Wjechaliśmy
do Galisiji. Na najbardziej północno-zachodni skrawek Hiszpanii. I wiem już, że
nie ma on nic wspólnego z naszą Galicją. Ta hiszpańska wymawia się (z grubsza)
„galiszija”. Mieszkańcy są potomkami Celtów. Język galisjański jest oficjalnym
językiem w tym rejonie. Jest bardziej podobny do portugalskiego niż do hiszpańskiego.
Do stanu
miejscowych dróg nie można mieć zastrzeżeń. Czasami architektura drogowa nas
zaskakuje, tak jak tu, widocznym mostem, a raczej jego pochylonymi przęsłami.
Przy okazji odkryliśmy jedną prawidłowość. Otóż wiadomo, że autostrady w Hiszpanii
są płatne i kampery raczej je unikają. Ale nie wszystkie autostrady! Płatne są
tylko odcinki oznaczone na mapie drogowej dodatkową literką P. Na przykład
odcinek AP8 jest płatny, ale A8 – nawet 100 km może być bezpłatny. Tymczasem od
kilku dni psioczyliśmy na nasze nawigacje GPS, które czasami uparcie wysyłały
nas na – naszym zdaniem – płatną autostradę.
Przejechaliśmy
swój „dzienny limit” kilometrów i na noc stajemy w Ribadeo, a właściwie kilka
kilometrów dalej, na parkingu „Plaży z Katedrami”. Po południu można jeszcze po
niej spokojnie spacerować. Jest odpływ. Wchodzimy do różnych korytarzy, komór.
Trzeba mieć jednak świadomość, o czym ostrzegają napisy przed wejściem na
plażę, że w czasie przypływu, poziom wody podnosi się nawet o 4 metry !
Tymczasem spacerujemy tam, gdzie już nie długo pływać będą ryby lub inne
stworzenia.
Na plaży jest
wiele podobnych formacji skalnych. Najwyższe „katedry” mają do 30 metrów
wysokości, a cały odcinek wybrzeża z plażami, o podobnym charakterze, liczy
ponad 16 km długości. Wzdłuż plaż, na klifie biegnie szlak turystyczny, na
przejście którego potrzeba prawie cały dzień czasu. W tym też miejscu zapadła
decyzja, że ze względu na brak czasu, którego nam zaczyna brakować (!!!),
musimy zrezygnować ze zwiedzenia dzikiego wybrzeża Costa da Morte. Tak, tak. I
my mamy czas ograniczony. W maju musimy być przecież w Krakowie, aby wakacje
spędzić z dziećmi.
Skręcamy więc
w kierunku Lugo, otoczonego rzymskim murem, nad którym góruje ciekawa romańska
katedra z XII wieku. Wzorowana jest ona na katedrze w Santiago, więc posiada w
sobie kilka kaplic.
Jedna z nich
jest szczególnie ciekawa. Wybudowana w roku 1726, posiada alabastrową figurę
Nuestra Senora de los Ojos Grandes (Madonna o Wielkich Oczach). Potem już tylko
nocny spacer po deptaku ………….. na rzymskich murach obronnych.
Kolejnego
dnia jesteśmy w Santiago de Compostela. Trzecim co do ważności (po Jerozolimie
i Rzymie) miejscem pielgrzymkowym chrześcijan. Niestety deszcz pada cały dzień,
więc specjalnego uroku tego miejsca nie oddadzą te zdjęcia. Tutaj widzimy
katedrę, cel wszystkich pielgrzymów. Rozmawialiśmy tu z Czechami (300 km
piechotą), Rosjanami z USA (samolotem), Polakami (autokarem).
Trudno,
deszcz nie deszcz. Sprawa „naszych Maurów” (w końcu jedziemy ich śladami) i
tego miejsca dotyczy. Przed katedrą stała tutaj bazylika, która została
zburzona przez Maurów. Przewodniki nie zgłębiają tego tematu, a my dopiero
poznajemy związki Maurów i Półwyspu Iberyjskiego.
Tymczasem
wewnątrz katedry zainteresowała mnie Botafumeiro, czyli wielka kadzielnica,
„odpalana” w czasie ważnych mszy. Do jej obsługi i właściwego rozkołysania
potrzeba aż 8 mężczyzn!
I jeszcze
jedna atrakcja turystyczna. Drzwi do niebios. Niestety nic więcej nie wiemy na
ich temat. Co znajduje się za nimi? Może ktoś nam podpowie?
W Santiago
jest kilka znakomitych obiektów, które trzeba koniecznie zobaczyć. Położone są
bardzo blisko siebie. Tu przykładowo kościół opactwa benedyktynów z XVI wieku.
Tymczasem do
granicy portugalskiej zostało już tak niewiele. Kierujemy się na południe i
zatrzymujemy w mieście Ourense. Najpierw zdziwienie. Skąd tu tyle kamperów?
Dopiero po chwili dowiadujemy się, że są tu kąpieliska termalne, za free i do
woli. Jeden dzień poświęcamy więc na wodolecznictwo.
Drugi natomiast na zwiedzanie zabytków tego miasta. Katedry San Martin, która istniała już w tym miejscu w VI wieku. Potem zapewne Maurowie, a obecna budowla pochodzi z wieku XIII.
Potem most
stary, to znaczy Puente Romano. Most zbudowany w 1230 roku, na
fundamentach (UWAGA !!!) mostu
rzymskiego z II wieku. I wszystko to stoi, trzyma się i jest nadal
eksploatowane ! Bez komentarza.
Potem idziemy
na pobliski most Milenijny. Prawie nówka, z przed 20 lat. Ale ……… można go
pokonać pieszo na dwa sposoby: klasycznie chodnikiem płaskim albo ścieżką po
przęsłach. Kapitalne wrażenie.
I ostatnie
hiszpańskie miasteczko, Verin. Właściwie to jego przedmieście Monterrei i średniowieczna
twierdza, do której wjechaliśmy kamperem i w cieniu jej murów spędziliśmy dwa
dni.
Z wielkiego
piętnastowiecznego donżonu był wspaniały widok na okolicę.
Natomiast
mnie zainteresował XIII wieczny kościół, z misternie rzeźbionym portalem i
autentycznymi (!) elementami płaskorzeźb ściennych. Wszystkie wykonane przed
750 laty. Niesamowite odczucie w czasie zwiedzania takiego oryginalnego
zabytku.
Jutro wjeżdżamy do
Portugalii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz