Dodaj podpis |
Piotr Kulczyna –„Droga na wschód”.
Wydawca Agencja Reklamowo-Wydawnicza „Vectra” Czerwionka-Leszczyny
2016
· Książkę wyszperałem w internecie. Przez
przypadek, a że zawsze jestem ciekaw, jak inni widzą miejsca, przez które mamy,
albo mieliśmy możliwość wędrówki kamperem, więc ……. z rozpędu zamówiłem cztery
tytuły tego autora. Tak na zaś. Z tytułów wynikało bowiem, że Piotr Kulczyna zafascynowany
jest wschodem. Tym rosyjskim i postradzieckim. Porównam więc swoje spojrzenie
na tą stronę świata, może się czegoś douczę, może coś przeoczyłem po drodze?
Przebrnąłem tylko przez jeden tom cyklu „Podróże na 4 koła”. Przez „Drogę na wschód”. To w zupełności mi wystarczyło.
· Autorem książki jest ….. zawodowy i ciągle czynny
leśnik. Rozkochany w swoim zawodzie, koniach, psach i łowiectwie. Do tego
organizator wypraw samochodowych na wschód. W ostatnich latach, średnio raz w
roku pisze i wydaje książkę. Każda ponad 300 stron objętości. Autor pracuje
zawodowo, czyli wyjeżdża tylko na czas urlopu. Cztery do sześciu tygodni. Po
powrocie siada do pisania książki. Kim więc jest Piotr Kulczyna? Na okładce znajduje
opis: wytrawny poszukiwacz przygód, podziwiany przez wielu podróżników, ogromna
wiedza i doświadczenie, penetrator najbardziej tajemniczych rejonów Rosji,
ekspert Wschodu, wytrawny kierowca offroadowy. Dość! Wystarczy. Ruszam w „Drogę
na wschód”.
W ciągu 6 tygodni przejechali oni, 30 letnią terenową Toyotą – 21
tysięcy kilometrów! Jak by nie liczył, to wychodzi statystycznie 500 kilometrów
dziennie. W tym jakieś bezdroża, pustynie. Kiedy więc jest czas na zwiedzanie,
oglądanie, poznawanie? Nie wiem, ale zapewne z kart książki się dowiem.
Najpierw następuje opis przygotowań do …. wyprawy.
Trochę górnolotne słowo, jak na urlopowy wyjazd. No, ale skoro są wyprawy na
Mazury, albo na Słowację, to niech będzie. Musimy jednak pamiętać, że książki o
podróżowaniu czytają głównie adepci, albo osoby zainteresowane danym kierunkiem
wyjazdu. Nie powinno się więc opisywać rzeczy niepraktycznych,
nieprzemyślanych, czy takich, których nie jesteśmy pewni . Tymczasem już
we wstępie, autor chwali się swoimi przygotowaniami nawigacyjnymi. Mapy + 3
rodzaje urządzeń GPS! Jak dowiemy się później, czasami to nie pomagało w wyjeździe.
Czy nie lepiej korzystać z jednego (+ zapasowy) smartfona, z możliwością wyboru
niezliczonej ilości aplikacji do niego? Jednak nie czepiajmy się. Wiadomo, że
cel uświęca środki i ważne jest, aby ten cel osiągnąć, a przygotowania to już
sprawa wtórna i indywidualna.
Tymczasem rusza wyprawa i zaczyna się
parada błędów. Wynikających zapewne nie ze złej woli autora, ale raczej braku
doświadczenia i powierzchowności prowadzonych obserwacji, a to już w prostej linii
wynika z szybkości przemieszczania się w czasie urlopu.
Moskwa. Autor narzeka, że nie potrafi znaleźć kierunku jazdy i doskwiera mu zupełny brak kierunkowskazów na poszczególne miasta. No cóż. Pozostawmy to bez komentarza. Nie wiem, ile czasu spędzili w Moskwie (godzinę, dwie?) nasi wędrowcy, ale następuje w tym wątku encyklopedyczny wręcz opis okolic Placu Czerwonego. Po co? Można się tylko domyśleć. Skoro brakuje czasu na zwiedzanie, poznanie miasta, to trzeba kilka faktów historycznych podrzucić, wspomnieć o obecności Polaków w Moskwie, albo odciąć się od mauzoleum Lenina. I popędzić w wielogodzinnych korkach ( o rany, średnia nam spadnie i trzeba będzie jeszcze z 700 kilometrów przejechać!) dalej.
Rażą też ogólniki i górnolotne opisy, które nijak się mają do ogromu
Rosji. Na przykład, do Suzdal, na święto: zjeżdżają się twórcy ludowi z całej
Rosji. Gruba przesada.
W całej książki razi, po wielokroć,
rozchwiana narracja. Przykładowo – po jednym zdaniu: zatrzymaliśmy się na
brzegu Wołgi – następuje przydługi, poetycki wręcz opis wody, rzeki, nieba,
krajobrazu.
Natomiast wyraźnie z braku
czasu wynika jedno zdanie: niepostrzeżenie minęliśmy góry Uralu. Na Boga! Jak
można niepostrzeżenie minąć pasmo górskie, które przecina całą Rosję? Kilka
linijek niżej jest opis pierwszej „przygody”. Strzałka wskazała zero paliwa.
Szybko zatankować na stacji. Oj, doświadczony kierowca wyprawowy, nigdy nie
powinien doprowadzić do takiej sytuacji. Są też w książce miejsca, w których
leśnik nie może liczyć na taryfę ulgową. Nie ma czegoś takiego, jak (cyt.) ciągnąca
się setkami kilometrów brzozowa tajga. Przez te setki kilometrów nie ma
wsi, nie ma ludzi. Widocznie za szybko pędzicie Panowie Podróżnicy! Może
dlatego, co kilka stron, czytamy o permanentnym braku kierunkowskazów w Rosji.
Oj, trzeba będzie popracować nad nawigacją, przed kolejnymi wyjazdami.
Na kartkach książki często czytamy stanowcze opinie, które mają świadczyć
o świetnej znajomości Rosji. Przykładowo wjazd do „najbardziej tajemniczego i
tajnego miasta na Syberii”. Szkoda polemizować z taką opinią.
Czasami dochodzi do śmiesznych interpretacji. Nie ma czegoś takiego, jak
syberyjska zupa solna. Jest natomiast tradycyjna, rosyjska zupa zwana „solianką”
Na łamach książki spotkałem również dziwne teorie. Na przykład, autor
napisał, że jego syn, po przejechaniu 7 tysięcy kilometrów przeszedł inicjację
wielkich podróżników. Prawdę mówiąc nie spotkałem jeszcze tabeli, która określa
kategorię podróżników uzależnioną od przebytej drogi.
Chwilę potem następuje opis kryzysu psychicznego, który dopada
podróżników po dwóch tygodniach opuszczenia domu w - jak to sami ujęli - daleką
i niebezpieczną podróż w nieznane. Podobnie pisał osiem wieków wcześniej nijaki
Marco Polo, no ale jemu podróż do Chin zajęła 4 lata, to i tęsknota jego była
większa.
·
Kolejno mamy opis przejazdu przez
Mongolię. I podawanie nieprawdziwych danych. Przykładowo: w Mongolii nie mamy
jurt, które są lekką konstrukcją, lecz gery, które pozwalają mieszkać w
temperaturach grubo poniżej 20 stopni. Stwierdzenie, że w Ułan Bator nie
obowiązują żadne przepisy ruchu drogowego, jest bzdurą.
Autor śmiało zabiera się za interpretację buddyzmu
tybetańskiego, który występuje w Mongolii. Śliski temat, no i poza tym, sterta
kamieni nazywa się owoo. Mamy też w książce przytoczone całe rozmowy z
mieszkańcami Mongolii. Wypada mieć tylko nadzieję, że Piotr Kulczyna
wystarczająco dobrze opanował ten język, bo osobiście nie słyszałem jeszcze o
takim przypadku.
·
Na tym zakończę swoją recenzję książki „Droga na
wschód”.
Bo dalej jest podobnie, albo nawet gorzej
(przejazd przez Ałtaj, pluton śmigłowców, Kaukaz i na końcu samochwała ……
odrobiliśmy zadanie wytrawnych podróżników. Gratulacje!
· Czy jednak książka nie ma jasnych stron? Ma.
Wiele kolorowych fotografii, w tym spora ich ilość oddaje sedno trasy przejazdu.
Bardziej niż słowa autora.
Dlatego należy ubolewać, że autor
zdecydował się, po zaledwie ponad miesięcznym wyjeździe na wschód, napisać
książkę podróżniczą, w której wypowiada się niestety błędnie o wielu kwestiach.
Tak to bywa, gdy w czasie naszych wyjazdów pędzimy na złamanie karku.
Trzeba pamiętać, że po takie pozycje książkowe
często będą sięgać osoby, które przygotowują swój wyjazd w opisane strony. I
co? I mogą wpaść na przysłowiową minę.
Sam bym się długo zastanawiał, czy warto tam, czy bezpiecznie, czy
podołam? I jeszcze ważniejsze bym sobie zadał pytanie, po co tam jechać?
Na szczęście byliśmy tam, spędziliśmy w drodze
ponad pół roku i dlatego boli, gdy kupuje i czytam takie książki.
Pozostałych trzech tomów raczej nie wezmę
do ręki.
Andrzej Walczak
Dzięki za recenzję - niestety coraz więcej jest takich pozycji, które odstają od rzeczywistości i służą poprawieniu ego ich autora. Skorzystam z rady i też odpuszczę sobie tego "podróżnika".
OdpowiedzUsuń