piątek, 7 grudnia 2018

Azja 2018 część druga trasy: Rosja-> Ałtaj -> Mongolia

Trasa od Uralu do Mongolii.
        
Nasza trasa pomiędzy 26 maja, a 6 czerwca 2018 roku.
     



       

        Czy po przekroczeniu Uralu, a nawiasem mówiąc, to nawet nie odczuliśmy kiedy to nastąpiło, coś się zmienia w otoczeniu? Prawdę mówiąc, to trudno zauważyć różnicę. Wioski są do siebie podobne.



Zauralskie widoki

Wioska Bor
        Brzozowe lasy i zagajniki dominują na horyzoncie. Dużo oczek wodnych po niedawnych roztopach. Mówiono nam, że zima ustąpiła przed dwoma tygodniami. UPS. To może dobrze, ze mieliśmy miesięczny poślizg z wyjazdem na wschód? Mamy drobny poślizg. Sporo czasu spędziliśmy w Ganina Jama, gdzie węgierscy "czerwonoarmiści" w 1918 roku, spalili i ukryli zwłoki, ostatniej carskiej rodziny. Mało dzisiaj przejechaliśmy, więc jedziemy dalej po zachodzie słońca.
        Na obwodnicy miasteczka Pyszma stop. Zatrzymują nas młodzi policjanci z drogówki. Co to będzie? Proszą mnie o dokumenty. Dostają paszport. Starszy stopniem bierze go do ręki i mówi: ja tu nic nie rozumiem, dajcie rosyjskie tłumaczenie. W tym momencie robię minę jak Jaś Fasola i pytam: co? Na to policjant, że już nie trzeba, że sobie poradzi. Potem przez kilkadziesiąt sekund przeglądał paszport, niczym przedszkolak kolorowankę, aby w końcu oddać go i podziękować.
Po czasie ktoś nam wytłumaczył, że młodzi chłopcy zobaczyli dziwne samochody, więc chcieli się z nimi zapoznać. Przy okazji zrobili sobie samokształcenie z wyglądu paszportu obcokrajowca.     
Wioska Zavjalovo. Odjeżdża delegacja.
        Na nocleg stajemy już o zmroku, zjeżdżając kilka kilometrów od głównej trasy. Rano kierunek Tiumeń. Miasto bogate, z super drogami.
       Staramy się nawiązać kontakt z miejscowym księdzem katolickim. Kościół zamknięty. Ojciec Leszek nie odbiera telefonów. Czy my za Uralem spotkamy jakąś Polonię?
        W ciągu dnia robimy ponad 400 kilometrów. Stajemy w małej wiosce, oczywiście obowiązkowo zjeżdżając z głównej trasy, Zavjalovo. Bez problemu tankujemy wodę. Rano mamy odwiedziny.
 
