Ileż rzeczy nam wtedy umknie? W ile miejsc nie dojedziemy? Ilu ciekawych ludzi nie spotkamy? Mówiąc krótko – teraz rowery, a w przyszłości, gdy nogi pedałami nie będą chciały kręcić – jakiś skuterek. Innej alternatywy, na dłuższe wyjazdy karawaningowe, nie ma !
Pewnego pięknego dnia, zostawiam oblegane Ajt Bin Haddu i jadę na północ, w stronę Atlasu Wysokiego. Z mapy widać, że nie jest to trasa dla kamperów.
Już kilka kilometrów za Ajt Bin widzę coś takiego. Stara kasba Tamdaght. Obok niej stoi jeden, leciwy kamper. Znaczy się – turyści, bo w takie miejsce nie wjedzie żaden pseudokamperowiec. Kasba jest zamieszkała przez jedną rodzinę, ale za równowartość dwóch złotych, drzwi stają otworem i można samemu powłóczyć się do woli.
Po prawie 4 godzinach rowerowej wspinaczki, staję na przełęczy, na wysokości ponad 1800 metrów. Co mi się przytrafiło po drodze? To mógł by być temat na osobny wpis blogowy.
- wspaniałe widoki, które można kontemplować w ciszy i spokoju,
- jedna propozycja 10 latka, aby poznać jego mamę i zostać jego tatusiem,
- wizyta w zakładzie tkackim, gdzie zastąpiłem jedną pracownicę i jedną nitkę umieściłem samodzielnie w tkanym dywanie,
- spotkanie z wiejskim rzemieślnikiem, który przyznał, że gotowe, obrobione kamienie kupuje w chińskiej hurtowni, a sam dodaje na nich kilka symboli berberyjskich i sprzedaje dalej do Marrakeszu, jako oryginalny wyrób z Atlasu Wysokiego.
Starczy?
No i w końcu trzeba ruszyć kamperem dalej. Do miasta Warzazat, zwanego pustynnym Hollywood. Będzie to nasz pierwszy kontakt z wielką Kinematografią. Przez duże „K”.
W mieście są dwie duże wytwórnie filmowe. My zatrzymujemy się przed wytwórnią ATLAS. Już na zewnątrz widać jakie produkcje tutaj powstawały. Dodam tylko, że w Warzazat wykonywano zdjęcia do ponad 100 filmów (łącznie w wytwórniach Atlas i CLA).
Nie będę ich wszystkich wymieniał, ale przykładowo: Kleopatra, Gladiator, Klejnot Nilu, Lawrenc z Arabii, czy Pod osłoną nieba.
Chodzimy więc po studiu filmowym, przemierzamy setki metrów ulic, fragmentów miast z różnych epok i kontynentów. Na planie filmowym to ulica, domy, mury. W rzeczywistości to drewno, gips i papier.
Bardziej dobitny przykład. Czy to Egipt faraonów ?
Może jednak niezupełnie ? J
Dlaczego jednak filmowcy upodobali sobie Warzazat? No cóż, względy merytoryczne i finansowe. Te pierwsze, to pewna pogoda, ciekawe światło, które mnie osobiście przypomina światło Toskanii i olbrzymie pustynne (ale nie piaszczyste) tereny, które można wykorzystywać jako plenery.
Względy finansowe? To tania siła robocza, wielu dobrych rzemieślników, którzy wyczarują wszystko: od drewnianego F-16 na świątyniach egipskich kończąc. No i statyści o ciemnej karnacji, którzy za symboliczną opłatą, chętnie wezmą udział w scenach masowych.
Co jeszcze może zaoferować Warzazat? Z zabytków to tylko kasbę Taurirt, jedno z siedzib rodu Glawich, zwanych również „panami Atlasu Wysokiego”. O samym rodzie Glawich może przy okazji wspomnę. Teraz dodam tylko o samej kasbie, że nie zwiedziliśmy jej (komercja).
Wybraliśmy za to muzeum kinematografii (warto),
stary ksar z dziwnym sklepikiem, który oferował produkty do medycyny naturalnej, w tym i suszone salamandry
i …………. rower, a dokładnie to jazdę do położonej kilkanaście kilometrów za Warzazat, oazy Fint.
Sama oaza jest dość przewodnikowa, choć nie można jej odmówić urokliwego położenia.
Natomiast na mnie największe wrażenie zrobiło to, co zobaczyłem jadąc dalej. Ubitymi drogami, przed siebie. Nie było tam już wiosek i jakichkolwiek innych oznak cywilizacji. Coś jak w Antyatlasie.
Ja, rower i pustka. Cisza przerywana jakimiś odgłosami zwierząt. Gdyby nie zachodzące słońce, chętnie jechał bym tak przed siebie, jechał i jechał.
Kilka dni w tej podróży na wschód spędziliśmy w miejscowości Toundonte, gdzie poznaliśmy sympatyczną, berberyjską rodzinę.
Zdradzę teraz nasz pewien patent, na lepsze poznawanie zwiedzanych krajów. Otóż, jeśli planujemy postój 2-3 dni, w jednym miejscu, to staramy się zrobić to koło jakiegoś domu, którego mieszkańcy wydają się być sympatycznymi, kontaktowymi ludźmi. Po uzyskaniu ich zgody na postawienie kampera, następują wzajemne prezentacje, wymiany jakichś drobnych upominków. Potem jest czas na wspólne posiłki, opowiadanie o rodzinie, swoich problemach. Na koniec wymiana telefonów czy kontaktów internetowych.
I to jest prawdziwa skarbnica wiedzy o ludziach i ich życiu, w danym kraju. Nie zastąpi tego żaden przewodnik – ani papierowy, ani żywy.
Pewnego dnia wybrałem się z Toundante, rowerem na północ. Drogą „do nikąd”, poza turystycznym szlakiem. Znowu miałem dużo frajdy z oglądania mijanych ksarów.
Albo uwiecznienia na zdjęciu migdałów na drzewie.
Albo zobaczenie rzeczy, o których istnieniu nie wiedziałem. Widoczne na zdjęciu siostry wytłumaczyły mi, że te dziwne konstrukcje z kamienia (po lewej stronie zdjęcia), to berberyjskie ule. Takie mini jaskinie pszczele. Niesamowite!
Teraz będzie czas na trochę teorii.
Od pewnego czasu dużo opowiadamy i pokazujemy na zdjęciach ksary i kasby – budowle w kolorze najczęściej brązowym. Jak one powstają?
Wszystkie budowane są od wieków z widocznych, jak na zdjęciu cegieł.
To niestety jest jedna z bolączek Maroka. Trzeba wiedzieć, że w chwili obecnej, opiece konserwatorskiej (za pieniądze Unii Europejskiej), poddane są jedynie 4 obiekty tego typu, w całym kraju. Władze marokańskie uznają chyba, że mają jeszcze tak dużo tych obiektów kultury materialnej, iż nie muszą obejmować ich opieką. Dobrze jest, jeśli w takich ksarach, czy kasbach mieszkają ludzie. Wtedy sami dbają o swój dom. Niestety, większość tego typu obiektów, które widzieliśmy na naszej drodze, to już ruiny.
Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz