Dalej, to znaczy wyżej i wyżej. Na północ. Jedyną
drogą ku Europie.
Sławetną w środowisku globtroterów N1.
Zaczynamy też zadawać sobie pytanie. Skąd ten
wiatr, który towarzyszy nam od kilku tygodni? Kukamy do internetu. O Jezu !!!
Wstyd o tym pisać. Wykazaliśmy totalny brak przygotowania się do wyjazdu, z zakresu "klimatologii
stosowanej".
Przecież znajdujemy się ciągle poniżej 35 stopnia szerokości
geograficznej. Jest to strefa pasatów. Wiatrów wiejących prawie „non stop” z
kierunku NE, z siłą około 4 B.
No to sprawa jasna. Miejmy nadzieję, że Góry
Atlas wyhamują nam niedługo te wiatry?
Już z kampera, po raz ostatni rzucamy okiem na
Zatokę Dakhla, w
czasie odpływu. Morze cofnęło się o kilka kilometrów.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej, już za
miejscowością Skaymat, dostrzegamy dziwny, biały klif.
Gdy podchodzę bliżej okazuje się, że to
konstrukcja geologiczna, o strukturze skały, ale zbudowana z ……. białych muszli!
Czasami muszle są całe, jednak w większości to przemielony, sprasowany pył, z
którego powstała skała. Ktoś doda fachowy komentarz ?
I znowu mijają kilometry po pustyni. Teraz droga
ma jednak jeden gigantyczny plus. Jedziemy ciągle ze słońcem „w plecy”. Co za
ulga dla oczu.
Po 150 kilometrach zjeżdżamy w prawo, na nowo otwartą
drogę. Według informacji uzyskanej od poznanego, na jednym z postojów Słoweńca,
powinniśmy tą drogą dojechać do ciepłego źródła siarkowego. Może skorzystamy z kąpieli?
Jednak najpierw stopka. Camele mają pierwszeństwo.
Jest ich chyba setka.
Po kilku kilometrach zatrzymuje nas widok,
jakiego nie widzieliśmy od wielu miesięcy. Piękna łąka, z kolorowymi trawami. Ma około
kilometra średnicy. Nic ją nie zjadło, a dookoła piasek, piasek, piasek. Czy to tutaj jest to ciepłe źródło? Nie możemy jednak odnaleźć
żadnego śladu wody.
Odpuszczamy więc temat i po dwóch godzinach wracamy na N1.
Robi się późno. Nie dojedziemy dzisiaj do żadnego
znanego nam miejsca postojowego. Widzimy w oddali jakieś zabudowania. Według tablicy jest to
miasteczko (osiedle?)
Aftissate.
Ale
nie napisano, że jest to miasteczko widmo. Zero mieszkańców! Zatrzymujemy się między ładnymi domkami.
Podchodzę do klifu popatrzeć na morze, a tam:
Zaskakujący widok. To znowu rybackie slumsy. Tam żyją
ludzie !! Nad nimi stoi piękny, kolorowy kompleks mieszkaniowy. O co tu chodzi
?
Dla przypomnienia – jesteśmy ciągle na terytorium
zwanym Saharą Zachodnią. Terytorium Maroka.
Kolejnego dnia mijamy miasteczko Boujdour. Wyrasta ono wprost z pustyni. Nic ciekawego.
Wieczorem skręcamy na nową drogę, której nie ma
na mapie, a dzięki której ominiemy stolicę regionu saharyjskiego – nijakie, garnizonowe
miasto El Ajoun).
W czasie takiego
wyjazdu, ciągle trwa giełda informacji, między podróżującymi kamperowcami: jaka
droga, gdzie stanąć, gdzie można nabrać wody itp.
Na nocleg stajemy przy spokojnej plaży w Foum El-Oued. Zachód słońca, więc we
mnie dusza artysty się budzi. J
Kolejnego dnia jedziemy nadal wzdłuż wybrzeża.
Ciągle zadziwiają nas domostwa rybaków zbudowane przy plażach. Jak można
egzystować w takich warunkach?
Potem pojawiają się niewidziane od kilku dni
wydmy. Na razie są daleko i małe, kilkumetrowej wysokości.
Potem stają się coraz większe, większe i dochodzą do
drogi. Wieje wiatr, sypie piaskiem. Trudno jednak odmówić sobie przyjemności
zrobienia małej sesji foto. Oto mały przykład.
Ponieważ staliśmy dość długo, to piasek zrobił
swoje ……………., żartuję oczywiście.
Ruszamy dalej. Po kilkunastu kilometrach piasek
zaczyna jednak niebezpiecznie wkraczać na jezdnię. Nie chcę tu przyganiać Królestwu
Maroka, ale w Mauretanii nie dopuszczano do takich rzeczy. Ciężki sprzęt
wkraczał do akcji, gdy tylko piasek zbliżał się do pobocza.
Jedziemy jeszcze kawałek i oto pierwsza
poważniejsza przygoda. Na odcinku setek metrów, jezdnia zrobiła się
jednokierunkowa. Kosztem zawieszenia, trzeba te przeszkody pokonywać dość
szybko. Jest mało ciekawie. Inne samochody spotykamy rzadko, do okolicznych miejscowości po kilkadziesiąt kilometrów. Jednak po południu wiatr cichnie, a "nawiewki" stopniowo znikają.
Wieczorem znowu zbaczamy z N1 i za sugestią
niemieckich kamperowców, wjeżdżamy na nocleg do
Parku
Narodowego Khenifiss. To jeden z dziesięciu marokańskich parków narodowych.
Park jest olbrzymi, zajmuje obszar prawie 200
tysięcy hektarów. Są tu wspaniałe wydmy. Laguna, gdzie zatrzymują się ptaki z
Europy (np. flamingi różowe). Żyją tu gazele, lisy pustynne, rysie caracal, a w
morzu rekiny i raje.
Dość duże pływy oceanu, powodują ciekawe podmywanie
pustyni.
Na terenie laguny łowi tylko kilka łodzi rybackich. Połowy odbywają się bez sieci.
Rybacy nigdy nie wracają pusto. Wieczorem chodzą między
kamperami, ze skrzynkami pełnymi ryb, które oferują do sprzedaży. Ceny oczywiście
niezwykle atrakcyjne. Wygląd niektórych ryb też. Kupiliśmy u nich co nieco, ale tylko
takie ryby, które z wyglądu przypominały ......... ryby. Bo już wiemy, że są też ryby niepodobne do ryb. Naprawdę!
Jeszcze o jednej rzeczy wspomnę. Park parkiem,
ale można tam i samochodem pojeździć, czy też chodzić gdzie i kiedy się chcę. Dziwne
zasady. Ale ok.
Ruszam więc na bezkrwawe łowy. Miejscowi pokazali
mi nawet stado flamingów różowych. Tylko, że były około 2 km od nas. O
podejściu ich można tylko pomarzyć. Zadawalam się więc czaplą na łowach i różnymi „drobiazgami”
o dziwnych dziobach.
J
Trzy dni bytujemy na terenie parku narodowego. Potem
sprawdzamy, co słychać na znanym francuskim placu postojowym dla kamperów. Mają się dobrze.
Spotykamy tu też starego znajomego.
Potem ruszamy do
TanTan. Tego ostatniego saharyjskiego miasta. To tylko nasze zdanie, że tutaj jest koniec nadmorskiej Sahary
Za jego rogatkami, które tworzą dwa wielbłądy,
wjeżdżamy do „starego” Maroka.
Tego turystycznego. Znanego z folderów i ofert
biur podróży. Tak będzie przynajmniej do
Agadiru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz