Nasza trasa biegnie teraz w kierunku Antyatlasu. Najbardziej na południe
wysuniętego pasma górskiego. Dalej to już tylko Sahara.
Wybraliśmy Antyatlas, opisywany jako najmniej
turystyczny region, a jednocześnie region szalenie zróżnicowany. To tutaj są
rejony upraw i produkcji: olejku arganowego, szafranu, daktyli, migdałów i róży,
a właściwie ich płatków.
Zacznijmy jednak od początku.
Zrobiliśmy duże zakupy w Agadirze (najdalej na
południe wysunięty supermarket sieci Marjane)
i ruszyliśmy na południowy-wschód, w kierunku miasta Tafraoute.
Zaraz po wjechaniu w górzystą część naszej trasy,
zobaczyliśmy dookoła drzewa arganowe. Oto gałązka i owoce tego drzewa.
Dodam jeszcze kilka słów o tym dziwnym gatunku.
Gatunku, dzięki któremu mamy olej arganowy,używany do celów kosmetycznych, spożywczych lub medycznych.Drzewa arganowe rosną tylko w tym rejonie Maroka. Żaden inny kraj, lub kontynent im nie odpowiada. Próba przeniesienia ich uprawy do Meksyku skończył się tym, że drzewa sobie rosną ale nie owocują. Owoce drzewa arganowego przypominają nieco małe śliwki. Jednak ich najważniejsza i użyteczna dla człowieka część znajduje się wewnątrz pestki. Czyli trzeba albo ręcznie wyłuskiwać z owocu każdą pestkę, albo ………..
albo pogodzimy się z tym, że olejek arganowy, nazywany jest czasami „kosmetykiem z koziej
dupy”. To wszystko za sprawą kóz, które nałogowo uwielbiają owoce drzewa
arganowego.
Potrafią się wspinać na kilkumetrowe drzewo
(drzewo arganowe jest bardzo twarde i rośnie do 6 metrów) aby tylko najeść się,
a potem …….. wypróżnić. Tu człowiek wykorzystuje fakt, że kozi żołądek nie
trawi pestek. Czyli wystarczy pozbierać kozie odchody, wyłuskać z nich pestki i
przystąpić do dalszej produkcji. Dzięki temu jeden etap obierania mamy za sobą.
Czysta ekonomia produkcji! J
Czasami konkurentem dla kozy jest wielbłąd, ale
na szczęście one nie wchodzą na drzewa (przynajmniej nic nam na ten temat nie
jest wiadome), ale z dołu się objadają.
Kiedy po dwóch dniach, skończyliśmy chwilowo
przygodę z arganem, zobaczyliśmy obronną wioskę Berberów – wioskę Tioulit. Wioska położona na wzgórzu,
dawała schronienie przed wojowniczymi plemionami, które najeżdżały te tereny z
rejonów Sahary. Obecnie jest to, albo raczej będzie kompleks hotelowy.
Kilka kilometrów dalej napotkaliśmy dziwną
budowlę, Tablica tylko w języku arabskim. Dopiero przyjaciel przetłumaczył nam,
że jest to zbiorowy grób 44 osób, które zginęły w 1931 roku, w czasie nalotu
samolotu francuskiego, na miejscowy suk.
Potem dojeżdżamy do miasteczka Tafraoute. To jeden z ważniejszych
celów naszej wędrówki po Maroku. Najpierw znajdujemy miejsce postojowe. Nie jest
to trudne. Są trzy kempingi (dla wystraszonych) i dużo terenu wokół miasta, w
palmowych gajach. Stoi tam, tak „na oko” około 200 kamperów. Nie muszę chyba
dodawać, że 95% z nich to Francuzi.
Samo miasto Tafraoute
położone jest w granitowym kotle, pomiędzy wysokimi, na ponad 2000 metrów
górami. Otoczenie miasteczka potrafi zmieniać kolory, w zależności od
oświetlenia słonecznego. Cała kotlina słynie z drzew migdałowych i palm
rodzących smaczne daktyle.
Kolejne dwa dni spędzam na rowerze. Rejon ten
wyjątkowo nadaje się do turystyki, zarówno na rowerze górskim jak i trekingowym.
Udaje mi się spotkać człowieka, który skierował mnie w najciekawsze rejony,
dostępne na rowerze. Trzeba przyznać, że Maroko to wielka pustynia wydawnictw
turystycznych.
Trudno mi było wyjechać z miasta. Tak dużo
plenerów fotograficznych, jeszcze w życiu nie widziałem. Skacze człowiek po
kamieniach i pstryka.
Za miastem nie jest lepiej, co kilkadziesiąt
metrów coś godnego uwieńczenia na kliszy …., to znaczy na karcie pamięci
oczywiście. Większość głazów, obok których przejeżdżam, ma jakieś swoje nazwy.
A to kapelusz Napoleona, a to żółw, czy też inna pantera.
W czasie rowerowej jazdy spotkałem też mały,
przydomowy sklepik z wyrobami arganowymi. Oryginały? No cóż, trzeba pamiętać,
że większość oferowanego turystom oleju arganowego, to podróbki! Czy tu również?
W końcu osiągam cel, przełęcz na ponad 1700
metrów wysokości. Szukam jakichś ciekawych minerałów. Sięgają tu zabudowania
wioski Taleust.
Nagle z jednego z berberyjskich domów wychodzi
dziewczyna i pokazuje mi kilka przedmiotów, które chce sprzedać. Jakieś
pojedyncze talerzyki, metalowe pudełko po herbacie itp. Mówi jakimś zupełnie
niezrozumiałym dla mnie językiem. Po prawie trzech miesiącach pobytu w Maroku,
już w miarę rozpoznaje język arabski. Tej dziewczyny zrozumieć nie mogę.
Dopiero gdy pokazuje zakładanie obrączki na palec, potem pociera dwa palce i to
samo robi pokazując na swoją siostrę (?), która wyszła z domu – domyślam się,
że panienki szukają męża.
Konsultacja z Marokańczykiem potwierdza moje
przypuszczenia. Kobiety z odległych, górskich wiosek, wyjdą nawet za
przysłowiowego diabła byle by wyjechać do Europy. Wielożeństwo, czyli 2, a
czasami 3 żony – to norma wśród Berberów. Tolerowana jest to przez władze
marokańskie.
Rejon miasteczka Tafraoute, to również centrum produkcji butów zwanych babusze. Buty mają kolor najczęściej
żółty, są skórzane i przeznaczone dla mężczyzn. Grzechem było by nie nabyć, za
30-40 złotych para!
Cztery dni szybko mijają i czas ruszyć dalej.
Najpierw jedziemy kilka kilometrów za miasto, obejrzeć malowane skały. W roku 1984, belgijski artysta, pomalował na trzy
kolory wiele okolicznych skał. Choć w ten sposób przeszedł do historii – ale raczej
nie historii sztuki.
Z drugiej strony trzeba przyznać, że oglądane z
pewnej odległości (np. kilku kilometrów), skały robią surrealistyczne wrażenie.
Po godzinie wjeżdżamy w inny, dziki krajobraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz