśmy do dyrekcji parku. W
końcu dostajemy jakieś wiarygodne informację. W parku jest ok, możemy tam
jechać. Park był lustrowany dwa tygodnie temu przez pracowników ONZ. Tylko
kwestia wybory trasy i miejsca wejścia do parku.
|
Plan Parku Narodowego W. |
Wracamy do miejscowości Alfakoara, gdzie jest wejście do parku,
a jak się nie zdecydujemy na park, to jest rezerwat słoni (wstęp 2500 CFA od
osoby). Stajemy na noc obok budynków administracji i strażników parkowych. Nie
mieliśmy i tak innego wyjścia, bo w zapadającym zmierzchu i tak by nas dalej
nie puścili. Kupujemy bilety wejściowe: 10 000 CFA od osoby, za kamper
3 000 CFA. Do tego będziemy musieli opłacić przewodnika parkowego w cenie
5 000 CFA za dzień. W parku możemy przebywać max 72 godziny. Droga do
najbardziej interesującego punktu w parku, tak zwanego styku 3 granic, to troszkę
ponad 100 kilometrów gruntówki. Oj, byle się dało przejechać naszymi kamperami!
Wizytę planujemy zacząć po dniu przerwy. Ostatnio sporo było wrażeń. W
wyznaczonym dniu, o 6.30 przychodzi
przewodnik parkowy o imieniu Aziz i pół godziny później ruszamy kamperami na
dzikiego zwierza. Pojawia się pierwszy mały problem. Przewodnik mówi tyle po
angielsku, co kot napłakał. Myślę, że mogli nam wyznaczyć z powodzeniem
przewodnika chińskiego. Wjazd do parku to punkt N 11.45121 E 03.07349 Najpierw jedziemy przez teren rezerwatu
słoni, około 30 kilometrów. Droga wcale nie jest taka zła. Szutrowa, ale równa.
Jedyny mankament, to kurz. Wielkie ilości kurzu, ale to domena Afryki. Tu każdy
jadący pojazd lub silniejszy wiatr, to kurz, kurz, kurz. W porze suchej, ciężko
jest zdjęcie krajobrazu wykonać, bo przejrzystość powietrza jest znacznie
ograniczona. Rezerwat słoni, a słoni zero. Potem wjazd do parku. Przez metalowy
most na rzece. Droga w 3-4 miejscach jest wymagająca. Raz poboczem trzeba o
dość sporym nachyleniu, innym razem 30 cm wjazd na betonowy mostek, to i jakieś
kamienie trzeba było podłożyć. Podjazdy trzeba było dobrze zaplanować, aby nie
zabuksować, lub stanąć pod górkę. Generalnie, jeżeli nie potraktujemy swojego
kampera jak pojazdu 4x4 i nie będziemy nim szaleć, to spokojnie dojedziemy do
tak zwanego „trójstyky”. N 11.89838 E
02.41167 To środek parku, gdzie łączą się granicę Beninu, Nigru i Burkina Faso.
Nam to zajęło prawie 5 godzin. Zwierzęta? Prawie nic! Jakiś guziec, kilka małp,
trochę ptaków, coś przebiegło, coś zaszeleściło. Jak na park narodowy, objęty patronatem
UNESCO, to mizeria straszna, a cena wstępu też wysoka.
Historia naszego zwiedzania Parku Narodowego W.
|
Alfakoara. Nasz postój w Parku W. |
|
Alfakoara. Pracownicy parku ruszają rano do pracy |
|
Alfakoara. Staw parkowy z punktem foto. |
|
Alfakoara. Udało mi się "upolować" krokodyla. |
|
Alfakoara. Potem rodzina pawianów przyszła nad wodę. |
|
Alfakoara. Ptaki też przyfrunęły. |
|
Alfakoara. Droga kamperem przez park wcale nie była łątwa. |
|
Alfakoara. Ale widoki ze wzniesień były miłe dla oka. |
|
Point Triple (trójstyk granic) i szkolenie strzeleckie. |
|
Pawiany w Parku W. |
|
Nasz nocleg w środku Parku. Inaczej się nie dało. |
No właśnie, wstęp.
Numery naszych biletów zaczynają się od 000008. Czyli siedmiu turystów było
przez wcześniejsze 6 tygodni tego roku.
Przyczyna? Teren parku W opisany jest przez ambasady Francji i Wielkiej
Brytanii, jako strefa, gdzie kategorycznie odradza się przebywania turystom, ze
względu na zagrożenie terrorystyczne, a szczególnie kryminalne, ze strony
zbrojnych band i uciekinierów, którzy schronili się na jego terenie. Dlatego
sami wcześniej nie braliśmy pod uwagę jego zwiedzania i dopiero kilka rozmów
przeprowadzonych na terenie Beninu przekonały nas, że warto. Że problem z
zagrożeniem został zażegnany prawie 2 lata temu! Więc dlaczego placówki
dyplomatyczne ostrzegają, gdy ostrzegać nie trzeba? Lenistwo? Asekuranctwo?
Wygodnictwo? Jeżeli tak, to tracą po prostu wiarygodność. No chyba, że po
świecie rozsyłane są również informację, że do Paryża, czy też Londynu też nie
należy jeździć, bo ……… Ale o ile mi wiadomo, tak nie jest. Dlaczego nie
widzieliśmy dzikich zwierząt, szczególnie tych z „wielkiej piątki”? Mam tu
swoją teorię. Po drodze widzieliśmy, kilometry wypalonej trawy, nadpalonych
drzew. Normalne pogorzelisko. Przewodnik przekonywał nas, ze to metoda pozbycia
się wysokiej, suchej trawy. Znawca tematu ze mnie żaden, ale na mój rozum,
skoro zwierzęta nie mają co jeść, to po prostu wyniosą się na inne tereny! W
tym wypadku, prawdopodobnie przeszły na teren Nigru, rzekł Aziz. Prawdopodobnie,
większą szansę na zobaczenie zwierzyny mielibyśmy, wjeżdżając do parku wejściem
Sampeto. Tylko tam nie mieliśmy szans
przejechać kamperami. Nawet się o tym przekonaliśmy, gdy była podjęta taka
próba. Utknąłem jako pierwszy, po 3 kilometrach jazdy, zawiesiłem się na tylnik
haku. Więc mogę uznać, że troszkę nas naciągnięto na pobyt w parku. Oprócz
biletów wstępu dla osób i pojazdów płaciliśmy przewodnikowi 5 000 CFA za
każdy dzień jego „pracy”. Na terenie „trójstyku” przebywa grupa benińskich
żołnierzy. Spisują nasze dane, jeden z nich eskortuje nas kilkaset metrów, na
teren Burkina, gdzie jest bar-noclegownia i zimne piwo. Tracimy nadzieję na
zobaczenie czegokolwiek ciekawego i późnym popołudniem wracamy. Wracamy około
40 kilometrów, do przełęczy N 11.78746 E
02.74577, której o zmroku nie potrafimy pokonać. W dzień zjeżdżaliśmy z niej.
Teraz trzeba wyjechać te sto kilkadziesiąt metrów, a wyrwy w drogach są dla nas
nieprzejezdne. Czyli nocleg, a od rana zasypywanie dziur, noszenie kamieni i
takie tam prace drogowe. Oczywiście łączności z terenu parku nie ma żadnej.
Nikt przez dobę nie wiedział i nie zainteresował się, gdzie jest grupa polskich
turystów? Samo życie. Afryka. Niby widoczna opieka policji i żandarmerii, ale
tak nie zupełnie do końca. Więcej pozorowania, niż faktycznego działania. Ale
ten problem mamy już za sobą. Udało się samodzielnie zdobyć przełęcz. Potem
jeszcze 2-3 dość wymagające miejsca, dla naszych kamperów i wracamy do
cywilizacji. Czyli do wejściowego wyjścia z parku w Alfakoara. Jest południe.
