piątek, 17 kwietnia 2020

Kamperem przez Świat. Kazachstan


Pierwsza połowa 2020 roku.
Turystyka zamarła.
Karawaning też.
Granice zamknięte.
Z planowanej powtórki wyjazdu na Kaukaz - w planowanym, wakacyjnym terminie - nic nie będzie.

Nasza trasa podróży kamperem po Kazachstanie.
      Więc dobry to czas, na podzielenie się wiadomościami, o podróży kamperem po Kazachstanie.
      Jestem pewien, że za rok, czy dwa, kampery znowu ruszą na odległe szlaki.
Teraz opowiem o naszym widzeniu Kazachstanu, choć nie tak dokładnie Kazachstanu. Raczej fragmentu tego wielkiego kraju.           Pod względem powierzchni, Kazachstan zajmuje dziewiąte miejsce na świecie - czyli jest osiem raz większy od Polski. Klimat Kazachstanu jest też wymagający. Podobnie jak w Mongolii. Kontynentalny. Zimą do -45°C, a latem +40°C. Północna część kraju, to prawie Syberia. Środkowa zajmują stepy , a na południu przeważają półpustynie i pustynie. Góry Tienszan i Ałtaj spotkamy na granicy z Kirgistanem i Chinami.
         
Centrum Semey. Reprezentacyjne.
        Czyli pod względem geograficznym, podróżowanie po Kazachstanie wcale nie jest lekkie.
        Miesiąc, to też mało czasu, ale musimy do naszego planu dodać Uzbekistan, który umożliwił wjazd bezwizowy (2018), gdy już byliśmy w drodze. Takiej okazji nie sposób pominąć.
          Mieliśmy też założenie. Omijamy znane atrakcje turystyczne Kazachstanu. Te, do których namawiają przewodniki i biura podróży. Kanion Szaryński, jedno czy drugie jezioro i Nur-Sułtan (dawna Astana).
Przy tym Nur-Sułtan zatrzymam się na moment.
       
Bloki w centrum Semey.
        Otóż Kazachstan można śmiało nazwać .......... Mendelstanem. Państwo położone jest na całej tablicy pierwiastków Mendelejewa, czyli jest niesamowicie bogate! Ale co z tego? Co z tego mają Kazachowie? Twierdzą, że nic, że ich bogactwa naturalne zostały oddane w zagraniczne ręce, na 50 lat!
Prezydent Kazachstanu źle się czuł w Ałmaty. Starej Stolicy Kazachstanu, która zawsze była miastem intelektualistów, artystów i naukowców. Wymyślono więc, że stolica nie może być położona zbyt blisko granicy, bo gdyby Kirgistan, albo Chiny uderzyły znienacka i z wieczora, najdalej nad ranem, zdobędą miasto.
        Naród posłuchał więc swego przywódcy i wyraził aprobatę na budowę nowej stolicy. Na stepie. Na miejscu dawnej osady Akmoła, o późniejszych nazwach: Akmolińsk, Celinograd, Astana i obecne Nur-Sułtan.
       
Semey. My też kupujemy sery "od baby".
        Mówiąc krótko, ileś tam miliardów euro wydano na realizację fanaberii, a potem organizacji kilku dużych, międzynarodowych imprez, kongresów, olimpiad.
         Tymczasem jak wygląda życie ludzi na prowincji?
My trochę widzieliśmy.
Jeśli dodamy jeszcze dwa mało znane fakty o Kazachstanie i Kazachach, że:
- w czasie spotkań z bywszym prezydentem Nursułtan Nazarbajewem, osoby będące blisko, doznawały jakiegoś olśnienia, dreszczy i widziały aureolę nad jego głową, a sprawa bardziej poważna, to fakt, że do 1991 roku nie było takiego państwa jak Kazachstan.
 Skąd taki przydługi wstęp?
        Abyśmy zrozumieli, że zwiedzanie takiego kraju jak Kazachstan, bez dobrego przygotowania, to będzie ślizganie się po temacie. Ciężko jest dotrzeć do serc Kazachów. Obawiają się inwigilacji. Potrzeba sporo czasu i szczerości w kontaktach, aby zrozumieć ich życie.
        I tak oto uzbrojeni w wiadomości teoretyczne o Kazachstanie, wjeżdżamy do tego kraju, od strony północnej. Jeszcze po stronie rosyjskiej, oczekując (około 20 minut) na wpuszczenie do odprawy granicznej, zapytałem stojącego obok, kierowcę dużej kazachstańskiej ciężarówki, o stan dróg. Jego odpowiedź zaskoczyła mnie.
Droga do Ałmaty jest kiepska. Kierowcy tirów wybierają jazdę po stepie.
Jak, co? Pytam.
No normalnie, najpierw mieć jakieś tam jezioro po lewej stronie, a potem inne po prawej i po 200 km masz miasto przed sobą.
Raczej będziemy się trzymać dróg normalnych.
       Droga od granicy do Semey, nie jest jeszcze najgorsza. Kolejne kilkaset kilometrów z Semey na południe, do Ałmaty, też nie jest genialne, a raczej jakość jest zła. Generalnie, to te 1000 kilometrów jechaliśmy aż 5 dni!, gdzieś tam widać, że Chińczycy zaczynają budowę autostrady, która będzie tak zwanym elementem "nowego szlaku jedwabnego" prowadzącego dalej przez Moskwę do Polski. Na tym się zapewne skończy, chyba że "państwo środka" dalej budować własnymi siłami będzie. I zapewne dlatego, ten odcinek drogi północ - południe w Kazachstanie, remontowany nie będzie, w oczekiwaniu na zakończenie chińskiej inwestycji. Ponieważ praktycznie nie spotkaliśmy tu wielkich ciężarówek domniemywam, że na granicy zostałem dobrze poinformowany, iż jadą one stepem, zamiast drogami publicznymi.
Tymczasem zatrzymajmy się na północy Kazachstanu i opowiedzmy co widzieliśmy i co nas tu zaskoczyło. Na pierwszy ogień idzie Semey, do niedawna zwany Semipałatyńskiem.



      Gmach Akademii Medycznej w Semey (N 50.405945° E 80.244283°), gdzie z trudem odnajdujemy małe muzeum, a dokładniej mówiąc to salę, z eksponatami różnych deformacji ludzkich i płodów. Miejsce to od lat opisywane jest przez różnych wędrowców, jako przykład chorób powodowanych próbami jądrowymi, na pobliskim poligonie atomowym. Oficjalnie osoby z zewnątrz nie mają tu wstępu, ale na upartego? Jednak pracownicy wydziały, gdzie mieści się muzeum bardzo prosili, aby nie powtarzać w przyszłości bzdur, o powiązaniu eksponatów z próbami jądrowymi. Zgromadzono tu, dla potrzeb nauczania przyszłych lekarzy, przypadki wrodzonych wad ludzkich. Jacyś światli turyści, a potem publicyści różnoracy, zaczęli powtarzać wymyślone bzdury, że to Rosjanie, że to dowód na .... itd. Tu powtarzamy tylko słowa kilku pracowników dydaktycznych, którzy z nami rozmawiali.
Najmniej drastyczne eksponaty.
Z drugiej strony, a wiemy to już z późniejszych rozmów, w otoczeniu pobliskiego poligonu atomowego, gdzie istnieją ciągle zamieszkałe wioski, miały miejsce dziwne zachowania rodowitych mieszkańców. Bywało tak, że wieczorem wojskowi zajeżdżali, do oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od epicentrum wybuchy wioski, z informacją, że następnego dnia, o godzinie 7.30 będzie miał miejsce duży wybuch i mówiono, aby wcześniej wyjść z domów, pozostawiając pootwierane drzwi i okna. Takie zasady bezpieczeństwa, gdyby coś poszło nie tak. Mieszkańcy wiedzieli o co chodzi. Ubijali barana i o świcie byli już na pobliskim wzgórzu, gdzie robili piknik i obserwowali eksplozję jądrową. Wiedzieli, że po błysku będą odczuwali dziwną euforię. Nie wiedzieli zapewne dlaczego, ale impuls elektromagnetyczny, a potem fala uderzeniowa, powoduje u ludzi różne doznania. Na koniec zjadali barana i rozchodzili się do swoich prac. Ot, taka mała, lokalna atrakcja. Takie dziwne zachowania ludzi miały miejsce na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Jest jeszcze kwestia zbierania napromieniowanego złomu, z terenu poligonu, ale o tym opowiem później.
        W Semey zaskoczyło nas jeszcze muzeum Fiodora Dostojewskiego (N 50.404396° E 80.251959°). Nie tyle muzeum, nie tyle eksponaty, ale obsługa!!! Były to 4 kobiety i ochroniarz. Przykładowe dialogi:
- obejrzy sobie obrazy i pójdzie dalej
- ale mnie nie interesują współczesne obrazy
- najpierw obrazy, potem 1 piętro!
Ochronnik potwierdza, tak trzeba uczynić.
Na piętrze. Sala numer 1.
- idzie w lewo, tu się zatrzyma i czyta.
- nie mogę w prawo?
- nie, trzeba w lewo i trochę szybciej trzeba
No i 10 minut później byłem już w kamperze.
     
        Jeśli chodzi o miejsca postojowe dla kampera, to w Semey, a dokładniej mówiąc w centrum miasta, trzeba zwrócić uwagę na wiele zakazów parkowania w godzinach nocnych, a policja jest tu bardzo skrupulatna. My jedną noc spędziliśmy na spokojnym parkingu (N 50.403797°  E 80.251408°), a na kolejną wyszukałem ochranianą stojankę (N 50.402723°  E 80.253722°) w cenie 500 tenge. Przy sąsiednim bloku jest możliwość zatankowania wody.


        Teraz czas na elementy "Czarnej turystyki". Jadąc do Kazachstanu wiedzieliśmy, że jest to raj na ziemi, dla miłośników dark tourism. Takiego skupienia miejsc związanych z najczarniejszą stroną współczesnej historii świata, testami atomowymi, testami broni kosmicznej i technik radarowych, punktów z silosami rakiet międzykontynentalnych i wielu, wielu innych - nie znajdziemy w innym kraju na świecie! Kazachstan nie zaskoczy nas przyrodą, ani wieloma zabytkami.
Więcej, większych atrakcji jest w sąsiedniej Rosji, Chinach, czy nawet Kirgistanie.
Podobnie sprawy się mają z pisaniem o jedwabnym szlaku, prowadzącym przez miasta Kazachstanu. To spora nadinterpretacja, a mówiąc dosadniej - nieprawda. Jakieś małe odnogi, prowadzące od jedwabnego szlaku na północ, okresowo były wykorzystywane, w celach handlowych. Nic poza tym.
Znamienne dla nas były też słowa Żeni, naszego dobrego znajomego z Ałmaty:
wszystko co ciekawego można zobaczyć w Kazachstanie, jest położone za rzeką. Zapomniano tylko wybudować mosty.
Jak to interpretować?


        Kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Semey, jest nieczynne lotnisko Chagan (Szagan) N 50.541797°  E 79.222653°. Wstęp wolny. To w tym miejscu, do 1994 roku istniała tajna baza lotnictwa strategicznego ZSRR. Stacjonowała tu dywizja lotnictwa dalekiego zasięgu, która obsługiwała również semipałatyński poligon atomowy. Czterokilometrowy pas startowy, ciągle jest w bardzo dobrym stanie. Grubość zastosowanego tu betonu, to blisko 1 metr, a oprócz ciężkich samolotów, mogły tu lądować wahadłowce kosmiczne.
        Można się powłóczyć po całym terenie. Można też spokojnie spędzić tu noc w kamperze. Budynki infrastruktury całkowicie zrujnowane. W lepszym stanie są schrony lotnicze. Fajnie jest popatrzeć z lotu ptaka (drona) na okoliczny teren. Z jedną uwagą.
        Step, to dogodne miejsce do tworzenia się gwałtownych podmuchów powietrznych. Coś takiego nastąpiło, gdy spokojnie fociłem sobie z drona. Zaczęło go zwiewać w step, a trawa tam półmetrowa. Zabrakło mi kilkudziesięciu sekund, aby bezpiecznie wylądować na pasie. Upadek z ponad metra wysokości zakończył się uszkodzeniem gimbala i wymianą w Ałmaty kamerki DJI Mavic PRO. Koszt - 1200 pln.         
Czyli mogę się zwać ostatnią ofiarą zimnej wojny?
        Jeżdżąc rowerem po terenie lotniska, przypomniałem sobie filmy obejrzane na YT. Ze startującymi, wielkimi samolotami, z podwieszoną bronią jądrową, które dzięki tankowaniu w powietrzu, nawet przez kilkadziesiąt godzin utrzymywały się w locie.

        Mało kto wie, że z chwilą gdy Amerykanie, pod koniec lat sześćdziesiątych, rozmieścili w Europie swoje Pershingi z głowicami jądrowymi, radzieckie samoloty "wisiały" wysoko na polskim niebie, w ramach odstraszania. Tak było do końca lat osiemdziesiątych. Samoloty z Szagan, nie tylko latały nad Polską. Również nad biegunem północnym, albo nad oceanami, oczekiwały na rozkaz do ataku.
Utkwił mi w pamięci jeden szczegół z tego miejsca. Stara ławeczka, ukryta między drzewami, obok budynku z instalacjami lotniczymi. To tu siedziała zapewne obsługa lotów, obserwując startujących i lądujących kolegów.
O całej historii tego miejsca, jedynej, na przestrzeni 40 lat, katastrofie lotniczej, przeczytać możemy w bogatych materiałach, w internecie. Wszystko za sprawą tak zwanych "szagańców", kiedyś młodych ludzi, którzy zamieszkiwali ze swoimi rodzinami pobliskie miasteczko wojskowe. Ich hasłem przewodnim są słowa: Część swojego życia i serca pozostawiliśmy w tym miejscu. Myślę, że i rodziny amerykańskich żołnierzy, którzy stacjonowali w różnych miejscach na świecie, mogą wypowiadać takie słowa.
Pod warunkiem, że mają podobnie sentymentalną duszę.
        Wspomniałem o wojskowym mieście Chagan. Obecnie miejsce to jest bardziej znane jako ... miasto duchów (N 50.624976°  E 79.245989°). W przeszłości miało ono nazwy: Moskwa-4, Moskwa-400 i jeszcze kilka innych. Położone jest 10 kilometrów na północ od lotniska, po prawej stronie drogi Semey - Kurczatow.
        Kiedyś kilkunastotysięczne miasto garnizonowe. Dla żołnierzy i ich rodzin. Ze szpitalem, szkołami i domem kultury. Naoczni świadkowie zimnej wojny. W 1994 roku opuszczone przez Rosjan, a Kazachowie w kilka lat zamienili je w ruinę.