Wioska z parkiem rozrywki.
        Podjeżdża Niva, wysiada z niej dwóch mężczyzn. Jeden przedstawia się. Jest szefem miejscowej administracji. Zobaczyli nas i chcieli dowiedzieć się skąd my, czy wszystko w porządku, czy czegoś nam nie trzeba? Kilka kurtuazyjnych zdań i odjechali.
        Wszedłem jeszcze do małego wiejskiego sklepiku, aby ..... kupić jakieś świeże bułeczki na śniadanie. Bez szans. Są tylko słodkie. O bułkach, takich na śniadanie, mogę na długie miesiące zapomnieć.
        Ruszamy na wschód. Pogoda się psuje. Pomimo, że nie jest to zima, to dopada nas jeszcze silny, zimny wiatr z północy. Buran. No cóż, widziały gały gdzie wyjazd planowały.
        Skręcamy do większej wioski, albo małego miasteczka Tiukalińsk. Na zakupy. Mnie zaskoczyła tu jedna rzecz. Mały park, a w nim wielkie koło młyńskie. Stoi tu chyba od lat, bo samym wyglądem, nie budzi zaufania. Kto tego jeszcze używa?
Syberyjskie wioski. Bieda i serdeczność.
        Do Omska wjeżdżamy późnym popołudniem. Dobrze, że wszystkie ważniejsze zabytki tego miasta, skupione są przy jednej ulicy. Ulicy Lenina. Jedziemy więc główną ulicą, nawiasem mówiąc, po raz pierwszy to napiszę, o okropnym stanie nawierzchni i staramy się skręcić w prawo. Na Lenina. Wszędzie zakazy skrętu. Do tego poruszamy się w sporym korku. Nie mamy jednak ochoty, biegać blisko kilometr, do ulicy wodza rewolucji, a innych pomysłów nie mamy.
        Opuszczamy więc Omsk i nocujemy byle gdzie, za miastem. Wiatr i deszcz nie odpuszczają przez całą noc. Kamper kołysze się na boki, więc szybko usypiamy. Nocna temperatura, to tylko +4 stopnie.
Wakacyjne dzieci.
        Kolejny dzień to jazda, jazda, jazda. Ponad 500 kilometrów. Po zmroku wjeżdżamy do jakiejś wioski i stajemy obok domów. Rano odwiedzają nas dzieci. Budzimy zainteresowanie. Zaczynam konwersację. Jest koniec maja, a one ....... już na wakacjach. Mają 3 miesiące letniego wypoczynku. Tylko pozazdrościć. W ramach nawiązywania dobrosąsiedzkich stosunków, zaopatrujemy dzieciaki w materiały o Krakowie i Małopolsce. Przedszkolaki nieczytate, otrzymują inne gadżety.
Ałtajski Kraj.
        Siadamy do śniadania, a tu puk, puk. Stoi dwoje młodych. Jeden już obdarowany przyprowadził swojego brata, który by też chciał ....... więc też mu wydałem materiały propagandowe. Wracam do stołu. Puk, puk. To dziewczynka z koleżanką, która by też chciała. Dość!
        Ustalam zasadę, kto przeczyta ma pożyczyć następnemu i basta. Śniadanie dokończyliśmy już spokojnie.
Dzieci na całym świecie są podobne.
        Gdzieś po drodze tankuję propan. Swoim patentem, przez wlew do tankowania osobówek. Butli, oficjalnie w Rosji nie zatankujemy. Drożeją paliwa. W zachodniej Rosji było najtaniej.
        Obwodnicą omijamy Nowosybirsk. Zostawiamy sobie, to ciekawe miasto, na drogę powrotną. Gdy będziemy wracali z Mongolii, przez Bajkał, do Kazachstanu.
Pomnik ofiar promieniowania.
        Wjeżdżamy do Kraju Ałtajskiego. Dużo sobie po tym regionie Rosji obiecuję. Znam Polaków, którzy wielokrotnie przyjeżdżali, do oddalonych o tysiące kilometrów Gór Ałtaj. No i jeszcze jeden plus. W kraju Ałtajskim, ceny paliw, spadły automatem o 10 rubli.
        Po ponad 500 kilometrowym maratonie, stajemy na nocleg w mieście Bijsk.
Tajemniczym mieście Bijsk. Dzieją się tutaj, od wielu już lat, dziwne rzeczy. Pisano o nich książki, artykułu. Realizowano programy telewizyjne. Czy to za sprawą szamanizmu, który sięga w te rejony?
Groby polskich zesłańców i Władysława Jaruzelskiego.
My stajemy obok pomnika ofiar promieniowania, w okresie katastrofy czarnobylskiej. Pułk wojsk chemicznych, który tu stacjonował w czasach ZSRR, był skierowany do Czarnobyla. Stąd setki ofiar choroby popromiennej.