Przewodnik inkasuje 10 000 CFA, za dwie ciężko zapracowane dniówki, a my
do wieczora walczymy z kurzem, który po naszej wizycie w parku, mamy w każdym
zakamarku kamperów. W szafach, w naczyniach, w łózkach, książkach i gdzie tam jeszcze,
kto by chciał. Dobrze, że na ścianie pierwszego budynku „wartowni” jest kran z
wodą, bo chyba po 200 litrów na załogę wykorzystaliśmy do sprzątania.
|
Przed Bembereke staw i zebu. |
Następnego dnia ruszamy dalej. Dzień upalny. Robimy przerwę południową nad
stawem. Obserwujemy obyczaje miejscowej ludności. Przychodzą do wodopoju różne
stada bydła. Bydło chłodzi się, pije i sra do stawu. Pastuszkowie chłodzą się
też. Plumpają się pomiędzy stadami. Niektórzy z nich są spragnieni, więc
nabierają wodę do butelek i piją ją. Wszystko toczy się w normalnym,
afrykańskim rytmie. Przed miejscowością Parakou
punkt ważenia pojazdów i poboru opłat N 09.57882 E 02.64175 To ważenie to samo wychodzi, bo
podjeżdżając do okienka, jednocześnie wjeżdżamy na wagę. Opłata drogowa
symboliczna, 500 CFA. Pytam kasjera o moją wagę. Ups! Prawie 4100 kg. Bez
zapasu wody i przed tankowaniem. I jak tu wracać do EU?
|
Nasz nocleg przed Sirarou. Sawanna. |
Tam mnie z torbami
puszczą te cywilizowane narody! Już widzę te uśmiechy na niektórych twarzach.
Trzeba przecież posiadać odpowiednie prawo jazdy, odpowiedniego kampera
zakupić, uiścić odpowiednią opłatę i dopiero wtedy można spokojnie …….. . Dość
tego szyderstwa, oby tylko takie problemy nas dotyczyły.
|
Tchaourou, SP na łowisku |
W samym Parakou
wybieramy gotówkę z Ecobanku, którego bankomaty, jako jedne z nielicznych,
obsługują Mastercard. N 09.34027 E
02.62942 Jest też muzeum, takie etnograficzne N 09.32884 E 02.61893. Czasami są to interesujące
miejsca. W tym wypadku nie. Kilka eksponatów i chodząca krok w krok przewodniczka
(to znaczy pani z jednego ze sklepów z pamiątkami), która baczy, czy czasami
foto nie robisz. Co tam fotografować? Chyba pokazanego na koniec krokodyla,
który ze smutnym spojrzeniem siedzi w kilkumetrowej „studni” betonowej i ledwo
się tam mieści. Tego akurat pozwolono mi sfotografować.
|
Parakou. Muzeum w plenerze. |
|
Droga do Save. |
Potem wypijamy gdzieś
zimne piwo. Bo w Beninie można mieć 0,8 promila alkoholu. Coś tam oglądam po
drodze. Kościoły, ale jakże różne od europejskich. W miejscowości Dossa-Zoume zwiedzamy bazylikę. N 07.77534 E 02.18372 Taki tam architektoniczny
koszmarek. Wybudowana przy grocie, gdzie miał miejsce jakiś cud. Nie powiem
jaki, bo brak mi wiedzy w tym temacie, kiedy i co.
|
Bazylika w Dossa-Zoume. |
Na prowincji Bene (to oficjalna nazwa. Benin mówimy tylko my) ludzie
rozmawiają w swoich plemiennych językach i po francusku. Moim plemiennym jest
język polski, a po francusku słów ciut, ciut.
|
W Savalou śpimy przed miastem. |
Nocujemy gdzieś po drodze. Nie
polecam, bo komarów multum, a wiadomo – komar w tym rejonie Afryki, to
proszenie się o malarię! My śpimy już od Burkina pod moskitierą, kupioną na
tamtejszym targu. Zakłada się ją nad kamperowym łóżkiem bez problemów. Od
tamtej pory wszystkie noce mamy spokojne.
|
Pyszne wanzu. |
Rano jedziemy do miasteczka Savalou. Bez sensu. Kilkoro
rozpytywanych miejscowych, nie potrafili powiedzieć, gdzie tu jest muzeum ,
które prawdopodobnie gdzieś jest? Wypijamy
południowe piwo, ja wymieniam tylną oponę, z której zeszło powietrze, a zeszło
ponieważ w jednym miejscu już druty były widoczne. To efekty przeciążonego
kampera, 10 tysięcy kilometrów, upałów, setek kilometrów po bezdrożach dziurawych
dróg afrykańskich. Kolejny postój fundujemy sobie przed pałacem Gehanzina
w Abomey. N 07.18266 E 02.02418
|
Królewski tron na czterech czaszkach wrogów. |
|
Płaskorzeźby na pałacu Ajalala. |
Długo by opowiadać o tym miejscu,
o ostatnim władcy królestwa Dahomej, dlaczego nikt nie zamieszkuje w tym
pałacu i wchodzić do niego nie wolno miejscowym itd. itd. Wybieram się też do głównej
atrakcji turystycznej Beninu. Muzeum Starożytnego Królestwa (UNESCO) N
07.18636 E 01.99465 Wstęp 2500 CFA. No
foto, no video, ale za to, ze względu na ważne walory historyczne tego miejsca,
część zwiedzania odbywa się …… na bosaka. Tak nakazują napisy w wielu językach
i obsługa muzeum. Ja też paradowałem przed grobem króla z sandałami w rękach.
Przed zbiorową mogiłą jego 41 żon też!
|
Przystań na jeziorze Nokoue. |
Potem jezioro Nokoue. Ta nazwa
zapewne nic nie mówi, ale już wioska Ganvie
tak. Znowu UNESCO i kolejna atrakcja turystyczna. Wioska rybacka zbudowana na
palach na jeziorze Nokoue. Stajemy na dużym parkingu N 06.44780 E 02.36025 Za noc płacimy 500 CFA. Proponuję
dostosować się do zaleceń strażnika, który mówi, gdzie jest spokojnie. My
stanęliśmy „po swojemu”, co skutkowało wizytami, krzykami i zabawami dzieci do
godziny drugiej w nocy, a od czwartej nad ranem, dorośli mężczyźni przechadzali
się nieopodal z grającymi radiami tranzystorowymi. Koszmarna noc. Rano
rozpoznajemy sytuację.
|
Turystyczna mafia. |
Widać, że rękę nad wszystkim trzyma tu miejscowa „mafia”
młodych, kolorowo ubranych facetów. Możemy popłynąć tylko do Ganvie, bo to
wioska wyznaczona do zwiedzania. Jest wiele innych wiosek, ale tam nam nie
wolno, choć pływają tam tańsze, miejscowe łodzie. Mnie osobiście nie widzi się
wożenie i pokazywanie takich „atrakcji”. Poszedłem na pobliski targ. Przez
przypadek znajduje stoiska z akcesoriami voodoo. Odlot. Zrobienie zdjęcia 5000
CFA. Na stoiskach zasuszone łby psów, zwierząt futerkowych, małp, węży, ptaków,
kości, różne skóry, zasuszone rośliny, akcesoria tradycyjne. Wokół roznosi się
specyficzny zapach i propozycje wymawiane szeptem. Za sowitą opłatą można
zobaczyć, a może i zakupić (?) zasuszone główki dziecięce? Gdzieś wcześniej
widziałem, wielki baner: religia i voodoo dobrze się wzajemnie uzupełniają,
mogą razem istnieć. Ja dziękuję za takie mariaże. Choć muszę przyznać, że
troszkę rzeczy nabyłem w tym miejscu, bo wiadomo – Polak jak to Polak, zawsze
posiada troszku wrogów, a taka laleczka + igła odpowiednia, może sporo ułatwić!
J
|
Porto Novo. Budynki z epoki koonialnej. |
|
Basket w Porto Novo. |
Miasto Porto Novo. Stolica Beninu. Z wyglądu
prowincjonalne miasto powiatowe. Znajduję kilka ciekawych miejsc postojowych
dla kamperów. Stajemy na placu przed stadionem sportowym N 06.47572 E 02.61776. Oglądam jakiś mecz koszykówki
kobiet. Wyjątkowo, nie zabrałem ze sobą rakiety do tenisa, to i nie zagrałem na
jedynych w tym kraju kortach.
|
Spacer dzieci po stolicy. |
Za to wieczorem zimne piwo. Nieopodal jest duży
plac, gdzie też można postawić kampera N 06.47450 E 02.61748. Kilkaset metrów dalej muzeum
etnograficzne N 06.47569 E 02.61912.
Prawdopodobnie jedyne,. Warte odwiedzenia w tym mieście. Ja to uznaję za dobry
żart. Wstęp ok, 1000 CFA. Potem konieczność zdeponowania kamer i aparatów foto.
Następnie przewodnik (obowiązkowy!) zaprowadził mnie do piwnicy, gdzie było 8
masek drewnianych i kilka eksponatów zrobionych z calebasse. To taka dyniowata roślina, z ogonkiem twardym. Robi się
z niej różne naczynia, zwane nkak, ngo,
albo bole. Również instrumenty
muzyczne i w końcu ozdoby wszelakie. Facio nie pozwolił mi sfotografować nawet
napisów w tej piwnicy, więc spokojnie zacząłem przepisywać etykiety i
nieudolnie rysować eksponaty.
|
Porto Novo. Muzeum etnograficzne. Kpina. |
|
Katedra w Porto Novo. |
Jego zdziwienie było bezcenne. Potem chciałem
udać się na wyższe piętra budynku, gdzie mieści się muzeum, ale usłyszałem, że
tam nic nie ma, a to co zobaczyłem, to mixt (takiego sformułowania użył), tego
co najciekawsze mają do pokazania. Nie uwierzyłem mu. Po salach przeszedłem i
rzeczywiście nic tam już nie było.
Wniosek? Nie polecam, szkoda czasu na te
kpiny.
Zaraz po moim powrocie do kampera podejmujemy decyzję o pospiesznym
opuszczeniu Beninu.
|
Cotonau. Taksówki motocyklowe. |
Teresa źle znosi miksturę wysokich temperatur i dużej
wilgotności powietrza. O ile jadąc przez kraje saharyjskie mieliśmy wilgotność rzędu
2-3%, to obecnie, na południu Beninu, jest ona w granicach 70%. I właśnie to
potrafi najbardziej dokuczać.
|
Nocleg w "Porcie bez powrotu" |
Na ostatnią noc zatrzymujemy się jeszcze w tak
zwanym „Porcie bez powrotu”, za miejscowością Ouidah. N 06.32362 E
02.08838. To miejsce, skąd na przestrzeni 300 lat, wywieziono na kontynent
amerykański 12 milionów czarnych niewolników. Ładna tradycja i magia miejsca.
Następnego dnia, prawie w biegu oglądam muzeum historyczne i świątynie pytonów
w Ouidach i jedziemy do Togo.
|
Droga do "portu" wśród symbolicznych pomników. |
|
Zatoka Gwinejska. Lutowa kąpiel. |
|
Muzeum historyczne w Ouidach. |
|
Ouidach. Świątynia pytonów z wężami w środku. |
|
Lac Aheme, za moment Togo. |
Na koniec małe podsumowanie i moje osobiste
wnioski z kilkunastodniowego pobytu w Beninie. Do tej pory myślałem, że
najgorzej wypadło Burkina Faso. Tymczasem zostało zdystansowane przez Benin.
Dookoła oznaki wymuszania jałmużny. Okrzyki „kadu”. Pokazywanie, ze masz
zatrzymać się kamperem i dać pieniądze. Wielokrotny widok wypasionego murzyna,
który pokazuje, że jest głodny. Niektórzy wykonują gesty żądaniowe. Narodowym
sportem Beninu jest próba „wystrzyżenia białasa”. Wiem, ze kilo bananów
kosztuje grosze, powiedzmy 100 CFA. Sprzedający zaczynają od 1000. Potem
zdziwieni są, ze się odchodzi, pukając się po głowie. Jeśli coś zamówisz do
jedzenia, a wcześniej nie ustalisz ceny, to możesz być pewien relacji x 10.
Oszukiwanie przy wydawaniu reszty? Normalne. Chcesz zobaczyć z bliska pomnik
upamiętniający port niewolników? Zapłać osiłkom siedzącym przy bramce. Inaczej
musisz się zadowolić widokiem z odległości 20 metrów!
Czym bardziej na południe
kraju, gdzie zmienia się struktura religijna z muzułmanów na katolików – tym
jest gorzej. Przykre to, ale w przypadku Beninu prawdziwe. I jeszcze wiele,
wiele, wiele innych objawów świadczących, że Benińczycy to cwaniacy i oszuści.
Ale na tym zakończę, bo blog ten jest nie o podróży, ale poradnikiem dla
podróżujących kamperem po świecie.
A to mnie zaskoczyliscie Beninem że aż tak lupia!
OdpowiedzUsuńTo hromole ten Benin! Nie jad e tam :)
OdpowiedzUsuńMiętki jesteś? Nie łupią, ale starają się łupać! Wystarczy nie dać się rżnąć!!!
Usuń