Po prawej, za drzewami, willa komendantów.
        Jedziemy jeszcze 60 kilometrów. Droga raz lepsza, raz gorsza, ale zawsze asfaltowa. Kilka kilometrów przez miastem, widoczne są pozostałości posterunków wartowniczych. Potem monument i napis. Kurczatow. Miasto, odpowiednik amerykańskiego Los Alamos w Nowym Meksyku. I tu, i tu prowadzono badania, produkowano i testowano broń jądrową.
        Miasta zamknięte, utajnione, położone na skraju atomowego poligonu. Miasto Kurczatow nazywany był przez Rosjan nazwą Semipałatyńsk-21. Teraz znajduje się tu muzeum poligonu i centrum badań jądrowych Kazachstanu. Może dlatego, było to jedyne miejsce w Kazachstanie, gdzie byliśmy zatrzymani przez radiowóz i wylegitymowani, a może to ze względu na nietypowy wygląd naszego domu na kółkach? Bo technologia jądrowa Kazachstanu, jest chyba na podobnym poziomie co i w Polsce.
        W tutejszym urzędzie miasta, staramy się uzyskać zezwolenie na odwiedzenie muzeum i poligonu. Zapytano nas, przez kogo jesteśmy rekomendowani? Przez nikogo - odpowiedziałem, bo wiedząc, że w grę wchodzą setki dolarów, które powinniśmy zapłacić za zgodę, nie miałem ochoty kłamać i kombinować. Skoro trzeba czekać do 4 tygodni na uzyskanie zgody, a ponadto zapłacić spory bakszysz, dać z siebie zrobić przebranego błazna i wysłuchiwać nie zawsze prawdziwych opowiadań "przewodników" - lepiej zrobić to metodą, jaką wskazał mi holenderski znajomy.
        Jednak najpierw spędzamy dwie noce w spokojnym miejscu (N 50.755661°  E 78.550859°), obok willi Ławrientij Beria. Nazwa willi trochę na wyrost, gdyż Beria nigdy w niej nie mieszkał. Był w Kurczatowie tylko raz, w 1949 roku, w czasie pierwszego testu bomby atomowej. Willa była zamieszkała przez komendantów poligonu, a obecnie jest adoptowana na ..... cerkiew prawosławną. W Kurczatowie spędzamy dwa dni, stojąc prawie nad urokliwą rzeką Irtysz. Wieczory spędzamy na spacerach nad rzeką, w miejscach, gdzie być może relaksował się również ojciec sowieckiej bomby atomowej, fizyk Igor Kurczatow.

Na poligonie dobrze się ma przyroda, konie i trzoda.
        Naturalną koleją rzeczy jest odwiedzenie pobliskiego, bo zaczynającego się za drogą, poligonu atomowego.
I tu mam pewnego zgryza, czy podawać szczegóły gdzie, co i jak można, aby ułatwić ewentualnym zainteresowanym, odwiedzenie tych miejsc?
Nie, nie zrobię tego, gdyż w takim przypadku trzeba by napisać sporą broszurę, o zwiedzaniu poligonu w Semipałatyńsku. Podanie niepełnych danych, może narazić ewentualnego naśladowce na problemy prawne, czy też zdrowotne.
Pierwsze 50 kilometrów to suchy step.
Jeśli ktoś bardzo będzie chciał, to musi samodzielnie przekopać się przez informacje zawarte w internecie, których znaczny procent to ........ bzdury niebezpieczne!!!
        Zrobimy więc tak, będzie trochę zdjęć z opisami, będzie kilka hasłowych danych, będzie trochę rozwinięcia śmieszności, którymi jako ludzie cywilizowani i wykształceni, jesteśmy karmieni.
Droga gruntowa, ale toczyć się można.
Zastanawia mnie też fakt, że strefa katastrofy w Czarnobylu, cieszy się niesłabnącym zainteresowanym turystów i to po stronie ukraińskiej, jak i białoruskiej - choć tak naprawdę, to miała tam miejsce "tylko" awaria reaktora, natomiast poligon atomowy, gdzie dokonano kilkaset (ponad 500) wybuchów jądrowych, gdzie widać moc i przerażenie związane ze stosowaniem broni jądrowej, to jakiś mały margines Czarnej Turystyki.
Więc zaczynamy.
Objeżdżając teren byłego (do 1991 roku) poligonu, nie widzieliśmy nigdzie jakiejkolwiek informacji lub znaku, zabraniającego dalszej jazdy.
Przez tak zwane "pole testowe" przebiega droga do ...... odkrywkowej kopalni węgla, która mieści się na terenie poligonu.
Bardzo fajne i pouczające jest wędrowanie po poligonie przy pomocy mapy Google Earth. Więc dla ułatwienia podam lokalizację miejsca pierwszego wybuchu w roku 1949 dokonanego N 50.437960°  E 77.814085°.
Dopiero na Opytnym Polu widzimy elementy betonowe
Spędzając 7 dni na terenie poligonu, zostaniemy napromieniowani dawką, jaką otrzymuje pasażer lotu z lotniska Pyrzowice do Turcji. Chyba, że na siłę będziemy udawać się w miejsca, gdzie przeprowadzano nieudane próby podziemne, choć teren taki jest wyraźnie oznakowany i ogrodzony. Są też miejsca, gdzie Rosjanie przeprowadzili przed laty, pewną ilość prób z pociskami chemicznymi. To lepiej tam nie przebywać.
Nie spotkałem w internecie żadnego polskiego opracowania "blogopodobnego", a nawet oficjalnych materiałów prasowych, które podają prawdziwe informację o radzieckiej atomistyce. Przecież obecnie wszystko można zweryfikować z udostępnionymi w Rosji oficjalnie, lub mniej oficjalnie różnych autorów i badaczy historii XX wieku.
Jedyna tablica ostrzegawcza, jaką spotkaliśmy, dotyczyła zakazu polowań na polu testowym, czyli w centrum przeprowadzania prób.
       
Tak zwany "łabądź". Kilka wież ustawionych w odstępach
kilkuset metrów, z przyrządami pomiarowymi.
Na początku wpisu, podałem informacje i prośbę pracowników Akademii Medycznej w Semey, aby nie łączyć znajdujących się tam eksponatów naukowych z próbami nuklearnymi. To powtarzana przez obcokrajowców, od wielu już lat bzdura. Podobnie się ma sprawa z liczbami napromieniowanych. Tu już każdy autor-turysta-dziennikarz podaje swoje dane. Tak średnio od 100 tysięcy do miliona napromieniowanych. O pieczeniu barana w czasie eksplozji już pisałem, więc teraz o złomiarzach wspomnianych na początku.
Trzeba mieć trochę informacji i wiedzieć, że najwięcej izotopów promieniotwórczych, w czasie reakcji jądrowej, powstanie w metalach wszelakich i materiałach twardych (skała, beton), ale tu już mniej.
Przed kamperem nasyp mostu, który zniknął.
        Nie jest dla mnie istotne, czy takie metalowe konstrukcje są promieniotwórcze przez 100, czy 1000 lat. Są szkodliwe teraz i tu. Sprawa druga, izotopów z metali nie pozbędziemy się w czasie ich topienia np. w piecach hutniczych. I teraz sedno sprawy. W roku 1991 wyjeżdżają z Kazachstanu Rosjanie. Zabierają dokumentację, urządzenia pomiarowe i badawcze, a pozostawiają całą infrastrukturę poligonu. Państwowość Kazachstanu dopiero się rodzi, więc władza zajęta jest sprawowaniem władzy, a na teren poligonu wchodzą, wjeżdżają samochodami i koparkami, setki zbieraczy złomu. Demontują metale żelazne i nieżelazne. Z ziemi wyciągają kable i pozostawiają zarośnięte już, kilometrami się ciągnące "okopy".
Jeszcze dzisiaj zbierają resztki złomu z miejsc wybuchów.
        Ogołacają budynki, bunkry, wieże. Rozcinają i wywożą pozostałości mostów i wiaduktów, które były zniszczone w czasie eksperymentów. Resztki pojazdów. Mało tego. Dokopują się do dziesiątków podziemnych tuneli, gdzie przeprowadzano podziemne próby. Ponieważ interes szedł dobrze, powstały grupy mafijne, kontrolujące przez lata ten proceder. Złom wywożony jest samochodami do stacji kolejowej, ładowany na pociągi i sprzedany do nie tak odległych Chin. I w tym momencie, jak to w reklamie telewizyjnej pokazują, mamy dwa wyjścia. Oba złe. Po pierwsze, mało nas interesujące, bo dotyczy Kazachów, każdy z tych zbieraczy został napromieniowany w mniejszym lub większym stopniu. Fizyki nie oszukasz. Jak młody i potomka spłodzi, to ma szanse graniczące z pewnością, że wady genetyczne u dziecka będą. Ale co tam. Zrobi się krzyk, że to po Ruskich, że odszkodowanie. Europa i USA przyklaśnie i jest ok.
Drogi wokół poligonu są kiepskiej jakości.
Nie mam tu aspiracji badawczych, ale wiem, że do czasu zakończenia prób naziemnych, Amerykanie przeprowadzili więcej wybuchów i ich również dotyczyły konsekwencje związane z opadem radioaktywnym, a miał takowy miejsce, nawet nad stolicą hazardu w Las Vegas. Choć trzeba też przyznać, że Kazachowie są chyba bardziej beztroscy, jeśli chodzi o nowe technologie.
Teraz strona druga. Dla nas, podkreślam DLA NAS niezbyt korzystna. Lata dziewięćdziesiąte, gospodarka chińska rozwija się, produkcja dóbr konsumpcyjnych idzie pełną parą i tu pytanie. Czy komuś z nas, nie przytrafiło się zakupienie czegoś metalowego (garnek, jakaś elektronika, sztućce) Made in China? Jakie mamy szanse, że zbiegiem okoliczności, trafiliśmy na elementy przetopione ze złomu atomowego? Pewnie niewielkie i nie warto kruszyć kopii, ale głupio by było załapać jakiegoś nowotwora, nie wiedząc skąd. To takie moje przemyślenie o losach ludzkich.
Moja rozmowa z wędkarzami, znad jeziora atomowego.
Wędkarze nad Atomowym Jeziorem.
Wy tu tak sobie łowicie i co?
I nic - odpowiadają. Ojcowie łowili i my łowimy. Dorodne karpie.
Nie szkodzą? - dopytuje.
Nie, byle ości nie łykać, bo zawierają promieniotwórczy cez.
Dodają, że sporo ich sprzedają w mieście. Mam nadzieję, że nikt ości tam nie łyka.
Jako człowiek ciekawski pytam o kolejną rzecz.
Tu czasami przywożą turystów, takich całych ubranych na biało, a Wy tak sobie ....
No tak, jak widzimy taki samochód, to chowamy się za skarpę, aby nie robić siary naszym przewodnikom, bo to wiadomo. Turysta dużo płaci, to musi być trochę wystraszony.
Musi - przytakuje mu.
        Trzy dni hasania po poligonie szybko minęły. Jeszcze tylko raz podkreślę: po wielokroć warto tu przyjechać - jedyne takie miejsce na ziemi (Amerykanie swojego nie udostępnili), jednak po wielokroć trzeba się do tego przygotować!!!
Albo wyłożyć te kilkaset dolarów i mieć święty spokój.
Albo namówić nas na kolejny wyjazd w tamte strony, ale to już w połączeniu ze startem rakiety z Bajkonuru. Obserwowanie startu rakiety kosmicznej jest prawdopodobnie niesamowitym przeżyciem.
        Teraz słów kilka o kierowcach w Kazachstanie. Po miesięcznej obserwacji stawiamy ich na równi z .... Gruzinami. Kto był w Gruzji, ten wie o czym piszę. Wariatkowo zupełne, przepisy na bok, zarzynanie samochodów, kolizje i wypadki. Czyli zero wyobraźni i kultury na drodze. Bo o ile w kontaktach osobistych Kazachowie są przesympatyczni, to za kierownicą zmieniają się w bestie. Aby była jasność, to oczywiście nie wszyscy, ale na tyle widoczna to jest grupa, że warto uważać na wszystkich. Dla własnego bezpieczeństwa. Oto kilka przykładów.

Wyprzedzanie poboczem? Kto dużemu zabroni?

Taki zestaw holowany też nas wyprzedził!
Nawet Merca zajechali. Teraz pchanie do miasta.


     
          Jak więc widzimy, w Kazachstanie samochody się psują, albo są psute. Więc wypada je okresowo remontować. Sprawa u nas już zapomniana, ale wcale nie taka zła. Myślę tu o kanałach najazdowych na parkingach. Takich jak na zdjęciach. Na wschód od Polski, takie rzeczy są na porządku dziennym.

 

      Na koniec tematyki motoryzacyjnej w Kazachstanie, ujawnię jeszcze dwie ciekawe kwestie. Pierwsza, to stacje paliw. O ile w miastach wyglądają one jak każde inne na świecie, to na prowincji możemy jeszcze spotkać bardzo oryginalnie wyglądające. Co do jakości paliw, to nie mogę się wypowiedzieć, ale różnicy nie zauważyłem. Natomiast cena ON wynosi 2 złote (w Rosji 3).
     
     



        Jeszcze kwestia psychologicznego oddziaływania służb drogowych na zdrowie kierowców. Mowa tu ciągle o tysiąckilometrowym odcinku drogi z Semey do Ałmaty. Szczególnie pierwsze kilkaset kilometrów, które są w fatalnym stanie. Co wymyślili drogowcy? Oznaczenie jak na foto, to znaczy ograniczenie do 50 i garby, nierówności, dziury. To wszystko na odcinku jednego kilometra. Pomyślisz sobie, trudno. Zdarza się. Tak, ale nie w Kazachstanie. Po kilometrze masz taki sam znak, potem znowu. Po dwudziestym kilometrze krew Cię zalewa! Czy nie mogą postawić jednego znaku z tabliczką, że najbliższe 100 czy 200 kilometrów będą do luftu? Muszą dawać nadzieję co kilometr? Głupota.

        Jednak wcześniej, czy później dojedziesz do Ałmaty, gdzie główne drogi są już ok. Prawie wszystkie, bo jeśli myślisz o wizycie w Kirgistanie, nad jeziorem Issyk-kul, to za naszych czasów, droga przez Kegen była praktycznie nieprzejezdna. Trzeba było okrężnie, przez Biszkek jechać. Natomiast w drogą stronę, na zachód, droga A2 jest b.dobra, za Szymkent również, potem Aralsk i niestety Aktobe - jeżeli planujemy wjazd do Rosji. Fajnie i logicznie można by myśleć o Astrachaniu, ale po drodze jest Atyrau. Kolejny odcinek nie dla normalnych pojazdów.
       
Droga do punktu 13, czyli silosów podziemnych.
        Tak oto wyglądała nasza podróż po Kazachstanie. Drogi dobrej jakości wymieszane są z setkami kilometrów dróg, na które szkoda wjeżdżać.
Miejscowi po takich jeżdżą, samochody naprawiają. Specjalistyczne zakłady naprawy zawieszeń, czy też amortyzatorów (są takie) mają się dobrze, a sam tego również doświadczyłem. No i zawsze są dwa wyjścia: albo drogi, albo nowa stolica. Jak się wybiera nową stolicę, to człowiek przepadł.



        Jeśli komuś mało jeszcze zimnowojennych doznań, może w drodze do Ałmaty, przed N 44.499701°  E 77.982409° Miejsce nazywa się Zheldykora i jest byłym rejonem rozmieszczenia silosów podziemnych 48 Brygady Rakietowej Armii Radzieckiej. Spotkałem tam grupę młodych Kazachów, którzy wychodzili z obiektu. Potem ja zacząłem się delektować historią lat sześćdziesiątych. Bo obiekt pochodzi właśnie z tego okresu, czyli są to jedne z pierwszych modeli tych podziemnych konstrukcji. Na zdjęciu po prawej widzimy tak zwany Punkt 13, gdzie rozmieszczone były silosy z rakietami. Widoczne są pokrywy z żelazobetonu.
miejscowością Saryozek, skręcić w boczną drogę i po kilku kilometrach dojechać do punktu

      Były tu ukryte, nowoczesne jak na tamte lata, rakiety balistyczne z głowicami jądrowymi R14. Dla uspokojenia dodam, że swoje cele miały głównie w Chinach, a generalnie wycelowane były w azjatycką część naszego globu.
Do podziemnej części obiektu wejście oczywiście odradzam, a sam wszedłem tylko w celu sprawdzenia, co mam odradzać innym, aby to było świadome odradzanie.
Żarty na bok. Każdy robi co uważa za stosowne. Podziemne pomieszczenia sięgają dna silosa, czyli studni kilkunastometrowej głębokości, zakrytej od góry ruchomą klapą, w której stały rakiety. Wszystkie fragmenty metalowe, zostały już dawno rozszabrowane, ale pozostałe elementy wyglądają ciągle zdrowo. Ciemno i cicho wszędzie. Tylko tablice i napisy informacyjne na ścianach, wskazują nam, gdzie się znajdujemy?
        Okolica jest bardzo spokojna, wydaje się dobrym miejscem na nocleg. Nocleg z duchami sowieckich żołnierzy, zasieków, wartowników z psami i minowych pól.

Z tego miejsca mamy już bardzo blisko do Ałmaty. Tu jedna uwaga. Nie ma już nazwy miasta, często w Polsce używanej "Ałma Ata". Nie ma nazwy "Ałmata". Miasto nazywa się Ałmaty, a ja nie spotkałem jeszcze w sieci, stanowiska językoznawców, jak należy w naszym języku, odmieniać tą nazwę? Dlatego zaniechałem odmieniania. Jeszcze jedno wyjaśnienie. Słowo ałmaty, to coś pochodnego od .... jabłek.
Dlaczego jabłek?
         Otóż uczeni z Oksfordu bezspornie ustalili, że wszystkie jabłka świata pochodzą z lasów owocowych, które przed wiekami rosły tylko w jednym miejscu. W rejonie gór Tienszan, na wschód od Ałmaty. W chwili obecnej, z tych pierwotnych lasów jabłoni, pozostały tylko pojedyncze skupiska drzew. Ale te nowoczesne odmiany jabłek, ciągle czują się w Kazachstanie wyśmienicie.
    Sami sprawdziliśmy, to znaczy kosztowaliśmy wielokrotnie, kupując je na przydrożnych stoiskach.

       
        W samym mieście Ałmaty, nie udało się namierzyć jakiegoś sensownego miejsca do zatrzymania się. Ale dzięki nowym znajomym, zostaliśmy "wysłani" za miasto, unikając tym samym upałów, które zagościły w metropolii. Dosłownie kilka kilometrów dalej, ale za to w dolinie górskiej, obok drogi do urokliwego jeziora Wielkie Ałmatyńskie. N 43.102083°  E 76.944900° Niedaleko ujęcia wody źródlanej, a do szczęścia brakowało tylko .... zasięgu internetu.
No, ale nie przyjechaliśmy tutaj na wypoczynek.
        Po dwóch dniach Żenia i Aleksander zabierają nas na paralotniowe mistrzostwa w celności lądowania, a przy okazji mamy zobaczyć Kazachstan, jakiego jeszcze nie znamy.
     

        Dolina Koksu N 44.674557°  E 78.928937° 
I tak też się stało. W gronie nowo poznanych przyjaciół, spędziliśmy kilka dni. W górach, gdzieś na pograniczu pasma Ałtaju i Tienszan. W przewodnikach i folderach zero o tym regionie. Nas szczególnie zauroczyła
             Można by o tym miejscu napisać osoby rozdział. O przyrodzie, trekkingu, ogniskach. My jednak musimy jechać dalej. Kazachstan, to tylko jeden z naszych punktów na mapie. Zamykamy więc etap wschodniej części i przenosimy się stopniowo do Kazachstanu zachodniego.
      
         W mieście Taraz poznajemy sympatyczną rodzinę o polskich korzeniach, a nas najbardziej zaskoczył fakt, że wszyscy w tej rodzinie mówią po polsku! Nie, nie. Wcale to nie jest takie oczywiste, że Polonia mówi po polsku. Nie raz już, w czasie naszych podróży, spotkaliśmy się z takimi przypadkami. 
W tej części Kazachstanu warto pamiętać, o bliskości Uzbekistanu z miastami starożytnych królestw. O Aleksandrze Wielkim i Wielkich Mongołach.
Dlatego na kilka dni, wspólnie z przypadkowo poznanymi kamperowcami z Polski - Wiolą i Zenkiem, którzy kręcili się gdzieś tu niedaleko, padliśmy w ramiona historii.

Najpierw Turkiestan i jego wspaniałe zabytki (UNESCO). Trzeba tu być.












Potem ruiny starożytnego miasta Savran. Wypada tu być.












        I na końcu, a i tak wszystko blisko siebie jest położone, wykopaliska Syfanak, gdzie nadmiar glinianych wyrobów, z przed setek lat, znajduje się na wysypisku. Należy tu być.
      Wszystkie te trzy lokalizacje, znajdują się w pobliżu trasy jazdy i w każdym z tych miejsc możemy zatrzymać się na nocleg.







         Jak mowa o noclegach, to i o tankowaniu wody w Kazachstanie, warto wspomnieć. Generalnie jest jak w całej Rosji. Pamiętajmy, że kiedyś istniał ZSRR i takie same sieci wodociągowe budowano w całym imperium. W miastach wody nie nabieraliśmy, bo to zawsze problem z zatrzymaniem się kampera. Na łonie natury, korzystaliśmy z wielu źródeł i ujęć przydrożnych, z których korzystali miejscowi. Natomiast we wioskach, często zachowała się sieć "kałonek", czyli ogólnie dostępnych hydrantów - jak na foto, po lewej.
To właśnie jeden z argumentów, że wolimy wycieczki kamperem na wschód, niż na zachód Europy. Nie ma tu tematu tankowania wody.



   
       
          Ostatni punkt, na jaki chciał bym zwrócić uwagę to Bajkonur N 45.677965°  E 63.318990°.
Ostatni, bo za nim zobaczyliśmy przereklamowany Aralsk i bardzo już europejskie miasto Aktobe.
        O Bajkonurze mogę tylko opowiedzieć teoretycznie, gdyż pomimo różnych zabiegów, nie udało nam się wejść. Mam tu na myśli miasteczko Bajkonur. Położone po lewej stronie drogi. Bo po prawej jest kosmodrom Bajkonur, jeszcze lepiej chroniony i choć ma wiele miejsc, gdzie można wjechać, na jego teren nawet pojazdem, to może być ryzykownie, o czym przekonało się dwóch hiszpańskich motocyklistów. Chłopaki tłumaczyli się, że jechali stepem i nieumyślnie wjechali. I zapłacili grzywnę po 500 EUR, którą mogli zamienić na tjurmę.
        Do miasteczka, gdzie są ciekawe pomniki i muzeum kosmonautyki, można wjechać z przepustką lub jako zorganizowana wycieczka. Niestety, czas oczekiwania na taki wjazd, posiadając pewne kontakty, udało nam się wynegocjować z 30 do 7-10 dni. Tyle czasu trwa sprawdzanie uczestników w moskiewskiej centrali.
Bo trzeba pamiętać, że miasto i kosmodrom, jest przez Rosjan wydzierżawiony do 2025 roku i podlega ich jurysdykcji.
        Mieliśmy wprawdzie pewien chytry plan w zanadrzu, ale doszliśmy z Teresą do wniosku, że za stare my już na pokonywanie zasieków, pól minowych, czy innych przeszkód terenowych.
Może więc w przyszłości odrobimy te zaległości?
Jest takie marzenie.

Nocleg, gdzieś na kazachskim stepie.
        Naszym zdaniem, Kazachstan to wymarzony kraj dla "Czarnego Turysty". Nie dla amatora gór, jezior, zabytków itp. ale zainteresowanego wszystkim, co związane jest z militarnymi pamiątkami pozostałymi po ZSRR.

      My zobaczyliśmy ich zaledwie kilka.
O niektórych nawet nie wiedzieliśmy, albo dowiedzieliśmy się za późno.
Przykładowo są to:
  • stacje radarowe obrony kosmicznej Balkhash i Darial
  • pozostałości dwóch rakietowych dywizji ze 148 (!) nowoczesnymi wyrzutniami rakiet
  • miasto Emba
  • Priozersk ze swoją laserową bronią 
  • miejscowości wokół jeziora Aralsk i biologiczne laboratoria
I wiele, wiele innych miejsc i miejscówek, w tym jakże ciekawym, ale inaczej kraju.

2 komentarze:

  1. Wybieram się niedługo do Kazachstanu, więc każda informacja będzie dla mnie przydatna. Artykuł jest bardzo ciekawy. Jak wszędzie tam również obowiązują pewne certyfikaty https://ccrw.pl/certyfikat-zgodnosci-gost-k/ , które potwierdzają zgodność produktów z kazachskimi standardami jakości. W handlu są one niezbędne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń

Kamperem przez świat. Irak 2021

             Matko Boska! Krzyknąłem, gdy zobaczyłem swoje zaległości w prowadzeniu PPP (praktycznych porad podróżników) na naszym blogu. Gd...