        Kolejnego dnia muzem Czujskiego Traktu i odwiedzenie grobu ojca generała Jaruzelskiego.
Miałem w planie, jako żołnierz wyklęty LWP, zapalenie znicza pod Lenino. Tym razem nie udało się. Terminy wiz tranzytowych nas pogoniły. Ale nadrobię. To jestem winien poległym pod Lenino.
        W Kraju Ałtajskim, co krok są jakieś atrakcje, muzea, skanseny, galerie itp.
To wszystko, to dopiero wstęp do Republiki Ałtaju, do której zmierzamy.
Diorama z Czujskim Traktem.
        W sumie, to te 100 kilometrów, dzielące nas od Gornoałtajska, jechaliśmy cały dzień. Tyle było ciekawostek po drodze.
Stajemy na noc, obok muzeum Ałtaju. Wieczorem degustujemy wino z miodu ałtajskiego. Takie sobie.
Jak dla mnie: wino to Włochy, jak Włochy to wino chianti. No ewentualnie montepulciano. No i jeszcze coś z Gruzji.
         Tymczasem jesteśmy w muzeum Ałtaju, gdzie numerem jeden jest księżniczka, przy której zasuszone mumie egipskich faraonów, to pikuś. No, może nie pikuś, ale coś równorzędnego. Tak odebrałem tą ekspozycję.
Dział poświęcony szamanizmowi.
Szamańska ekspozycja.
Trzeba wiedzieć, że wjechaliśmy już w obszar Azji, gdzie dominuje szamanizm i buddyzm. Skoro mowa o takich religiach, to i nie może zabraknąć symbolu szczęścia, którym jest swastyka. Tylko u nas traktowana jest ona wybiórczo, jako symbol faszyzmu.
        Mamy jeszcze kilka dni wolnego. W tym rozumieniu, że mamy jeszcze czas, na wjazd do Mongolii.
        Trzeba bowiem wiedzieć, że do Mongolii musimy wjechać w ciągu 3 miesięcy od momentu wydania wizy.
Z tego prawie miesiąc oczekiwaliśmy w Polsce, na wydanie mi właściwej wizy rosyjskiej. Teraz nadrobiliśmy już stracony czas i możemy zwolnić, odpocząć. Zresztą jak tu przegnać przez Ałtaj, skoro można tu spędzić wiele tygodni na wędrówce?
Szamańska ekspozycja
        Zatrzymujemy się na dwa dni w rezerwacie przyrody, nad rzeką Kamun.
Obok wioski Ust-Sema.
        Za postój na polanie płacimy 300 rubli za noc. Gdzieś w okolicy, można było znaleźć miejsce bezpłatne, ale zauroczyła nas nasza polanka, źródło z pitną wodą, wokół wiosenne kwiaty i delikatny szum pobliskiej rzeki.
Ujeżdżam tu rower i przekonuje się, ze na utwardzone, równe drogi, elektryczny rower, na wielkich, grubych kołach, wcale nie jest niezbędny. Może dalej?
        Za to bardzo sprawdził się dron. Mógł bym go godzinami utrzymywać w powietrzu, aby oglądać okoliczne góry i doliny
Roman Kułtubajev z żoną (po lewej)
        Jak tak się włóczę po okolicy, to zainteresowała mnie galeria z obrazami Romana Kułtubajeva  http://www.kutlubaevartist.com/index.html#home
        Kolejnego dnia poznałem samego artystę i zaciekawiła mnie jego metoda pracy. Bierze płótna, farby i co tam jeszcze potrzeba, rusza na wiele dni w góry. Gdy jakiś motyw go zainteresuje, rozkłada majdan i przez kilka godzin maluje.
Potem rusza dalej, na szlak.
Kupiłem dwa jego obrazy. Bardzo do mnie przemawiają. Ałtajem.
Pomnik "Chłopiec z susłem".
        Kolejne dwa dni spędziliśmy w dolinie Karakol. Tajemniczej i świętej dla mieszkańców Ałtaju.
Znowu rower i znowu DJI Mavic. Choć do tego drugiego, to pogoda nie rozpieszcza. Wieje, a więc o nieporuszonych zdjęciach, można tylko pomarzyć. W samej dolinie zlokalizowanych jest kilka wiosek. Żyją tu ludzie, którzy chyba nigdy się nie uśmiechają. Zahartowała ich przyroda? Czy duchy zmarłych, które przemierzają tę okolicę?
Mamy dużo czasu dla siebie. To pierwsze miejsce w Rosji, gdzie nie ma zasięgu internetu. Z tego, ale nie tylko z tego powodu - również z braku czasu w podróży - o pewnych rzeczach dowiaduję się dopiero teraz. Gdy wywołuje zdjęcia , z formatu RAW, a każde chcę opisać.
Tajemnicze kamienie Doliny Karakol.
         Przykładowo pomnik bez twarzy. Ustawiony przy wlocie do doliny Karakol. Tam ciekawostka, a teraz już wiem, że przedstawia i przypomina lata II wojny światowej. Gdy w okolicach panował zatrważający głód. Wtedy wiele istnień ludzkich zostało uratowanych przed śmiercią głodową, dzięki ....... susłom, które były pożywieniem dla ludzi.
Stąd złoty pomnik "Chłopiec z susłem".
Wiem to wszystko dzięki trzeciemu etapowi podróży.
        Zdradzę teraz swoją filozofię podróżowania.
Najpierw etap pierwszy. To przygotowanie do drogi, kompletowanie materiałów poznawczych, wertowanie książek i internetu.
Etap drugi, to droga, w czasie której żal każdej straconej godziny. Tyle ciekawych rzeczy dzieje się wokół nas. Nie ma czasu ani na pracę z grafiką, filmami, czy też pisanie bloga. Ledwo, nocami postawimy jakieś informacje, w swoich mediach społecznościowych, Że żyjemy, jesteśmy tu i kierujemy się tam.
Trzeci etap następuje po powrocie z podróży.
Wiejska biblioteka. Są takie u nas?
        Nazywam go "konsumowaniem podróży". To okres katalogowania zdjęć, wywoływania plików foto, montowania filmów, pisania bloga i obiecanych artykułów.
To też jest czas na zaskoczenie i ........... rozczarowanie.
Zaskakuje mnie wielokrotnie informacja, że ten rejon, ta rzecz, ten zabytek to ........... Rozczarowuje, gdy przy okazji dowiaduję się, iż niedaleko naszego miejsca pobytu, było coś zajefajnego! Coś, czego już w życiu nie zobaczymy, bo drugi raz tą samą drogą już nie pojedziemy.
        Tymczasem chciało by się w dolinie Karakol pozostać tu na dłużej. Jednak do Mongolii mamy jeszcze 400 kilometrów, a po drodze?
Nasz postój w Dolinie Karakol. Widok z drona.
        Po drodze mamy do przejechania dwie przełęcze czujskiego traktu.
        Dwa słowa, co to jest ten Czujski Trakt? To górska droga, o długości ponad 500 kilometrów. Przed wiekami trakt handlowy, prowadzący stromymi dolinami, łączący regiony zaałtajskie z Mongolią. Obecnie cała droga, aż do granicy, jest asfaltowa, w bardzo dobrym stanie.
        Droga prowadzi nas malowniczą doliną rzeki Katuń. Potem wzdłuż mniejszej, ale jeszcze bardziej urokliwej rzeki Chuya. Ta pierwsza ma długość prawie 700 kilometrów i wypływa z lodowców wysokiego Ałtaju. Druga rzeka jest jej dopływem, a na stokach doliny, przez który przepływa, zlokalizowane są miejsca, z tysiącami petroglifów. kopce oowo, a okoliczne widoki powalają nas swoim urokiem.
Pierwsze oowo na naszej drodze
Naskalnych rysunków. I małe syberyjskie wioski. Nie skanseny, ale wioski, gdzie toczy się trudne życie miejscowej ludności. Gdzie przenikają się kultury ościennych krajów. Gdzie napotykamy pierwsze, jeszcze nieśmiałe, kamienne
Około południa, dnia 6 czerwca 2018 opuszczamy Rosję. Przesuwamy swoje zegarki o 6 godzin do przodu.









I jak tu nie zauroczyć się Ałtajem?


Pomnik budowniczego Czujskiego Traktu, na przełęczy Chike-Taman.
















Zakola rzeki Chuya. W promieniu wielu kilometrów nie spotkamy żadnego człowieka.

















Panorama na świętą górę Biełucha - najwyższy szczyt gór Ałtaj (4506 m), w paśmie gór Katuńskich











Czujski Trakt. Wioska Jodro. Do Mongolii około 100 kilometrów.

















Miejsce zwane Chuy-Oozy. Tu zaczyna się centrum petroglifów. Naskalnych rysunków. W ich największym skupisku, zwanym Kalbak-Tash, udostępniono do oglądania tylko ich część. Na inne, położone na północ od drogi,  nie zgadzają się miejscowi szamani.















Słońce pozostawiamy na zachodzie, a sami kierujemy się dalej. Na wschód. Do Mongolii







  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kamperem przez świat. Irak 2021

             Matko Boska! Krzyknąłem, gdy zobaczyłem swoje zaległości w prowadzeniu PPP (praktycznych porad podróżników) na naszym blogu. Gd...